Żyję w kraju

Znajomy zawodowo zajmujący się badaniem migracji skomentował na fb mój poprzedni post. I dzięki temu komentarzowi coś nowego zrozumiałem – mianowicie, dlaczego ten wspominany przeze mnie nudny wiceminister z naciskiem podkreślał, że Niemcy powinni wpierw objąć procedurą readmisji wszystkich nielegalnych imigrantów odsyłanych do Polski.

Znajomy napisał tak:

Niemcy ostatnio nieco zmienili strategię i robią nasze „puszbaki” – nielegalni imigranci nie są przekazywani w ramach readmisji, ale zawracani przy przekraczaniu granicy. Przy czym granica to 30-km pas od granicy. I nie ma żadnych dowodów że tak było… W zeszłym roku zawrócono tak 9 tysięcy, teraz po pół roku jest już 10 tysięcy.

9 tysięcy w zeszłym roku to szacunkowa liczba, którą podawałem poprzednio. Skąd znajomy wziął te 10 tysięcy w pół roku, nie wiem, ale nie przypuszczam, żeby to zmyślił by mnie wprowadzić w błąd.

A, ja, naiwny, myślałem, że te 9 tysięcy to osoby, którym faktycznie niemieccy pogranicznicy odmówili prawa przekroczenia granicy – jest oczywiste, że ludzie tacy po prostu zostają po polskiej stronie. Ale jeśli kogoś zatrzymują już po stronie niemieckiej, w pasie do 30 km od granicy, to Polska oczekuje, że ten ktoś przejdzie procedurę readmisji, co jest zrozumiałe. Równie zrozumiałe jest jednak, że Niemcy tego nie chcą, bo wtedy zapewne okazałoby się, że jakiejś części nie da odesłać do Polski. Tym bardziej, że odkąd Tusk odebrał prawo do składania wniosków azylowych osobom przekraczającym granicę białoruską, Polska będzie twierdzić, że nie musi przyjąć tych osób zgodnie z konwencją dublińską. A poza tym procedura readmisji jest stosunkowo długa i kosztowna. Prościej jest wsadzić tych ludzi do autobusu i wywieźć na polską stronę twierdząc, że oni przecież przybyli z Polski, no bo skąd?

Jeśli niemiecki rząd nie będzie sprawnie odsyłał do Polski migrantów, którzy nielegalnie z Polski przybyli, to antyimigrancka, neofaszystowska AfD, już silna we wschodnich landach, będzie jeszcze bardziej rosnąć w siłę, co zaszkodzi i Niemcom, i Polsce, i Unii Europejskiej.

To rzuca nowe światło na decyzję o przywróceniu polskich kontroli na granicy z Niemcami. Jeśli bowiem niemiecka policja przywiezie autobus randomowych migrantów, polska Straż Graniczna zapyta: a czy ci ludzie są objęci procedurą readmisji? Nie? A czy wobec tego mają wizy uprawniające do wjazdu na teren Polski? Też nie? No to ci państwo do Polski teraz nie mogą wjechać, muszą na razie zostać na terenie Niemiec. Jeśli chcecie się ich pozbyć, to tylko w formalnej procedurze readmisji. Wtedy, rzecz jasna, ich przyjmiemy.

Ormowcy Bąkiewicza by sobie z taką sytuacją nie poradzili, mogli by co najwyżej spróbować pobić tych migrantów, co by pewnie prawackim bojówkarzom dostarczyło trochę zdrowej rozrywki, ale pół-legalnych readmisji by nie powstrzymało. No i pobicie kogoś jest przestępstwem. A zatrzymywanie i przeszukiwanie prywatnych samochodów jest nielegalne i zupełnie niecelowe, dlatego – powtarzam – polska policja powinna te bojówki stanowczo rozpędzić.

Zdaje się, że stosunki polsko-niemieckie w kwestii uchodźców upodobniają się do stosunków francusko-włoskich. Te kraje od lat, choć ze zmiennym natężeniem, toczą głębokie spory o nielegalnych imigrantów, którzy dotarli morzem do Włoch, ale chcą pojechać dalej, do Francji, Holandii, UK, a Francja ich nie chce wpuścić na swoje terytorium. Czasami sytuacja mocno się zaognia i oba rządy wymieniają ostre oświadczenia.

