Czego się boicie?

Uczciwi nie muszą się niczego obawiać, powtarzał PiS, uchwalając w przyspieszonym tempie swoje ustawy wymierzone w przeciwników, często niekonstytucyjne. Dziś ja powiem przywódcom PiSu: uczciwi nie muszą się niczego obawiać, więc zgódźcie się na powtórne przeliczenie głosów w wyborach prezydenckich.

Ja nadal sądzę, że, jakkolwiek wydawałoby mi się to bolesne, II turę wygrał Nawrocki, choć z mniejszą przewagą, niż to pierwotnie ogłoszono, a powtórne przeliczenie głosów jedynie to potwierdzi. Tym bardziej, że powtórne przeliczenie może pokazać, że ileś tysięcy głosów oddanych na Trzaskowskiego przypisano Nawrockiemu, ale nie wykaże ani głosów sfałszowanych jako nieważne (członek komisji dopisał drugi krzyżyk aby unieważnić głos na Trzaskowskiego), ani głosów nieoddanych dzięki oszukańczej „aplikacji Mateckiego”, ani tym bardziej głosów na Nawrockiego wyłudzonych przy użyciu tej aplikacji. Jeśli nie dojdzie do powtórnego przeliczenia głosów, prawidłowość wyboru Nawrockiego będzie nieustannie kwestionowana, ze szkodą dla niego samego i dla Polski. A jeśli ponowne przeliczenie potwierdzi oficjalny wynik, nawet jeśli przewaga będzie mniejsza, mandat Nawrockiego tylko się wzmocni. Czego więc się boicie?

A, prawda, zapomniałem. Polską wy się zupełnie nie przejmujecie, gdyż nie jesteście patriotami. Ja już dawno temu pisałem, że

Popełniamy błąd zakładając, że PiS chce dobra Polski. W rzeczywistości PiS ma dobro Polski w d… Celem PiSu, jako formacji, jest utrzymanie władzy nad Polską.

Ponowne przeliczenie wszystkich głosów mogłaby nakazać neo-Izba SN. Prezes Manowska mogłaby wyłączyć wszystkich neo-sędziów z neo-Izby i powołać prawidłowy skład SN do orzeczenia ważności wyborów. Wreszcie Andrzej Duda mógłby wycofać swoje weto i podpisać „ustawę incydentalną”, odsuwającą neo-Izbę. Żadne z nich tego nie zrobi. Nie po to PiS powołał neo-Izbę i prezes Manowską, by oni teraz postępowali wbrew jasno wyrażonej woli Jarosława Kaczyńskiego. Żałosnemu Andrzejowi Dudzie chodzi natomiast o swój „monarszy” prestiż, że mianowicie jeśli on kogoś powołał na urząd sędziego, to ta osoba tym samym staje się prawidłowo powołanym i bezstronnym sędzią.

Technicznie rzecz biorąc ponowne przeliczenie głosów, a raczej przejrzenie kart do głosowania, może też zarządzić prokuratura, w celu poszukiwania dowodów na ewentualne przestępstwa przeciwko wyborom. Tyle, że ustalenia prokuratury, formalnie nie mają wpływu na orzeczenie ważności wyborów. Nawet gdyby, dla przykładu, prokuratura stwierdziła, że 200 tysięcy głosów nieprawidłowo przypisano Nawrockiemu (choć taka skala nie wydaje mi się bardzo prawdopodobna), mimo iż powinny były przypaść Trzaskowskiemu, neo-Izba może orzec, że wybory były ważne i wygrał je Nawrocki.

