Uwaga, nadchodzi?

naTemat z mieszaniną strachu i zdziwienia informuje, że mocno wzrosło poparcie Krzysztofa Bosaka. Prześcignął już nie tylko Roberta Biedronia, ale i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Jakiś sondaż dał mu nawet 13%. Wraz z Bosakiem w górę idzie cała Konfederacja. Szczególnie chętnie na Bosaka i Konfederację chcą głosować ludzie młodzi.

Tak, tak, już słyszałem, że wszystkiemu winni są liberałowie, którzy oddawszy szkoły prawicy i Kościołowi, pozwolili na wyhodowanie hydry faszyzmu. To prawda, że liberałowie „odpuścili” szkoły, ograniczając się do – skądinąd głupich – pokrzykiwań, że powinny one lepiej przygotowywać do rynku pracy i ulegając mitowi, że poprawa wskaźników oznacza faktyczny postęp. Myślę, że przynajmniej po części zadziałał tu nigdy nie nazwany wprost mechanizm: My będziemy reformować gospodarkę i struktury państwa, ale prawicy też trzeba coś dać, żeby się zajęła sobą i nie przeszkadzała. No to niech wezmą edukację i pamięć historyczną.

Jak jednak twierdzą niektórzy badacze, przekonanie, że główną przyczyną postaw faszystowskich, ksenofobicznych, egocentryczno-narcystycznych, jest brak właściwej edukacji, jest oświeceniowym złudzeniem. Zrezygnowanie z wpływu na edukację było błędem, ale błąd ten nie przesądził o wszystkim.

Autorzy naTemat podnoszą, że wzrostowy trend Bosaka i Konfederacji wpisuje się w szersze zjawisko międzynarodowe: ugrupowania prawicowo-populistyczne zyskują na znaczeniu w wielu krajach, tym bardziej, że są wspierane – już to otwarcie, już to w ukryciu – przez Rosję Putina, której zależy na destabilizacji Zachodu. Edwin Bendyk z kolei przypomina, że już w połowie lat ’30 XX wieku lewicowi autorzy twierdzili, że

faszyzm jest reakcją na liberalizm, ale to właśnie liberalizm przygotował dla niego grunt […] Faszyzm czerpie siłę, obnażając niespełnioną obietnicę liberalizmu – niezdolność demokracji liberalnej do skutecznej kontroli zarówno kapitału, jak i ekspansji systemu technicznego oraz wynikających stąd niesprawiedliwości. Staje się atrakcyjny, bo obiecuje taką kontrolę, nie zmieniając wszakże istoty systemu, i zamienia społeczną, zindywidualizowaną masę we wspólnotę sklejaną pierwotnymi więzami.

[Myśl ta] po 80 latach jest niezwykle aktualna, bo cykl rozwojowy systemu społeczno-gospodarczego wkroczył w podobną fazę: kapitał wymknął się spod kontroli instytucji demokratycznych.

A na to wszystko nakładają się jeszcze skutki pandemii i załamania gospodarczego, do którego ona doprowadziła. Jak wielkie będzie to załamanie, możemy tylko przeczuwać łudząc się, że będzie ono jednak mniejsze, niż przewiduje większość scenariuszy.

Zgadzając się z tym wszystkim, dodam jeszcze kilka uwag odnośnie do naszej polskiej mutacji prawicowego populizmu. Oczywiście tym młodym wyborcom, którzy obecnie wspierają Bosaka, ani do głowy by nie przyszło popieranie Platformy. Niestety, nie przyszłoby im też do głowy popieranie lewicy, ta bowiem postrzegana jest jako oderwana od życia formacja, skoncentrowana na ideologicznych krucjatach. Mogliby zostać w domu, popierać PiS lub popierać Konfederację. W domu nie zostają, bo sytuacja społeczna i gospodarcza staje się dla nich coraz trudniejsza do zniesienia. Dlaczego więc wolą Konfederację od PiSu?

