Wykład, którego nie będzie

Uniwersytet Jagielloński zaprosił ambasadora Rosji do wygłoszenia wykładu. Zrobiła się wielka afera, w wyniku której uniwersytet zaproszenie odwołał. Protestujący się cieszą, wprost wpadają sobie z radości w ramiona. A ja myślę, że źle się stało. Ambasadora w obecnej sytuacji raczej nie należało zapraszać, ale skoro go zaproszono, wykład powinien się odbyć, Uniwersytet zaś powinien dołożyć wszelkich starań, aby odbył się w możliwie przyzwoitej atmosferze.

Dlaczego ambasadora nie należało zapraszać?

  • Przede wszystkim podnoszony jest argument natury moralnej: W sytuacji, w której Rosja jest agresorem na Ukrainie, prowadząc jednocześnie politykę nieprzyjazną, wręcz wrogą wobec krajów Unii Europejskiej, nie godzi się, by ambasadorowi oddawać uniwersytecką trybunę do wygłaszania swojej propagandy.
  • Ponadto z góry wiadomo, co ambasador mógłby powiedzieć. Jest ambasadorem, więc przedstawiłby oficjalną politykę swojego rządu. Tę zaś dobrze znamy: Referendum na Krymie było legalne, w Doniecku i Ługańsku nie ma rosyjskich wojsk, tylko lokalni traktorzyści i taksówkarze, co najwyżej kilku rosyjskich żołnierzy na urlopach i przepustkach. Rosja miłuje pokój, sankcje zaś szkodzą bardziej gospodarkom państw Unii niż Rosji. Zapewne podkreślałby antypolskie cechy ukraińskiego nacjonalizmu, choć można się zastanawiać, czy posunąłby się do odmawiania Ukraińcom praw do bycia osobnym narodem i wspomniał o polskości Lwowa.
  • Niektórzy dodają, że Uniwersytet, zapraszając ambasadora, legitymizowałby jego argumenty swoim autorytetem. Z tym się akurat nie zgadzam. Wrócę do tego później.
  • Najważniejsze jednak, że należało przewidzieć awanturę, próby oprotestowania wykładu, a nawet jego zerwania w atmosferze skandalu. A to byłoby bardzo niedobre. Moim zdaniem to jest kluczowe: Antycypując aferę, ambasadora w obecnej sytuacji zapraszać nie należało.

No, ale jednak zaproszono. Nie wiem, co przesądziło, zapewne zwykła krótkowzroczność. Można jednak podać kilka argumentów za tym, że ambasadora jednak dobrze byłoby wysłuchać:

  • Rosja jest dla Polski tak ważnym krajem, że z jej oficjalnymi przedstawicielami warto rozmawiać i ich argumentów wysłuchiwać, nawet jeśli aktualną politykę Rosji uważamy za nieprzyjazną, wręcz groźną dla Polski.
  • Studenci stosunków międzynarodowych mogliby się nauczyć, jak w cywilizowany sposób dyskutować z dyplomatą reprezentującym kraj, który nie jest Polsce przyjazny. Dyskutować z dobrze przygotowanym przeciwnikiem też trzeba umieć.
  • Pomysł (hipotetyczny!), że polski ambasador miałby tłumaczyć studentom w Petersburgu polski punkt widzenia, zostałby uznany za godny pochwały, nawet jeśli większość tych studentów byłaby antypolsko nastawiona. Dlaczego więc symetryczny pomysł z udziałem ambasadora Rosji jest z punktu odrzucany? To tylko potwierdza stereotypy o chorobliwej, nieracjonalnej rusofobii Polaków.
  • Polska oczekuje, że Rosja będzie z uwagą słuchać polskich dyplomatów czy to w sprawach handlowych, czy politycznych, czy wreszcie w sprawie ostatniego zamieszania z polskim konsulatem w Petersburgu. Gest dobrej woli wobec rosyjskiego ambasadora mógłby być pomocny. Oczywiście Uniwersytet nie odpowiada za politykę zagraniczną Polski, ale prominentni politycy organizujący protesty już w jakiejś mierze tak.
  • Nie jest prawdą, iż zapraszając ambasadora Rosji, Uniwersytet „legitymizuje” jego poglądy. Niektórzy robią tu porównania z negacjonistą Davidem Irvingiem czy antyszczepionkowym oszustem Andrew Wakefieldem, których żaden szanujący się uniwersytet nie zaprosi. Moim zdaniem ta analogia jest chybiona: Irving i Wakefield usiłują przedstawiać swoje poglądy jako uprawnione stanowisko naukowe, więc uniwersytet, zapraszając któregoś z tych panów, nawet po to, by ich skrytykować, rzeczywiście ich uwiarygadnia, stawiając ich tezy niejako na równi z oficjalną nauką. Z ambasadorem jest inaczej: Wiadomo, że jego wystąpienie będzie par excellence polityczne, będzie odbiciem stanowiska jego rządu. Nie ma tu więc czego legitymizować. Można co najwyżej wysłuchać i zgodzić się lub nie. Tak też można było to przedstawić Ukraińcom: To, że słuchamy rosyjskiego ambasadora, nie oznacza, że się z polityką Rosji zgadzamy, ale powinniśmy dobrze poznać jej oficjalne stanowisko.
  • Gdyby nie protesty, wykład ambasadora na UJ nie byłby jakimś wielkim wydarzeniem. Ambasador wygłosiłby swoją mantrę, większość słuchaczy by się z nim nie zgodziła, niektórzy próbowaliby polemizować, ale byliby tacy, na przykład pani profesor Anna Raźny, którzy bardzo by ambasadora chwalili. To protesty przydały temu wykładowi znaczenia.