Z wolna rysuje się więc taki scenariusz:

1. Neo-Izba nie zarządza ponownego przeliczenia głosów i orzeka, iż wybory były ważne, a wygrał je Nawrocki.
2. Być może prokuratura zarządza „przejrzenie kart do głosowania” – nie wszystkich, ale w tych komisjach, których dotyczyły dobrze uzasadnione protesty wyborcze.
3. Marszałek Hołownia stwierdza, zgodnie z prawem, że neo-Izba nie jest Sądem Najwyższym i – zwłaszcza, jeśli w wyniku działań prokuratury okaże się, że nieprawidłowości były znaczne – odmawia zwołania Zgromadzenia Narodowego i zaprzysiężenia Nawrockiego. Po zakończeniu kadencji Dudy, funkcję głowy państwa obejmuje Hołownia, podpisuje „ustawę incydentalną” i rozpisuje nowe wybory, a wtedy, niech się dzieje wola Nieba.
4. W tak powtórzonych wyborach Trzaskowski może wygra, może przegra (niestety, obstawiałbym to drugie), ale przede wszystkim wybuchnie anarchia, bardzo szkodliwa dla państwa.

Nie jestem pewien, czy Szymon Hołownia sprosta takiemu zadaniu, bo PiS się z unieważnieniem wyborów nie pogodzi, zdestabilizuje państwo (przypominam, że oni nie są patriotami), a w dodatku jeśli PiS w 2027 wróci do władzy, na pewno będzie chciał postawić Hołownię przed Trybunałem Stanu.

Na koniec, refleksja osobista. Poczułem, że z liczeniem głosów coś może być nie tak słuchając przemówienia Nawrockiego po ogłoszeniu exit polls, gdy przez moment mogło się wydawać, że wygrał Trzaskowski. Otóż Nawrocki powiedział

tej nocy wygramy.

Nie „poczekajcie na wyniki z komisji, a zobaczycie, że wygraliśmy”, tylko że głosowanie już się zakończyło, a my je teraz, w trakcie liczenia, wygramy. Jakby coś wiedział. Hm.

PiS, Platforma i granica białoruska

Pewien znajomy matematyk, w ramach powyborczych rozliczeń, twierdzi, że Platforma w sprawie granicy białoruskiej wypada po prostu trochę gorzej niż PiS. Naprawdę?

Łukaszenka, w porozumieniu z Putinem, zaczął traktować migrantów jako broń w celu zdestabilizowania Polski i całego Zachodu. W tym celu specjalnie sprowadza kandydatów na migrantów, mamiąc ich perspektywą łatwego przedostania się na teren UE.

Co zrobił PiS? Postawił płot za 1.5 mld, bez przetargu, więc kto miał zarobić, ten zarobił, ale za to dziurawy. Nieskuteczny, o czym świadczą dane niemieckie, wedle których do Niemiec z terenu Polski przechodziło miesięcznie ~4000 nielegalnych migrantów (zapewne jakaś część z nich przeszła z Białorusi nie do Polski, ale do Litwy, a dalej to już Unia). Ale PiS wręcz chełpił się liczbą „udaremnionych prób nielegalnego przekroczenia granicy” i szykanami wobec organizacji humanitarnych, starającym się nieść pomoc migrantom. PiS zawsze dużo więcej mówi, niż robi. Lecz pushbacki były nieskuteczne, o czym wiele razy pisałem: ludzi zawracano raz, drugi, piąty, ale w końcu im się udawało i stąd te 4000. Nie mam dowodów, ale jestem przekonany, że skuteczne „nielegalne przekroczenia granicy” były możliwe w mechanizmie korupcyjnym, tylko nie wiem, na jakim szczeblu. Jeśli to prawda, pushbacki były środkiem przeciwko klientom, którzy nie chcieli płacić.

A po co PiS do ochrony granicy przed nielegalnymi migrantami wysłał w pełni wyposażone dwie brygady zmechanizowane, zupełnie jak Orban do ochrony granicy Węgier z Zakarpaciem po wybuchu wojny, wie jeden mec. Giertych, ale nikt mu nie uwierzył. Błaszczak i reszta uwielbiali się fotografować na tle płotu, Kamiński i Wąsik próbowali zochydzić imigrantów za pomocą materiałów zoofilskich, za to funkcjonariuszom i żołnierzom pilnującym granicy brakowało elementarnego wyposażenia.

