Król Stanów Zjednoczonych

Na dzisiejszym spotkaniu z generałami, prezydent Donald Trump powiedział, że jeśli nie dostanie Pokojowej Nagrody Nobla, będzie to „wielka zniewaga” dla Stanów Zjednoczonych.

Dłuższy cytat brzmi tak:

Will you get the Nobel prize? Absolutely not. They’ll give it to some guy that didn’t do a damn thing. They’ll give it to a guy that wrote a book about the mind of Donald Trump and what it took to solve the wars. The Nobel prize will go to a writer. We’ll see what happens, but it would be a big insult to our country. I will tell you I don’t want it, I want the country to get it. It should get it because there’s never been anything like it. Think of it. If this happens — I think it will, I don’t say that lightly — I know more about deals than anybody.

Ostatnie zdanie odnosi się do zaproponowanego przez Trumpa planu pokojowego dla Strefy Gazy.

Powtórzmy, żeby to dobrze zrozumieć: Trump, który od dawna przy różnych okazjach powtarzał, że zasługuje na Nagrodę Nobla, twierdzi dzisiaj, że on nie chce nagrody dla siebie, ale dla całego kraju. A jednocześnie, że jeśli on Nagrody nie dostanie, będzie to zniewaga dla Stanów Zjednoczonych.

Trump powiedział „państwo to ja”.

Amerykanie, którzy tak bardzo chcieli się uchronić przed monarszym despotyzmem, wybrali sobie nie prezydenta, a króla. I najwyraźniej są z tego powodu bardzo szczęśliwi.

Rosyjska potęga imperialna

Pundyci twierdzą, że w wyniku wojny w Ukrainie Rosja nieodwołalnie traci status mocarstwa, stając się wasalem Chin. Chiny są teraz głównym partnerem handlowym Rosji, bez dochodów ze sprzedaży surowców Chinom oraz bez dostaw z Chin dla rosyjskich przedsiębiorstw o znaczeniu wojskowym, a zwłaszcza bez dyplomatycznego wsparcia ze strony Chin, pozycja Rosji byłaby o wiele słabsza, być może może nawet Rosja zmuszona byłaby uznać swoją przegraną. Symboliczną pozycję Rosji świetnie widać było na niedawnym szczycie w Pekinie, gdzie Putin i Kim grzecznie szli ćwierć kroku za Xi, po obu jego stronach, jako sojusznicy najbliżsi, ale jednak podrzędni (reszta zaproszonych przywódców szła w dalszych szeregach).

Zgadzam się, że z dużym prawdopodobieństwem długo-, a nawet średnioterminowo Rosja przestanie być mocarstwem, stając się młodszym partnerem Chin. Ale, po pierwsze, nie natychmiast, po drugie, rosyjscy przywódcy albo tego jeszcze nie wiedzą, albo udają, że nie wiedzą, a po trzecie, od czasów Iwana Srogiego logiką rozwoju Rosji jest imperializm, ekspansja, podporządkowywanie sobie kolejnych terytoriów. Putin powiedział kiedyś, że rozpad ZSRR był największą katastrofą geopolityczną XX wieku. Rosja nie zrezygnuje z planów podporządkowania sobie Ukrainy, gdyż utrata Ukrainy była dla niej gigantycznym ciosem prestiżowym, a poza tym w rosyjskiej paranoi Ukraina mogłaby się stać punktem wyjścia ataku na europejską część Rosji od południa, gdy tymczasem „powinna” być elementem rosyjskiego planu opanowania dojścia do cieśnin tureckich.

Z podobnych powodów zagrożone są też kraje bałtyckie: ich utrata to porażka prestiżowa, a bez nich Rosja nie ma swobody żeglugi po Morzu Bałtyckim.

Pragnienie swobody żeglugi po Bałtyku i Morzu Czarnym oraz możliwość swobodnego wyjścia poza te akweny to spadek po imperialnych marzeniach Piotra Wielkiego.

Rosja krwawi i fizycznie, i gospodarczo, ale ma i jeszcze przez ładnych parę lat będzie miała zasoby, aby Ukrainę niszczyć i próbować ją podporządkować oraz grozić krajom bałtyckim, a także nam. Polski – zapewne – Rosja nie chce opanować, ale „zneutralizować”, sfinladyzować w stronę przeciwną, niż to się Polakom w latach ’80 marzyło.