Jak wszakże powiadam, należało przewidzieć, że zaproszenie ambasadora Rosji zostanie gwałtownie oprotestowane, że grozić będzie zerwanie wykładu, co byłoby wielkim skandalem, więc – moim zdaniem – ambasadora zapraszać nie należało. Jednak ktoś z Wydziału Studiów Międzynarodowych zdecydował inaczej, a informacja o wykładzie została publicznie ogłoszona. W tej sytuacji nie należało zaproszenia odwoływać, tylko zadbać o to, żeby w czasie wykład nie doszło do jakichś burd. Odwołanie wykładu – choć w tej chwili ambasada bagatelizuje to zdarzenie – zostanie wykorzystane jako dowód na antyrosyjskie fobie w Polsce. Nie jakiś bardzo ważny dowód, raczej jeden z wielu faktów, umiejętnie kolekcjonowanych i nagłaśnianych przez putinowską propagandę. „Patrzcie, Polacy nie pozwalają, aby nasz ambasador wygłosił wykład dla polskich studentów.” Po co im było dawać to na złotej tacy? 

Decyzja rektora o odwołaniu wykładu pokazała coś jeszcze: Mianowicie, i my, Polacy i my, Uniwersytet Jagielloński, faktycznie nie potrafimy dyskutować z przeciwnikami. A co na odwołaniu wykładu zyskali protestujący? Nadęli się narodową dumą, utwierdzili w swej wyższości i pokazali Ruskiemu, gdzie jego miejsce. Tylko co dobrego z tego wyniknie?

Jest w tej przykrej historii jeszcze jeden aspekt, na który chcę zwrócić uwagę. Otóż do odwołania wykładu ambasadora wzywały głównie osoby raczej związane z Platformą, ewentualnie z umiarkowaną częścią PiS. Mainstreamowy PiS w tej sprawie milczał. Natomiast skrajna prawica skrytykowała odwołanie wykładu.  Rozumiem, że PiS ma obecnie inne problemy, a u radykalnej prawicy niechęć do Ukraińców przeważa nad strachem przed Rosją; w dodatku jest to strach przemieszany z podziwem. Natomiast okolice Platformy tak się boją przyczepienia łatki poputczików Putina, że zrobią wszystko, by się od takich oskarżeń odciąć. Nawet jeśli nie mają one najmniejszego sensu.

Life is brutal

Myślę o Bliskim Wschodzie, o wszystkich bezsensownych i okrutnych śmierciach, jakie wojna tam przynosi. Myślę o asyryjskim Nimrud, burzonym buldożerami przez fanatyków z Państwa Islamskiego. Ale myślę też o Ukrainie, gdzie w czasie rozejmu-nie rozejmu cały czas trwają walki, a w Charkowie wybuchają bomby. Wszyscy się boją, że lada chwila w Charkowie pojawią się zielone ludziki, lokalni taksówkarze i traktorzyści, obsługujący nowoczesny rosyjski sprzęt wojskowy, do nabycia w co drugim sklepie myśliwskim. Myślę o Borysie Niemcowie, którego – jak twierdzi rosyjska prokuratura – zamordowało kilku Czeczenów, ot, tak, bez wyraźnego powodu, za to w środku wielkiego miasta, ba, w jednym z najlepiej strzeżonych miejsc na planecie. I nikt niczego nie widział, liczne kamery nadzoru albo były przypadkiem wyłączone, albo obrócone w innym kierunku, a milicja przyjechała dopiero po kilkunastu minutach. Czeczenów nikt nie lubi.

Straszny świat.

Tak sobie o tym wszystkim myśląc, przypomniałem sobie piosenkę Zamki na Piasku zespołu Lady Pank z połowy lat ’80.

Wtedy był to wielki przebój, dziś zapomniany. W drugiej zwrotce słyszymy niepokojące słowa:

Idziesz ulicą
Uśmiechasz się
Skonstruowałeś bombę
Skondensowaną śmierć
Znasz datę i godzinę
Gdy świat się zacznie bać
Policja wszystkich krajów
Rysopis twój chce znać

Zamki na piasku
Gdy pełno w szkle
Poranna witaj zmiano
To życie twe

Bohater ma zwykłe, nudne życie, pracę na porannej zmianie. Marzy o tym, że gdyby zbudował bombę, wreszcie stałby się kimś ważnym. Ale to tylko marzenia. Ogólnie mówiąc, life is brutal.

Współcześni konstruktorzy bomb od bohatera piosenki Lady Pank różnią się głównie tym, że nie mają pracy na porannej zmianie. Gdyby mieli, znaczna część z nich za budowę i podkładanie bomb nawet by się nie zabrała.