Za Platformy płot uszczelniono i wprowadzono nadzór elektroniczny, ale pojawiły akty agresji ze strony migrantów, a zapewne raczej wmieszanych w nich kryminalistów i białoruskich agentów. I liczba „nielegalnych prób”, i liczba pushbacków spadła, choć nie do zera, o czym świadczy wciąż niezerowy strumień migrantów z Polski do Niemiec. Zapewne cena, jaką przemytnikom ludzi muszą zapłacić nieszczęśnicy, którzy utknęli w Białorusi, wzrosła.

Tak naprawdę kontrowersyjna jest jedynie sprawa azylu. Pominę tu fakt, że prawo do azylu powstało w innych czasach i dla ochrony innych osób, więc dziś jest w swojej formie anachroniczne, lecz zgodnie z konwencjami międzynarodowymi obowiązuje. Koniecznie muszę jednak podkreślić, że olbrzymia większość nielegalnych migrantów ani przez chwilę nie planowała pozostać w Polsce, a wniosek azylowy był dla nich deską ratunku na wypadek złapania przez polskie służby lub gdy po kolejnych pushbackach znaleźli się w bardzo złym stanie zdrowia.

No więc za PiSu, owszem, wnioski azylowe teoretycznie można było składać, ale strona polska ich nie przyjmowała. Pogranicznicy i żołnierze pilnujący granicy ich „nie słyszeli”, „nie widzieli” lub „nie rozumieli”. Za PiSu zabierano nawet migrantów z ośrodków, do których się przy pomocy organizacji humanitarnych dostali, w tym chorych i dzieci, i wywożono ich do Białorusi. Za PiSu Polska wobec napływu nielegalnych migrantów z Białorusi była jednocześnie nieskuteczna, okrutna i pełna hipokryzji. Platforma zawiesiła prawo do składania wniosków azylowych na granicy z Białorusią, poza grupami „wrażliwymi” (chorzy, kobiety w ciąży, dzieci), więc Polska przynajmniej stała się mniej obłudna. Jednocześnie, ponieważ po uszczelnieniu płotu spadła liczba „nielegalnych prób” i pushbacków, także okrucieństwo wobec migrantów zmalało.

Jeśli chodzi o same wnioski azylowe, to chyba już o tym pisałem: Wniosek azylowy jest formą udania się pod opiekę państwa polskiego. Jeśli ktoś chce to zrobić, powinien to zrobić legalnie, to znaczy na oficjalnym przejściu granicznym i taka możliwość powinna zostać utrzymana. Jeśli ktoś jednak chce się dostać do Polski nielegalnie, poza przejściami granicznymi, starannie unikając kontaktu z polskimi służbami, to znaczy, że tak naprawdę nie chce opieki ze strony Polski, więc prawo do złożenia wniosku azylowego w przypadku niepowodzenia nie powinno im przysługiwać.

A ponieważ część „nielegalnych prób” jednak jest skuteczna, ludzie, którzy się do Polski dostali, powinni być zatrzymywani i osadzani w ośrodkach dla imigrantów, po czym powinna zostać podjęta próba ich deportacji. No, chyba że zdecydują się pozostać w Polsce – dotyczy to zwłaszcza rodzin z małymi dziećmi. Należy jednak ze wszech miar zadbać o to, aby nie mogli przedostać się na Zachód. Moim zdaniem tylko to, nie pushbacki, mogłoby sprawić, że kanał przerzutowy z Białorusi przez Polskę na Zachód stanie się mniej drożny. Bo póki będzie drożny, póty znajdą się chętni do skorzystania.

Wątpliwości i prawdziwa pułapka

Wybór Karola Nawrockiego na prezydenta odebrałem jako policzek. Taki typ odpowiada większości moich współobywateli?! To jest nie tylko katastrofa polityczna, ale wręcz moralna. Jakoś próbuję się z tą myślą oswoić i zrozumieć, dlaczego tak się stało, patrz mój poprzedni wpis, ale nie jest mi łatwo.