  • Krzysztof Bosak to nie Janusz Korwin-Mikke. W porównaniu z tym zdziwaczałym mizoginem, Bosak może uchodzić wręcz za kogoś normalnego.
  • Krzysztof Bosak to także nie Jarosław Kaczyński. W porównaniu z tym oderwanym od życia starym kawalerem, mającym przesadne mniemanie o własnych kompetencjach i misji, Bosak może także uchodzić za kogoś normalnego.
  • W Polsce młodzi są raczej przeciwni rozdawnictwu socjalnemu, czyli jedynej wyrazistej polityce społecznej PiSu.
  • PiS nie rozwiązał żadnego problemu strukturalnego (trwały dystans do poziomu życia zachodniej Europy, brak perspektyw, wykluczenie komunikacyjne, opozycja miasta-prowincja, opozycja praca-prekariat) i jest dla tych wyborców oczywiste, że nie rozwiąże.
  • Widać, że PiS dba głównie o interesy swoich działaczy i Kościoła, a to ostatnie zupełnie do tych wyborców nie przemawia. Dbanie o interesy działaczy, w większości nieciekawych typów w średnim wieku, też zresztą nie.
  • Proto-faszyzm mają za to i w Konfederacji, i w PiSie, co najwyżej w różnym natężeniu.

Jest tu, nawiasem mówiąc, spory potencjał dla lewicy, tylko musiałaby zmienić retorykę. Adresować przekaz do tej grupy wyborców, nie do doktorantów socjologii. A indywidua w rodzaju Jasia Kapeli wysłać na Księżyc. I to najlepiej na jego ciemną stronę.

Było panelistów wielu

To, że sprowadzono trefne maseczki, no to trudno, przykre, ale mogło się zdarzyć w okresie paniki. Nie powinno się zdarzyć, ale mogło. To, że minister kłamał, że maseczki nie trafiły do szpitali, choć trafiły, to już gorzej, honorowy minister powinien się podać do dymisji, ale to jeszcze nie kryminał. (To, że z przybycia tych maseczek Wielkim Ptakiem uczyniono coś na kształt uroczystości państwowej, to bucostwo, ale bucostwo nie podpada pod paragrafy. Po prostu jest bucostwem.) Gdyby się okazało, że pośrednik, który na tym zarobił, działał w złej wierze – wiedział, że maseczki są trefne, albo łatwo mógł to sprawdzić, ale tego zaniedbał, a potem twierdził coś innego – to jest to sprawa kryminalna, która powinna trafić przed sąd.

To, że firmy związane rodzinnie z osobą, która najpierw jest wiceministrem, potem ministrem, dostają w państwowych konkursach grube miliony złotych, to jest niewątpliwe złamanie zasad etyki, ale niekoniecznie kryminał, choć warto to sprawdzić. Tym bardziej, że gdyby rządził ktoś inny, PiS i jego publicyści uznaliby to za dowód korupcji, zgnilizny moralnej i rzecz porównywalną z dziesięcioma plagami egipskimi.

Jednak to, że gość – brat ministra, ale o to nawet mniejsza – zasiada jako panelista w konkursie, w którym sam startuje, to jest niebywały skandal, który powinien prowadzić do unieważnienia całego konkursu, a tegoż panelistę i tych, którzy go tam usadowili, doprowadzić przed sąd.

Pan Marcin Szumowski zarzeka się, że gdy był oceniany jego wniosek, on wychodził z pokoju i w ocenie swojego wniosku nie brał udziału. Osobom nieobznajomionym z konkursami grantowymi wyjaśniam, że zawsze spływa więcej wniosków, niż jest pieniędzy do rozdysponowania. Powiedzmy, mamy do rozdania 50 mln, a wniosków spływa na 200 mln (w konkursach NCBiR kwoty są znacznie wyższe, niż w konkursach NCN). Wystarczy, żeby panelista, który ma własny wniosek w konkursie, przekonująco argumentował przeciwko obcym wnioskom, a wtedy jego wniosek relatywnie zyskuje. Nawet jeśli on sam nie argumentuje na rzecz samego siebie, inni paneliści bowiem wiedzą, czyj to jest wniosek i głupio im dezawuować wniosek kolegi.

I co teraz?

Platforma Obywatelska skłoniła Małgorzatę Kidawę-Błońską do wycofania się z wyborów prezydenckich. Na jej miejsce Platforma wystawiła swoje „złote dziecko”, obecnego prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego.

