Prawo do azylu

Uparcie wracam do tematu, który już tu wielokrotnie poruszałem: Jak Polska powinna postępować z ludźmi, którzy chcą się do nas dostać z Białorusi. Ostatnio Sejm zdecydował, by przekazać rządowy projekt ustawy zakładający „czasowe prawo do zawieszenia azylu” do dalszych prac w komisji. Przepisy te umożliwiają

wstrzymanie na okres 60 dni przyjmowania wniosków o azyl od migrantów na granicy polsko-białoruskiej.

Od biedy mogę zgodzić się z „zawieszeniem prawa do azylu” dla osób przekraczających granicę w miejscu niedozwolonym, tzn. forsując graniczny płot lub bagna. Ci ludzie tak naprawdę nie chcą się dostać do Polski, tylko gdzieś dalej na Zachód, Polska jest dla nich tylko etapem podróży. Próba przedostania się do Polski nielegalnie wręcz dowodzi, że oni nie chcą do Polski, tylko gdzieś dalej. Prawo do złożenia wniosku o azyl jest dla nich opcją awaryjną na wypadek, gdyby już na terenie Polski zostali złapani przez polskie służby. W fantazjach nacjonalistów, a także skąd inąd całkiem normalnych pod innymi względami prawicowców, stanowi to gigantyczne zagrożenie dla Polski. Tymczasem, jak informuje Straż Graniczna,

liczba prób przekroczenia granicy z Białorusią w nielegalnych miejscach w 2024 r. wyniosła blisko 30 tys.

Straż Graniczna liczy tylko nieskuteczne próby przekroczenia granicy, czyli ludzi cofniętych na Białoruś, a że nielegalni migranci często próbują więcej, niż jeden raz, oznacza to mniej, niż 30 tysięcy osób, które w ciągu roku chciały do nas się przedostać.  Prób skutecznych Straż Graniczna nie liczy, bo ich nie widzi, ale ci ludzie już dawno wyjechali z Polski. Faktycznie więc lawina wniosków azylowych od osób przekraczających granicę nielegalnie nigdy nam nie groziła, nie grozi i raczej grozić nie będzie. Problem „zawieszenia dla nich prawa do azylu” jest marginalny.

Przypuszczam, że „zawieszenie prawa do azylu” ma tak naprawdę służyć dwu innym celom. Po pierwsze, nasze społeczeństwo jest niechętne migrantom, więc rząd, ze względów politycznych, reaguje na wyolbrzymione zagrożenie, żeby przypodobać się wyborcom. Po drugie i ważniejsze, gdyby ci nielegalni imigranci zostali złapani już w Niemczech, Niemcy mogliby ich do nas odsyłać, bo Polska, na terenie której jakiś czas byli, była pierwszym krajem „bezpiecznym”. A my tego nie chcemy. Jeśli tym ludziom prawo do azylu w Polsce przysługiwać nie będzie, Niemcy nie będą mogli ich do nas odsyłać, gdyż Polska przestanie być pierwszym krajem „bezpiecznym”, w którym mogli oni otrzymać azyl. I ja to nawet rozumiem, ale wypadałoby to wprost powiedzieć. Ale rozumiem też, czemu rząd się nie chce do tego przyznać.

Natomiast uparcie i bezwzględnie sądzę, że wnioski azylowe powinny być przyjmowane od osób próbujących wjechać do Polski legalnie, to znaczy przez istniejące i czynne przejścia graniczne, jak ta rodzina z Sudanu, o której niedawno pisano. Czy tacy ludzie azyl dostaną, co z nimi robić w czasie rozpatrywania wniosku (trzeba otworzyć nowe ośrodki dla imigrantów, a to kosztuje i spotka się z niechęcią lokalnych środowisk), wreszcie co z nimi zrobić, jeśli azylu nie dostaną, to już inna historia. Ale prawo do złożenia wniosku azylowego na przejściu granicznym z pewnością powinno pozostać.

Rozumiem przy tym argument, że prawo do ubiegania się o azyl wymyślono w zupełnie innych czasach, gdy zdarzenie takie było raczej wyjątkowe i, potencjalnie, nie służyło jako przykrywka dla migrantów ekonomicznych. Być może całą koncepcję azylu należałoby przemyśleć od nowa, na poziomie europejskim (Karta Praw Podstawowych) czy szerzej, na poziomie ogółu sygnatariuszy Konwencji Genewskiej. Ale „zawieszanie prawa do azylu” osobom, które legalnie chcą wjechać do Polski, nie wydaje mi się dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że jest ich naprawdę niewiele. Wielokrotnie więcej osób wjechało do Polski pozornie legalnie, gdy PiS bez żadnego sprawdzania rozdawał wizy. A niekiedy sprzedawał. Nawet nie wiadomo, ile z tych osób u nas pozostało, ale co najmniej kilkadziesiąt tysięcy, a raczej więcej. I co? I nic. Nie stanowią żadnego szczególnego zagrożenia.