Ale czy na pewno typ odpowiada większości wyborców? Pojawiają się liczne doniesienia o cudach nad urną – w komisjach, w których w I turze wygrywał Trzaskowski, w II wygrał Nawrocki i to nie tylko przejmując wszystkie głosy pozostałych kandydatów, ale też część głosów Trzaskowskiego. Kilkoro przewodniczących przyznało, że omyłkowo w protokołach przypisali głosy na Trzaskowskiego Nawrockiemu i na odwrót, ciekawa rzecz, zawsze tam, gdzie w rzeczywistości to Trzaskowski wygrał. Bardzo znacznie wzrosła liczba głosów nieważnych, z dwoma krzyżykami; jeśli to członek komisji, popełniając tym samym przestępstwo, dopisał krzyżyk drugiemu kandydatowi, unieważnił tym samym prawidłowo oddany głos na tego pierwszego. Wreszcie dziwna i nielegalna z punktu widzenia Kodeksu Wyborczego aplikacja miała służyć członkom komisji do uniemożliwiania oddania głosów osobom z zaświadczeniem o prawie do głosowania, ba, ponieważ te zaświadczenia im odbierano, ale karty do głosowania nie wydawano, taki członek komisji mógł potem zagłosować, jak chciał, podszywając się pod oszukanego wyborcę.

Banieczka szacuje, ile głosów mógł w ten sposób Trzaskowski stracić, a Nawrocki oszukańczo zyskać. Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy? To oburzające, ale nie wpłynie na ostateczny wynik wyborów. Oczywiście jeśli zarzuty się potwierdzą a sprawcy zostaną wykryci, należy ich bardzo dotkliwie ukarać. Nie po to, aby odwrócić wynik, ale po to, żeby na przyszłość jeden z drugim wiedział, że fałszerstwa wyborcze to bardzo poważne przestępstwo.

Pojawiają się jednak głosy, że fałszerstw mogło być tak dużo, że wpłynęły na wynik wyborów – przecież było „na żyletki”, Nawrocki wygrał z Trzaskowskim ledwie o 370 tysięcy głosów. Część przeciwników Nawrockiego coraz głośniej domaga się ponownego przeliczenia głosów, dziwiąc się przy tym, że i rząd, i główne media antypisowskie mówią, że wszystko wskazuje na to, że wynik wyborów, rozumiany nie w sensie liczby głosów na tego i tamtego kandydata, ale jako binarny wybór Nawrocki vs Trzaskowski, został ustalony prawidłowo. I ja się z tym zgadzam. Jeśli na światło dzienne nie wypłyną jakieś masowe, nie budzące wątpliwości fałszerstwa, wyraźnie ponad to, co już teraz wiemy, muszę się zgodzić, że wybory, jakkolwiek byłoby to przykre, wygrał Karol Nawrocki.

Ostatecznie o ponownym przeliczeniu głosów, a nawet o unieważnieniu wyborów, zdecydować musi Sąd Najwyższy. Jeśli neo-Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych orzeknie ważność wyborów, marszałek Hołownia może stwierdzić, że ta neo-Izba nie jest Sądem Najwyższym i czekać na orzeczenie prawdziwego SN, którego się nie doczeka. Hołownia może wówczas nie zwołać Zgromadzenia Narodowego w celu zaprzysiężenia Nawrockiego, a gdy kadencja Dudy 6 sierpnia zakończy się, objąć funkcję głowy państwa i rozpisać nowe wybory. Tylko że to spowoduje całkowitą anarchię, bo znaczna część naszych współobywateli powie, że wybory zostały im ukradzione. Nie będą uznawać decyzji Hołowni jako głowy państwa, nie uznają wyboru nowego prezydenta, jeśli nie będzie to Nawrocki – a nie wiadomo, czy on do ponownych wyborów stanie. Zapewne nie, bo przyznanie, że Hołownia mógł legalnie rozpisać nowe wybory będzie oznaczało, że mógł nie uznać orzeczenia neo-Izby, a to by kwestionowało cały sens PiSowskiej „reformy wymiaru sprawiedliwości”. A jeśli Nawrocki, choć to wątpliwe, do tak powtórzonych wyborów by stanął, to Trzaskowski przegra jeszcze bardziej dotkliwie, bo ludzie się wkurzą, że Platforma nie umie przyznać się do porażki.