Bez najmniejszych wątpliwości Trzaskowski posiada lepsze kwalifikacje do pełnienia urzędu prezydenta niż ktokolwiek z szóstki: Biedroń, Bosak, Duda, Hołownia, Kidawa-Błońska, Kosiniak-Kamysz. W Polsce nie mamy jednak merytokracji, ba, Poland has had enough of experts i epatowanie własnymi kompetencjami może być wręcz przeciwskuteczne, gdy po drugiej stronie, pod ostrym cieniem mgły, stanie ktoś, kto mówi: Może i nie studiowałem na Oxfordzie, ale jestem taki, jak wy. Wybory trzeba jeszcze wygrać. To zaś nie będzie proste. Samo przekonanie kandydata i grupki jego wielkomiejskich zwolenników o jego kwalifikacjach do tego nie wystarczy.

Wysunięcie kandydatury Trzaskowskiego stawia trzy pytania: o Warszawę, o przyszłość Platformy i o wpływ tej kandydatury na ostateczny wynik wyborów.

Po pierwsze więc, Warszawa. Jeśli Rafał Trzaskowski wygra, ustąpi z funkcji prezydenta Warszawy, a wtedy PiS wprowadzi tam swojego komisarza, którego rządy będzie utrzymywać tak długo, jak się tylko da. Potem będą musiały się odbyć wybory na prezydenta stolicy, a Platforma nie ma chyba żadnego wygrywającego kandydata. To, że PiS też nie ma, to słaba pociecha.

Mówi się, że Trzaskowski osobiście niewiele ryzykuje: Jeśli wygra wybory prezydenckie, to super, jeśli przegra, pozostanie prezydentem Warszawy. To literalnie jest prawda, ale przegrany Trzaskowski wyjdzie z kampanii prezydenckiej poobijany, osłabiony. Ani w czasie kampanii, ani jakiś czas po niej nie będzie mógł się zajmować Warszawą tak aktywnie, jak powinien. Z tego z całą pewnością będzie mu czyniony zarzut. Będzie mu się wyrzucać, że chciał porzucić Warszawę na rzecz większej kariery. Warszawa zwyczajnie zasługuje na to, żeby jej prezydent zajmował się nią priorytetowo, nie zaś, żeby była poduszką bezpieczeństwa dla polityka, który postanowił sobie z niej uczynić odskocznię do najważniejszego urzędu w państwie. Wszystko to osłabi szanse na warszawską reelekcję Trzaskowskiego, ba, wyraźna przegrana w 2020 będzie się za nim ciągnąć przez długie lata i zmniejszać jego szanse na obejmowanie urzędów, do których bez wątpienia ma kwalifikacje.

Także z punktu widzenia partii sprawującej aktualnie władzę w Warszawie i cieszącej się poparciem największej części Warszawiaków, ryzyko utraty tego na rzecz niepewnego zwycięstwa w wyścigu prezydenckim jest bardzo duże. To prowadzi nas do następnego pytania:

Po drugie, co Platforma może zyskać, co zaś, poza Warszawą, stracić wystawiając Rafała Trzaskowskiego?

Jeżeli Rafał Trzaskowski wygra, będzie to olbrzymi, gigantyczny sukces Platformy, gwarantujący jej na najbliższe kilka lat dominującą pozycję w proeuropejskim obozie anty-PiS.

Jeśli Trzaskowski wejdzie do drugiej tury i tam z honorem przegra, nie musi to oznaczać kompromitacji ani Trzaskowskiego, ani Platformy: Warszawa nie zostanie stracona, a przy tym elektorat zobaczy, że wciąż jest znaczącą siłą. Przegraną Trzaskowskiego będzie można, nie bez racji, tłumaczyć stronniczością mediów państwowych i w ogóle całego aparatu państwa pracującego na rzecz Dudy.

Jeśli jednak – czego nie można wykluczyć! – Trzaskowski nawet nie wejdzie do drugiej tury, będzie to sromotna porażka Platformy, która tak wiele – wszystko – w tę kandydaturę zainwestowała. Byłaby to katastrofa większa niż spodziewany kilkuprocentowy wynik Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, zapowiadająca ostateczny upadek partii pozbawionej wyrazistego programu, charyzmatycznych przywódców i raison d’etre. Pozbawieni poczucia RIGCzu oraz politycznej skuteczności, działacze i zwolennicy odpłyną a to do chadecji (neo-PSL z Kosiniakiem-Kamyszem?), a to do lewicy.  Być może pozostanie jakaś niewielka grupka liberałów. Platforma Obywatelska, jaką znamy, przestanie istnieć.