Rosja natomiast pogodzi się z utratą swoich wpływów w Azji Środkowej i na Kaukazie. Kaukaz był dla Rosji ważny jako alternatywna droga do cieśnin tureckich, ale o ile w XIX wieku Rosji mogło się wydawać, że otomańska Turcja jest do pokonania, to Turcja Erdoğana jest poza zasięgiem Rosji i to akurat Putin i jego doradcy wiedzą. Azja Środkowa była natomiast ważna jako element The Great Game, rywalizacji z Wielką Brytanią o Indie. To już przestało być ważne, a cały region coraz śmielej penetrują Chińczycy, dla których, oprócz pozyskania lokalnych zasobów i szlaków handlowych, oskrzydlenie Indii i Pakistanu od północy jest bardzo ważne.

Rosja ścierpi utratę Azji Środkowej i realnych wpływów na Kaukazie (władza Rosji w Czeczenii czy Dagestanie jest już chyba tylko symboliczna) oraz to, że pół-darmo musi sprzedawać Chinom surowce, o ile w zamian będzie mogła czynić postępy w Europie.

Tak więc choć za jakiś czas okaże się, że mocarstwowy status Rosji wyparował, nie jest to powód, abyśmy się dziś z tego mieli cieszyć. Bo dopiero za jakiś czas, nie dziś, a w międzyczasie Rosja może bardzo zaszkodzić i Ukrainie, i krajom bałtyckim, i Mołdawii, a także nam.

Jeśli chodzi o Chiny, to Rosja będzie robić dobrą minę do złej gry dopóki Chiny nie upomną się o rosyjski Daleki Wschód, utracony przez Chiny w wyniku narzuconych im niesprawiedliwych traktatów pod koniec XIX wieku. Ale to dopiero za kilkadziesiąt lat.

Realne priorytety

W dzisiejszej Wyborczej Mateusz Mazzini publikuje znakomity tekst o narastającym izoloacjonizmie w amerykańskiej administracji. I nie jest to jakiś miękki izolacjonizm, tylko całkowita utrata zainteresowania wszystkim, co nie leży w bezpośrednim interesie Ameryki. Tym bardziej, że Partia Demokratyczna jakieś zainteresowanie światem zewnętrznym wykazywała, a „europejskie wartości”, wszystkie te prawa człowieka, prawa mniejszości, nie mówiąc o takiej abominacji, jak powszechna służba zdrowia, są dla MAGA całkowicie nieamerykańskie.

To, co dzieje się na zewnątrz USA, jest po prostu kontynuacją strategii wymierzonej w krajowych przeciwników. Wszystko w stosunku i posunięciach Trumpa, Vance’a […] wobec Europy stanie się jasne, gdy zrozumiemy, że Unia Europejska jest dla nich po prostu transatlantyckim przedłużeniem Partii Demokratycznej.

Stany powinny się skupić na sobie: all security is homeland security, jak stwierdził Steve Bannon. Tak więc Stany porzucą Tajwan, tym bardziej porzucą Europę, porzucą nawet Bliski Wschód. Wycofają się z rywalizacji z Chinami o wpływy w regionie Indopacyfiku, a więc nie będą już także wspierać Japonii, Korei Południowej czy Australii, przestaną walczyć z terroryzmem, wspierać prawa człowieka, walczyć o postęp demokracji w innych krajach. Na razie to może nie być oczywiste, bo wszystko przesłania chwiejny i kapryśny Donald Trump, który raz mówi jedno, innym razem drugie, jest do tego łasy na pochlebstwa i chciałby, aby wszyscy kupowali jak najwięcej produktów amerykańskiego przemysłu, więc ktoś może mieć nadzieję, że jeśli się Trumpowi przypodoba, ten utrzyma amerykański parasol nad jego krajem. Nic bardziej błędnego, twierdzi Mazzini, bo realne decyzje podejmowane przez Trumpa, bądź ich brak, oznaczają słabnące zaangażowanie Ameryki w sprawy reszty świata.