[Edit 1 lipca] Nie, Hołownia nie będzie mógł rozpisać nowych wyborów, bo nie będzie orzeczenia o nieważności tych, które się odbyły. Hołownia będzie mógł jedynie wycofać weto Dudy i podpisać ustawę incydentalną, tak, aby orzeczeniem o ważności wyborów mógł się zająć prawidłowy skład SN. Hołownia będzie jeszcze mógł mianować Bilewicza profesorem, a Klicha i Schnepfa ambasadorami. Więcej nie da rady. Ale do wybuchu anarchii dojdzie tak czy siak.

Słowem, zapanuje chaos. Część obywateli będzie uznawać za głowę państwa Nawrockiego, część kogoś innego. Może nawet dojść do jakichś gwałtownych demonstracji i protestów. Bardzo małą pociechą będzie konstatacja, że winę za to ponosi Duda, który zawetował ustawę incydentalną, odbierającą neo-Izbie prawo do orzekania o ważności wyborów.

Najbardziej z anarchii w Polsce cieszyć będzie się Rosja.

Powiem wprost: Prezydent o bardzo nieciekawej przeszłości, podejrzanych powiązaniach, ze znikomymi kompetencjami, realizujący mściwy plan Jarosława Kaczyńskiego, ale powszechnie uznawany za wybranego prawidłowo, choć jego rzeczywista przewaga była zapewne mniejsza, niż to oficjalnie ogłoszono, jest tysiąc razy lepszy dla Polski niż stan, w którym mamy prezydenta i antyprezydenta, obaj są kontestowani przez bardzo duże grupy wyborców, nie ma powszechnej zgody, który z nich jest prawomocny i władny do podejmowania decyzji wiążących dla państwa. Dla dobra państwa lepiej zgodzić się na złego prezydenta, nawet niezbyt prawidłowo wybranego, niż zafundować Polsce prawny chaos, przy którym obecne zamieszanie z neosędziami to byłaby kaszka z mlekiem.

Ale prawdziwą pułapką zastawioną na Koalicję 15 października byłoby, gdyby neo-Izba nie uznała ważności wyborów. Bo wtedy jest klops. Jeśli sejmowa większość zgodzi się z tym orzeczeniem, de facto uzna tę neo-Izbę, a więc i jej poprzednie orzeczenia, w tym to nakazujące wypłacenie dotacji PiSowi, a tak naprawdę uzna wszystkich neo-sędziów. Problem czyszczenia sądownictwa z PiSowskich szkodników zniknie, umrze śmiercią tragiczną, no, ale pojawi się szansa odwrócenia wstydliwych – i zapowiadających bardzo przykre skutki – wyników II tury. Ale z anarchią w bonusie.

Jeśli sejmowa większość orzeczenia neo-Izby o nieważności wyborów nie uzna, to zachodzą dwie możliwości. Po pierwsze, może stwierdzić, że wybory prezydenckie są objęte domniemaniem ważności (co jest wątpliwe, sytuacja z wyborami prezydenckimi jest inna, niż z parlamentarnymi), więc marszałek Hołownia zwoła Zgromadzenie Narodowe i zaprzysięże Nawrockiego. Nawrockiego! Wtedy PiS będzie miał problem, czy protestować przeciwko zignorowaniu neo-Izby, czy cieszyć się z Nawrockiego. Po drugie, podobnie jak wyżej, Hołownia może stwierdzić, że neo-Izba nie jest sądem, więc będzie czekał, aż o ważności wyborów orzeknie Sąd Najwyższy, który tego nie zrobi. A dalej jak poprzednio, Hołownia obejmie urząd głowy państwa i rozpisze nowe wybory, a w kraju zapanuje anarchia.