Mój znajomy kończy:

[Mówiąc] po chłopsku: chodzi o przerzucanie gorącego kartofla. Albo w tym wypadku: gorącego manioku/cassavy. Smutne, jak ludzi traktuje się przedmiotowo.

Wiele razy pisałem, że aby zamknąć, a przynajmniej znacznie ograniczyć szlak białoruski, należy dołożyć wszelkich starań, aby osoby, które nielegalnie przekroczyły polsko-białoruską granicę, nie mogły dostać się na Zachód. Póki taka możliwość będzie dość łatwa, póty będą zainteresowani. Jeśli zachodnia granica Polski stanie się (prawie) nieprzepuszczalna, chętnych do skorzystania ze szlaku białoruskiego mocno ubędzie. Z tego punktu widzenia tak niemieckie pół-legalne readmisje, jak i przywrócenie polskich kontroli granicznych, mogą być korzystne. Najważniejsze jest jednak, że wbrew kłamliwej prawackiej propagandzie, Niemcy nie chcą pozbyć się części „swoich” nielegalnych imigrantów, którzy jakoś się do Niemiec dostali innymi drogami, tylko odsyłają do Polski tych, którzy wjechali do Polski i dopiero z Polski do Niemiec.

Decyzja o przywróceniu polskich kontroli granicznych uwiarygadnia kłamliwą, prawacką histerię antyimigrancką i to jest bardzo głupie i szkodliwe. Z drugiej strony, przez zmuszenie – mam nadzieję – Niemiec do przeprowadzania prawidłowej procedury readmisji właśnie zadaje kłam prawackim oskarżeniom, że Niemcy odsyłają do Polski imigrantów, którzy wcale przez Polskę nie przeszli. Jest mi jednak dosyć przykro, że mój (mój?) rząd nie miał odwagi, aby to wytłumaczyć: że Bąkiewicz robi to wszystko dla politycznej hucpy, że Niemcy, odsyłając do Polski migrantów, też nie są do końca fair, że muszą uważać na notowania AfD, że polski rząd twierdzi, że problem migrantów odsyłanych do Polski poza oficjalnymi procedurami jest marginalny, choć najwyraźniej nie jest. Żyję w kraju, w którym…

Granica

PiS, Konfederacja i okolice zorientowali się, że straszenie migrantami bardzo się politycznie opłaca. Teraz straszą nie migrantami z Białorusi, ale migrantami rzekomo masowo wysyłanymi do Polski z Niemiec.

Prawackie media już dawniej pokazywały obcokrajowców legalnie przebywających w Polsce – za Obajtka jeden Orlen sprowadzał ich tysiącami, a wiz rozdanych przez Wawrzyka były setki tysięcy – mówiąc, że to nielegalni imigranci. Ostatnio w Gorzowie Wielkopolskim lokalny PiS straszył „Migranci już w Gorzowie!”, pokazując na filmie członków zespołu muzycznego z Senegalu, którzy całkiem legalnie, na zaproszenie, przyjechali do Gorzowa, by wziąć udział w festiwalu muzycznym. Ale największą podłością popisał się ostatnio europoseł PiS, Dominik „Jenot” Tarczyński, publikując zdjęcia dwu nagich Etiopczyków znalezionych w Lubinie i zapowiadając „wielką deportację”. W rzeczywistości były to ofiary handlu ludźmi.

PiS, Konfa i prawackie media, kłamliwie i cynicznie, tworzą atmosferę zagrożenia. Na tej fali Robert Bąkiewicz, za pieniądze, które otrzymał podczas rządów PiSu, przy medialnym wsparciu wszystkich prawackich mediów i politycznym wsparciu posłów Konfederacji i PiS, zorganizował bojówki, grupy „patriotów”, które „pilnują” granicy, to znaczy usiłują zatrzymywać i przeszukiwać samochody wjeżdżające do Polski z Niemiec, czy tam się jakiś migrant nie ukrywa.