Niektórzy mówią, że to dobrze. Ja nie jestem tego pewien.

Jeśli Platforma świadomie dąży jedynie do wprowadzenia Trzaskowskiego do drugiej tury, to gorze im, bo to może osłabić szanse na ostateczne pokonanie Andrzeja Dudy.

Gdyż po trzecie i najważniejsze, trzeba spytać, jak kandydatura Trzaskowskiego wpłynie na wynik wyborów prezydenckich, a więc na przyszłość Polski?

Trzaskowski musi najpierw wejść do drugiej tury. A o udział w drugiej turze będzie się bił nie z Dudą, ale z Hołownią, Kosiniakiem-Kamyszem i szczątkami Biedronia, co w sposób naturalny będzie do niego zniechęcać elektoraty tych kandydatów. Jeżeli w drugiej turze nie będzie kandydata PO, platformersi w znakomitej większości poprą tego kandydata obozu demokratycznego, który tam się znajdzie, nieważne, czy będzie to Szymon Hołownia, czy Władysław Kosiniak-Kamysz (Robert Biedroń ma, jak to mówią komentatorzy sportowi, „szanse matematyczne”), który w ten sposób zgromadziłby zdecydowaną większość elektoratu nie-Dudowego z pierwszej tury. Nie jestem pewien, czy elektorat tych dwu kandydatów okazałby równie dużą solidarność. Wątpliwości mam głównie odnośnie do wiejskiego elektoratu Kosiniaka-Kamysza.

Gdyby w pierwszej turze nie było Trzaskowskiego, tylko Małgorzata Kidawa-Błońska, miękcy zwolennicy Platformy, którzy nie widząc szans na zwycięstwo swojej kandydatki, nie poszli by do pierwszej tury, do drugiej by się zmobilizowali i zagłosowali na nie-Dudę; ditto gdyby Platforma w pierwszej turze w ogóle nie wystawiła kandydata.

Jeżeli Trzaskowski wejdzie do drugiej tury, wtedy rozpocznie się prawdziwa walka z Dudą: o zmobilizowanie własnego elektoratu, o zdemobilizowanie elektoratu przeciwnika („nie jestem taki zły, nawet jeśli wygram, nie stanie wam się krzywda, więc nie musicie głosować przeciwko mnie”), wreszcie o przeciągnięcie na swoją stronę jak największej części labilnego elektoratu centrowego, w tym o zdobycie jak największej części głosów na wsi i w małych miastach. I tu, niestety, nie jestem pewien, czy wielkomiejski i jednoznacznie identyfikowany z Platformą Trzaskowski będzie miał duże szanse. Kosiniak-Kamysz, a może też Hołownia, kto wie, mogliby mieć większe.

Rekapitulując, Platforma podejmuje wielkie ryzyko. Słaby występ Trzaskowskiego będzie oznaczał dla Platformy olbrzymie kłopoty. Być może nawet schyłek tej partii. Wejście Trzaskowskiego do drugiej tury wzmocni Platformę, ale, paradoksalnie, może zwiększyć szanse Dudy – a podobno chodzi o to, żeby uratować Polskę przed niekontrolowaną władzą PiSu. Z drugiej strony, gdyby Trzaskowski wygrał, prezydentem Polski zostałby najlepszy kandydat spośród tych, którzy się zgłosili. Z trzeciej, wygrana Trzaskowskiego będzie oznaczała wielką niepewność w Warszawie.

***

Gdy wszystko wskazywało, że PiS doprowadzi do głosowania 10 maja, byłem zdecydowany je zbojkotować, fakultatywnie dopuszczając możliwość oddania głosu w pierwszej turze na Władysława Kosiniaka-Kamysza jako na tego, który ma największe szanse na pokonanie Dudy w turze drugiej: Szymon Hołownia jest, moim zdaniem, zbyt miejski, aby mógł liczyć na odpowiednio duże poparcie na prowincji, konieczne do ostatecznego zwycięstwa, natomiast PSLowski Kosiniak-Kamysz mógłby je zdobyć; miasta zagłosowałby na Kosiniaka-Kamysza  jako na nie-Dudę.