Spodziewam się, że neo-Izba uzna ważność wyboru Nawrockiego, Hołownia stwierdzi, że choć neo-Izba nie jest Sądem Najwyższym, wybory objęte są domniemaniem ważności, a SN ważności wyborów nie zakwestionował. Marszałek Sejmu zwoła Zgromadzenie Narodowe i Nawrocki zostanie zaprzysiężony. Mimo całej obrzydliwości prezydenta-elekta i wątpliwości wobec prawidłowego zliczenia głosów, stanie się tak dla dobra Polski. Ale gdybym był neo-Izbą i naprawdę chciał zaszkodzić obecnej koalicji rządzącej, a przy okazji zadbać o własne interesy, to chyba bym wyników II tury nie uznał.

Pomyliłem się

Do końca miałem nadzieję, że Rafał Trzaskowski wygra. O włos, na żyletki, o kilkadziesiąt tysięcy głosów, ale wygra. Pomyliłem się. Czego nie wziąłem pod uwagę? Co ważniejsze, czego sztab Trzaskowskiego nie wziął pod uwagę?

1. Natężenia emocji antyplatformerskich, a zwłaszcza antytuskowych. Oczywiście wiadomo było, że one są obecne, ale myślałem, że ograniczają się do rdzeniowych, „religijnych” wyborców PiSu i skrajnych narodowców. Okazało się, że są one silniejsze. Nawrocki bardzo umiejętnie sklejał Trzaskowskiego z Tuskiem, mówił o Trzaskowskim jako o wiceprzewodniczącym PO i zastępcy Tuska. To zadziałało.

Co Trzaskowski mógł zrobić? Gdy tylko stanął do wyborów – i to już do wewnętrznych wyborów w Platformie – powinien był z funkcji wiceprzewodniczącego Platformy zrezygnować, startować jako szeregowy członek PO. To może odrobinę odwróciło by od niego antyplatformerski sentyment. A może i nie, już się nie dowiemy. W każdym razie sztab Trzaskowskiego powinien był tę emocję rozpoznać i jakoś spróbować jej przeciwdziałać. Nic takiego nie zrobiono.

(Jeśli mowa o emocjach antytuskowych, to Donald Tusk powinien był do końca trzymać się z dala od kampanii. Na marszu powinien być, przemówienie mógł wygłosić, ale wywiady, jakich udzielał po pierwszej turze i jego tweety, były niedźwiedzią przysługą dla Trzaskowskiego. Tym bardziej, że sprawiały wrażenie, że Tusk jest po prostu przerażony.)

2. Ludzie nie lubią elit, zwłaszcza warszawskich. Rafał Trzaskowski zaś jest wręcz ikonicznym przedstawicielem warszawskich elit. Oczywiście nie mógł się wyrzec swojego pochodzenia, wykształcenia, ogłady, kontaktów międzynarodowych i znajomości języków, ale nie powinien był podkreślać swojej warszawskości. A on przy każdej okazji mówił „w Warszawie otwieramy żłobki”, „w Warszawie zdobyliśmy miliony z KPO na służbę zdrowia”, „w Warszawie dbamy o komunikację publiczną”, w Warszawie to, w Warszawie tamto. Trzaskowskiemu chodziło o podkreślenie, że ma doświadczenie w zarządzaniu wielkim miastem, że jest skuteczny, więc z zarządzaniem państwem też sobie poradzi. Ale ludzie słyszeli tylko „w Warszawie”. A „Warszawa to nie cała Polska”, gość z Warszawy nie będzie nam mówił, jak żyć.

No i na „sportowe” zaczepki Nawrockiego absolutnie nie powinien był odpowiadać wykonując ćwiczenia w drogich sportowych ciuchach. Taki strój też głównie podkreślał elitaryzm.

3. Lewica krytykowała Trzaskowskiego za „zwrot na prawo” i w stronę prowincji, a ja uważam, że to było dobre posunięcie: Polska jest znacznie bardziej konserwatywna, niż to się lewicowo-liberalnej banieczce wydawało, a wybory w Polsce wygrywa się poza wielkimi miastami. Tak więc pomysł był dobry, ale z jakichś powodów źle wykonany. „Zwrot na prawo” zauważyła tylko lewica, która się o to zezłościła, a grupy, do których był skierowany, nie. Stąd, między innymi, mniejsze, niż to sztabowcy zakładali, przepływy od Mentzena, a także przegrana w większości małych miast i gmin. Nawet tych, które Trzaskowski w czasie kampanii odwiedził. W dużych miastach, pomimo „zwrotu na prawo”, Trzaskowski wygrał.