Gdzie jest policja?! Gdy samozwańczy „szeryfowie” (ang. vigilantes) biorą sprawy w swoje ręce, na ogół nie zapowiada to niczego dobrego. Bezkarne bojówki rozzuchwalają się i państwu i jego legalnym służbom z każdą chwilą jest trudniej opanować sytuację. Zatrzymywanie i przeszukiwanie samochodów przez nieuprawnione osoby, zastraszanie osób postronnych, jest niedopuszczalne. Na każde przejście, na którym są „patrioci”, powinna zostać wysłana policja lub Straż Graniczna, a każda próba utrudnienia przejazdu powinna być natychmiast udaremniana. „Patriotów” trzeba spisywać, co bardziej agresywnych zatrzymywać, a gdyby się stawiali, użyć środków przymusu bezpośredniego, jak to się ładnie nazywa.

A co robi rząd? Po pierwsze, zapowiada przywrócenie kontroli na granicy polsko-niemieckiej, co brzmi tak, jakby tam naprawdę płynął duży strumień migrantów i było kogo powstrzymywać. Czyli, cóż, wygląda, jakby to PiS, Konfederacja i Bąkiewicz mieli rację – a przecież to bzdura, którą Tusk swoją decyzją o przywróceniu kontroli jedynie uprawdopodabnia.

Trudno mi sobie wyobrazić nielegalnych migrantów-idiotów, którzy łamiąc prawo, chcieliby się przedostać z bogatych i względnie tolerancyjnych Niemiec, gdzie już żyje duża społeczność imigrancka, do biedniejszej i nietolerancyjnej Polski, gdzie, poza największymi miastami, nie-biali mocno kłują w oczy.

No, chyba że chodzi o readmisję, czyli przekazywanie Polsce osób, które nielegalnie dostały się do Niemiec, a można udowodnić, że przedtem przebywały w Polsce.

Po drugie więc rząd, ustami nawet nie rzecznika – a przecież ponoć już mamy rzecznika rządu! – ale jakiegoś wiceministra, nudno tłumaczy, że liczba readmisji w stosunku do lat poprzednich spadła, jest to kilkaset osób rocznie, a w dodatku blisko połowa z nich to Ukraińcy, którzy mając prawo do pobytu (i pracy, i pomocy społecznej) w Polsce, ale nie w Niemczech, próbowali się tam dostać. Tyle, że nikt tego nie usłyszał. Rząd, rzecznik rządu, powinien to powtarzać bez przerwy. Prawda się sama nie obroni.

Do tego, niestety, dochodzi mniej więcej stała, ale ciemna liczba osób, których Niemcy do siebie z Polski nie wpuścili. Zostali po polskiej stronie granicy i nie są objęci procedurą readmisji, gdyż nigdy nie znaleźli się w Niemczech. Szacuje się, że może chodzić o ~9000 osób rocznie. Liczba jest ciemna, bo nie wiadomo, czy te same osoby nie są liczone kilkakrotnie: nie uda się raz, to próbują drugi i trzeci na innych przejściach granicznych. Jakiejś części z nich zapewne w końcu udaje się dostać do Niemiec, ale reszta zostaje w Polsce, bez środków do życia, bez żadnej pomocy ze strony państwa polskiego, a nawet NGOsów; ba, państwo polskie wręcz nie wie o ich istnieniu, bo przecież oni dostali się do Polski nielegalnie (co stanowi przyczynek do dyskusji o szczelności płotu granicznego). Ponoć zaczyna to być problemem społecznym, tyle że nie w okolicach granicy białoruskiej, ale w miastach zachodniej Polski. Jakby się na to nie patrzeć, to nie są nielegalni migranci, których Niemcy chcą wypchnąć od siebie do Polski. To są ludzie, którzy nielegalnie znaleźli się w Polsce zanim spróbowali się dostać do Niemiec.

Przywrócenie kontroli na granicy polsko-niemieckiej może spowodować, że Polska ich oficjalnie zauważy.

Rekapitulując, Niemcy masowo nie wysyłają swoich nielegalnych imigrantów do Polski. Jest to kłamliwa narracja prawicy. Polski rząd, wprowadzając kontrole na granicy polsko-niemieckiej, niestety, uwiarygadnia tę narrację. Policja powinna z całą surowością rozpędzać „patriotów”, którzy twierdzą, że „pilnują” zachodniej granicy.