A poza tym po Trumpie prezydentem zostanie J.D. Vance, izolacjonista najtwardszy z twardych, który już dziś, jak się wydaje, ma znacznie większy wpływ na amerykańską politykę zagraniczną, niż jakikolwiek inny wiceprezydent w przeszłości. Za prezydentury Vance’a USA całkowicie skupią się na sobie i swoim „bliskim otoczeniu” w Ameryce Łacińskiej, a raczej w jej części, od Meksyku po Wenezuelę i Kolumbię. Pustkę po USA wypełnią Chiny, a w Europie Rosja, przy czym jeśli Europa się ogarnie, jakieś szanse na powstrzymanie Rosji istnieją (to już jest uwaga moja, nie Mazziniego).

Postęp amerykańskiego izolacjonizmu to, według Mazziniego, proces nieuchronny. Mamy przechlapane. Nasza cała nadzieja w tym, że Europie, ale tylko działającej wspólnie, uda się powstrzymać Rosję. Jednak stosunki polityczne i gospodarcze z Chinami i Stanami tylko się pogorszą. W szczególności ze strony USA czeka nas „cyfrowa kolonizacja”.

***

Polska polityka, w zestawieniu z globalną zmianą równowagi, nie ma wielkiego znaczenia, ale dla nas oczywiście jest interesująca. W Polsce wciąż są wpływowe prawicowe grupy – PiS, Konfederacja, otoczenie Nawrockiego (moim zdaniem są to trzy różne grupy) – które albo wierzą, że Ameryka obroni nas przed Rosją, albo przynajmniej głośno mówią, że w to wierzą, czyniąc z tej wiary podstawę polskiej polityki zagranicznej. Bo Trump obiecał Nawrockiemu, że nie wycofa amerykańskich wojsk z Polski, ludzie Nawrockiego mają dobre kontakty z ludźmi Trumpa, a polska prawica wierzy w to samo, co MAGA, na granicy kultu cargo. Mazzini:

Przywiązywanie wagi do słów Trumpa […] jest w najlepszym razie naiwnością. […] Jeśli [doradcy Nawrockiego] rzeczywiście ufają Trumpowi, to albo są skrajnie naiwni, albo strasznie niedoinformowani. Co świadczyłoby o niekompetencji, bo przecież nie trzeba mieć głębokich znajomości w Departamencie Stanu, Obrony czy w gabinetach Republikanów, dokumenty, przecieki, raporty są dostępne mniej lub bardziej publicznie. Czy ludzie Nawrockiego tego nie wiedzą, czy to wypierają?

Ani jedno, ani drugie. Największy błąd przy ocenie polskich polityków prawicowych* polega na tym, iż myślimy, że im zależy na dobru Polski. Ach, gdybyż oni tylko zrozumieli, że <coś tam> jest dobre dla Polski, to by na pewno to zrobili! Czemu tego nie rozumieją? Musimy im to wytłumaczyć! Nic podobnego. Politycy PiS, Konfederacji i ci z otoczenia Nawrockiego, to nie są polscy patrioci, niezależnie od tego, co oni sami o sobie mówią. To tylko „gromada chamowatych, spoconych w pogoni za władzą mężczyzn” (© Andrzej Celiński). Jedni chcą tej władzy, żeby się dorobić. Inni, żeby zaleczyć swoje kompleksy i dotkliwe poczucie braku docenienia. Dla jeszcze innych władza jako taka, władza dla samej władzy i wynikające z niej poczucie sprawczości jest jak narkotyk. Reszta natomiast chce wcielać w życie swoje mniej lub bardziej złowieszcze ideologie. Ale patriotów, którym zależałoby na dobru Polski, nie ma tam wcale. Tak więc nieważne, czy Trump rzeczywiście wesprze Polskę, czy tylko tak powiedział i czy oni mu naiwnie wierzą, czy nie. Ważne, że wszyscy oni sądzą, iż głoszenie, że w Ameryce, która przenigdy nie opuści swojego wiernego sojusznika, cała nasza nadzieja, pomoże im w uzyskaniu i utrzymaniu władzy.

Rekapitulując, realnym priorytetem Stanów Zjednoczonych pod obecnym kierownictwem nie jest obrona demokracji, Europy i swoich sojuszników przed innymi potencjalnymi hegemonami, tylko zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego Ameryce, jakkolwiek pokracznie to bezpieczeństwo byłoby rozumiane. Realnym priorytetem polskiej prawicy nie jest dobro Polski, tylko zdobycie i utrzymanie władzy.

*Jak zawsze odróżniam polityków, działaczy, nominatów i medialnych apologetów prawicy od ich wyborców, bo ci rzeczywiście mają prawo ulegać złudzeniom.