4. Przeciwko Trzaskowskiemu działało też rozczarowanie do rządu, połączone z nieracjonalną postawą wyborców. Chcieli ukarać rząd Tuska za to, że nie doprowadził do liberalizacji aborcji i nie rozliczył PiSowców, więc wybrali faceta, który prawo antyaborcyjne raczej zaostrzy, a skazanych PiSowców uniewinni. Na to Trzaskowski niewiele mógł poradzić (ale Tusk, wiele miesięcy temu, tak). Przeciwko Trzaskowskiemu działał też sztab leniwych kotów, uważających, że zwycięstwo – cytując klasyczkę – im się po prostu należało, więc nie trzeba się było starać. Monstrualną wpadką sztabu była debata w Końskich, od której zaczął się wyraźny spadek notowań Trzaskowskiego. Uczciwie byłoby dodać, że duży udział miał w tym Hołownia.

5. I na koniec – choć może powinno to być na początku – Rafałowi Trzaskowskiemu zabrakło pozytywnej opowieści o Polsce pod jego rządami, opowieści, która mogłaby sprawić, że głosowanie na niego byłoby przyjemnością, a nie mniej lub bardziej przykrym obowiązkiem. Postaram się o tym napisać osobno.

Pixabay

A gdyby to był Sikorski?

Pundyci mówią, że o wygranej Nawrockiego przesądził niewłaściwy wybór kandydata Platformy. Że gdyby to był Sikorski, wynik byłby inny. Ja niezmiennie uważam, że Sikorski byłby lepszym prezydentem, niż Trzaskowski, ale czy byłby bardziej wybieralny? Nie sądzę.

I nie chodzi o żonę Żydówkę, ale o to, jakich głosów kandydatowi Platformy zabrakło. A zabrakło przede wszystkim rozczarowanych lewicowych wyborców z 2023, z kolei zaś przepływ od Mentzena był mniejszy, niż się sztabowcy Trzaskowskiego spodziewali. Otóż to samo rozczarowanie do rządów obecnej koalicji, za które zapłacił Trzaskowski – nie, przepraszam, za które zapłaci cała Polska – dotknęłoby też Sikorskiego, choć żaden z nich osobiście nie jest winien ani braku liberalizacji aborcji, ani bardzo powolnego rozliczania PiS. Co prawda prawica, z uwagi na konserwatyzm Sikorskiego, nie mogłaby przedstawiać go jako czempiona LGBT, jak robiła z Trzaskowskim, co mobilizowało przeciwko Trzaskowskiemu elektorat konserwatywny, ale z tego samego powodu jeszcze większa grupa wyborców lewicowych mogła by mieć opory przeciwko głosowaniu na Sikorskiego.

Sikorski byłby dla Nawrockiego znacznie twardszym przeciwnikiem, w debatach czy wiecowych przemówieniach nie byłby wobec niego, mimo wszystko, grzeczny, ale by go miażdżył jako przestępcę. Na zdjęcia Nawrockiego z siłki nie odpowiedział by zdjęciem w drogich sportowych ciuchach, tylko zdjęciem w stroju mudżahedina, z kałasznikowem. Czy to by przyciągnęło do niego więcej wyborców Mentzena? Może tak. Czy dostatecznie wielu? Nie jestem pewien.

Co innego mogło było dać Sikorskiemu przewagę. Rafał Trzaskowski jest bez wątpienia przedstawicielem warszawskich elit i choć przedstawiał się przede wszystkim jako samorządowiec, nieustannie swoją warszawskość podkreślał. A Polacy elit nie lubią. Zwłaszcza warszawskich, choć nie tylko. Radosław Sikorski natomiast nie jest z Warszawy, mówi o sobie, że wychował się na bydgoskim osiedlu i to być może zmniejszyło by jego elektorat negatywny. Na to dotąd nie zwróciłem uwagi.

Pixabay