Dom pełen dynamitu, reż. Kathryn Bigelow, Netflix 2025.
Film obejrzałem trochę pod wpływem recenzji, trochę ze względu na reżyserkę, autorkę znakomitego The Hurt Locker (W pułapce wojny). Tym razem Bigelow opowiada o ataku nuklearnym na Stany Zjednoczone. Ponieważ nie da się o tym filmie pisać bez spojlerów, postawię konkluzję tutaj, a kto się spojlerów nie boi, może czytać dalej: Film jest z jednej strony łatwy w odbiorze, ale z drugiej bardzo męczący. Nie jest to arcydzieło, ale film z pewnością wart jest obejrzenia.
A teraz będą spojlery.
Radary nagle wykrywają pocisk balistyczny lecący w stronę Stanów Zjednoczonych. Pojedynczy pocisk balistyczny. Nie wiadomo, kto go wystrzelił – satelity przegapiły moment i miejsce odpalenia – ale leci. Początkowo wszyscy liczą na to, że to tylko jakieś ćwiczenia, jakaś demonstracja siły i pocisk wpadnie do oceanu, ale nie wpada. Z analizy trajektorii wynika, że za kilka minut uderzy w Chicago, a że zapewne niesie głowicę jądrową, zginą miliony ludzi. Do 10 milionów. I co władze Stanów Zjednoczonych mają zrobić?! Gdyby tych pocisków leciało wiele, byłoby oczywiste, że Stany dokonają uderzenia odwetowego, ale skoro leci tylko jeden? I na kim wywrzeć odwet, jeśli wywrzeć?
Oczywiście Stany próbują zestrzelić pocisk przeciwrakietą, ale ta zawodzi; później okazuje się, że cały amerykański system bezpieczeństwa antyrakietowego w testach wykazywał się zaledwie 61% skutecznością. Stany mają więcej przeciwrakiet, ale nie odpalają ich, czekając, czy nie nastąpi masowe uderzenie, oszczędzając je na tę ewentualność. Pozostaje tylko czekać. Pocisk uderzy w Chicago za 7 minut.
Prawie cały film to właśnie owe 7 minut, a właściwie mniej więcej 5 z 7.
Rozwój zdarzeń obserwujemy kolejno z kilku poziomów: od Situation Room w Białym Domu, pełniącego funkcje techniczne, poprzez jakieś wyższe dowództwo, NORAD lub BMD, Sekretarza Obrony, aż w końcu prezydenta, z przebitkami na różne amerykańskie jednostki wojskowe na całym świecie. Te same zdarzenia obserwujemy kilka razy, niejako z różnych ujęć. Niby wszystko działa, są procedury, ale pojawia się bałagan, kogoś nie można znaleźć, bohaterowie, których obserwujemy, wciąż wykonują swoje zadania, ale są coraz bardziej przerażeni. Chicago uważa się za stracone, ale żeby nie wywoływać paniki, nikt nie ogłasza żadnego komunikatu czy rozkazu ewakuacji, która i tak nie byłaby możliwa w ciągu kilku minut. Nad wszystkim dominuje cholerna niepewność, co zrobić w przypadku ataku pojedynczą rakietą niewiadomego pochodzenia.
Rosjanie zaklinają się, że to nie ich rakieta i prawie na pewno chińska też nie. Podejrzewa się Koreę Północną, ale pewności nie ma. Najważniejszy dylemat brzmi: odpowiedzieć atakiem odwetowym czy nie, a jeśli tak, to przeciwko komu i jak dużym. Jeśli Stany nie odpowiedzą, ich przeciwnicy mogą uznać, że Ameryka jest słaba i wtedy mogą rozpocząć prawdziwy zmasowany atak, tym straszniejszy, że po uderzeniu w Chicago w kraju i tak zapanuje chaos. Jeśli zaś Stany odpowiedzą i, powiedzmy, wyślą swoje rakiety na Rosję, ta dokona swojego uderzenia odwetowego.
Wojskowy asystent prezydenta przekonuje go do ataku jądrowego na pewien konkretny, pojedynczy cel, ale nie mówi się nam, na jaki i w którym kraju. Prezydent podaje kody umożliwiające użycie amerykańskiej broni jądrowej, jednak film kończy się zanim prezydent wyda rozkaz ataku. A może nie wyda?

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.