Heweliusz, serial Netflix, 2025, reż. Jan Holoubek
To nie jest serial paradokumentalny, opowiadający historię katastrofy promu Jan Heweliusz z 14 stycznia 1993. To jest serial fabularny, osnuty wokół faktycznej katastrofy.
Wszyscy bardzo ten serial chwalą. Przyznaję, że pod względem technicznym jest on zrobiony (prawie) bez zarzutu: dobra reżyseria, dobre tempo, dobra gra aktorska, dobre zdjęcia, dobra scenografia. Bardzo dobry pomysł, aby historię opowiadać dwutorowo: po kolei od katastrofy w świecie rzeczywistym i od momentu katastrofy wstecz na Heweliuszu. A gdy już w świecie rzeczywistym zgromadziliśmy dostatecznie dużo informacji, historia katastrofy zostaje opowiedziana „do przodu”, od poranka tego dnia aż do wysłania sygnału Mayday. Nieuchronne fatum ciążące nad załogą i pasażerami robi upiorne wrażenie.
Jedyne zastrzeżenie techniczne mam do dialogów. Lepiej jest włączyć napisy, by wszystko zrozumieć. To jest jakaś klątwa ciążąca nad polskimi serialami.
Wszyscy więc chwalą, a ja nie jestem w pełni zadowolony. Drażni mnie wątek spiskowy: tajny ładunek wojskowy, zaangażowanie służb specjalnych w śledztwo, zamach na kapitana Bintera. Do tego niemiecki statek-widmo, o którym nikt nic nie wie (podobno naprawdę taki statek tam był). Twórcy zapewne inspirowali się katastrofą promu Estonia półtora roku później, gdzie było o wiele więcej ofiar, niż na Janie Heweliuszu, i gdzie są bardzo mocne podejrzenia, że prom przewoził do Szwecji tajny ładunek wojskowy, co podobno miało doprowadzić do katastrofy i podobno spowodowało utrudnianie późniejszego śledztwa. W polskim serialu wątek spiskowy wprowadzono by uatrakcyjnić opowieść, ale moim zdaniem rodzi on tylko niepotrzebne komplikacje.
A może nawet gorzej: Wątek spiskowy w ogóle może usprawiedliwiać katastrofę i późniejsze tuszowanie jej przyczyn: Ha, państwo miało jakieś swoje tajne interesy, no cóż, zdarzyło się nieszczęście, ale lepiej o tym nie mówić dla dobra państwa, dla dobra nas wszystkich. Tymczasem nic podobnego. Do katastrofy doprowadził niezwykle silny sztorm, a do tego dezynwoltura, nieprzestrzeganie procedur, nieznajomość języka obcego (w tym wypadku niemieckiego), nasza narodowa zasada jakoś to będzie, pewne błędy załogi, a wszystko to w połączeniu ze złym stanem technicznym statku, cierpiącego na wady konstrukcyjne.
Uderza mnie przy tym, jak bardzo Jan Holoubek fascynuje się latami ’90 (i katastrofami spowodowanymi przez wodę 🙂 ). Mentalnością czasów przełomu, bo o tym była też Wielka woda. Niby już jest jakiś kapitalizm, liczą się kontrakty i zamówienia, nie odgórny plan, nie potrzeba ani wizy, ani zgody Milicji Obywatelskiej, by pojechać do Niemiec, z drugiej strony jest wysokie bezrobocie, więc prawa pracowników się nie liczą, a mentalność wszystkich jest taka, jak dawniej. Miejskie krajobrazy też. Brak procedur, które dziś uważalibyśmy za oczywiste, a jeśli nawet formalnie jakieś są, to nikt ich nie przestrzega. Władze za wszelką cenę chcą zwalić winę na kapitana, żeby chronić swoje interesy: postkomunistycznego wiceministra, który bez cienia zażenowania wpływa na przebieg postępowania przez Izbą Morską, armatora, który gdyby miał ponieść odpowiedzialność, to byłby upadł i kilka tysięcy osób straciłoby pracę, zblatowanego z władzą profesora przewodniczącego składowi Izby, niekompetentnych służb ratunkowych polskich i niemieckich, funkcjonariuszy portowych, innych kapitanów, którzy wszyscy mają coś tam za uszami, a wiceminister ma na nich szafę pełną haków. A na koniec rodziny osób, które zginęły w katastrofie, załogi i pasażerów, są zostawione same sobie, bez odszkodowań, bez wsparcia instytucjonalnego i psychologicznego. Wolałbym, żeby o tym był ten serial.
Ale jako że serial jest naprawdę świetnie zrobiony pod względem techniczno-filmowym, mogę go z umiarkowanym entuzjazmem polecić.
P.s. O rzeczywistym przebiegu katastrofy promu Jan Heweliusz i dochodzeniu przez Izbą Morską opowiada ten podcast. Jeszcze nie słuchałem, ale znajomi polecają.







Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.