Fiasko plebiscytu pocztowego 10 maja, konieczność rozpisania nowych wyborów i wejście do gry Trzaskowskiego zmieniają sytuację. Zastanawiam się, jak powinienem się zachować.

Na pewno podpiszę listę poparcia Trzaskowskiemu, bo PiS gra nie fair i chce wyeliminować tę kandydaturę dając bardzo krótki czas na zbieranie podpisów. Ale czy na niego zagłosuję? Lojalność wyborcza i przekonanie o kompetencjach tego kandydata wskazują, że powinienem. Z drugiej strony zasada głosowania taktycznego sugerowałaby głos na rzecz tego nie-Dudy, który ma największe szanse w drugiej turze.

Jeszcze nie wiem, co zrobię.

trzaskowski

Gowin czyta Horacego

Pomińmy na chwilę cały etyczny, prawny i polityczny skandal związany z umową pomiędzy Jarosławem Gowinem a Jarosławem Kaczyńskim w kwestii poparcia wyborów korespondencyjnych w zamian za ich przełożenie. Pochylmy się nad ciężkim losem Gowina.

Dostrzegł on bowiem, że rozdrażniony Jarosław Kaczyński nie żartuje i jeśli gowinowcy zagłosują przeciwko odrzuceniu senackiego weta, oni wszyscy, a także ich żony, mężowie, dzieci i liczni niezbyt udani kuzyni stracą posady w urzędach państwowych, spółkach skarbu państwa i w samorządzie. Wszyscy co do jednego i natychmiast, a wtedy własna partia rozszarpie Gowina na sztuki. To niezbyt miła perspektywa, trzeba więc się było ugiąć przed Kaczyńskim i robić dobrą minę do złej gry, że mianowicie wybory nie odbędą się w maju.

Tym samym jednak Jarosław Gowin utracił wszelką wiarygodność polityczną (etyczną stracił już dawno). Niektórzy spekulowali, że Gowin a to zostanie nowym marszałkiem Sejmu, a to premierem technicznym, a to że będzie tworzył nową chadecję wraz z PSL i częścią masy spadkowej po Platformie, że wreszcie sam będzie w przyszłości kandydował na prezydenta. Nic z tego. Po całym jego hamletyzowaniu, fałszywych negocjacjach z opozycją i nocnym dealu z Kaczyńskim, obecna opozycja będzie się brzydzić dotknąć Gowina nawet kijem od szczotki. Układając się nocą z Kaczyńskim, Gowin porzucił nadzieję długą – na przyszłą wielką karierę – na rzecz nadziei krótkiej – na dalsze trwanie w polityce na warunkach nieco tylko gorszych, niż dotychczasowe. Co będzie dalej? Przyszłość jest taka niepewna, fuge quaerere!

Gowinowi zostaje tylko wiara w Tysiącletni PiS, ale i tu może się srodze zawieść. Mściwy  Kaczyński nie wybaczy Gowinowi upokorzenia i ukarze go przy konstrukcji następnych list wyborczych. A może być nawet gorzej. Nie trzeba babilońskich wróżbitów by wiedzieć, że wiarołomny Kaczyński nie słynie z dotrzymywania słowa i może zmienić zdanie na takie, jakie mu akurat będzie pasowało. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że chodziło tylko o głosy gowinowców potrzebne do odrzucenia weta Senatu, a teraz Julia „Wolfgangowa” Przyłębska, odkrycie towarzyskie, szybko stwierdzi, że marszałek Sejmu może dowolnie przesuwać termin raz ogłoszonych wyborów i głosowanie przy użyciu krążących po internecie kart Sasina jednak odbędzie się 23 maja. Bo tak. A wyznaczona przez pana Zbyszka jedna z nowych izb odzyskanego Sądu Najwyższego uzna, że tak dokonany wybór jest prawidłowy. Nie puellae risus usłyszy wtedy Gowin, ale chichot historii.

Właściwie tego bym nawet Gowinowi życzył. A wybory? Jak pisałem, wybierzcie sobie – czy właściwie mianujcie – tego pajaca Dudę na drugą kadencję i dajcie nam wszystkim święty spokój.

382px-Horacy_-_domniemany_portret