W czasie kampanii wyborczej Donald Trump zapowiadał, że zakończy wojnę w Ukrainie „w jeden dzień”. Nic takiego, rzecz jasna, się nie stanie, ale po wygranej Trumpa i po zapowiadanych przez niego nominacjach do Departamentu Stanu i Pentagonu osób o wyraźnie prorosyjskim/antyukraińskim nastawieniu, pytanie, co dalej, jest jak najbardziej zasadne. Tym bardziej, że wojną zmęczeni są już sami Ukraińcy (i to jest bodaj najpoważniejszy problem!), a jak nam podpowiadają usłużne algorytmy, także bogate społeczeństwa Zachodu, które rzekomo wprost marzą o tym, żeby można było wrócić do zarabiania na business as usual z Rosją.
W to ostatnie ja niezbyt wierzę. Zastanawiam się kto chce, a raczej, kto nie chce końca wojny w Ukrainie.
Przepraszam, będę w tym wpisie bardzo cyniczny.
Sądzę, że w interesie tak Zachodu, jak i innych aktorów, nie leży szybkie zakończenie wojny. Z czterech powodów. Po pierwsze, wszyscy pilnie obserwują i uczą się, jak zmienia się współczesne pole walki. Okazuje się na przykład, że broń pancerna bardzo straciła na znaczeniu (znawcy twierdzą, że czołgi straciły mniej, BWP bardziej, ale mamy doniesienia, że Ukraińcy pospiesznie wycofują z frontu otrzymane od Stanów czołgi Abrams, gdyż łatwo je zniszczyć za pomocą dronów). Podobnie śmigłowce szturmowe nie są aż tak ważne, jak się wydawało. Liczy się przede wszystkim artyleria, rakiety, bomby lotnicze, drony i środki obrony przed nimi. No i stały, niezakłócony dopływ amunicji. To bardzo cenne obserwacje.
Po drugie, im dłużej trwa wojna, tym bardziej Rosja wyczerpuje swoje zasoby militarne, sprzętowe, finansowe, gospodarcze i ludzkie. A im więcej zasobów Rosja zużyje (utraci) w Ukrainie, tym dłużej będzie musiała je odbudowywać, nie stanowiąc w tym czasie militarnego zagrożenia dla Zachodu. Ale jest też aspekt gospodarczy. Nie doszło i zapewne nieprędko dojdzie do jakiegoś spektakularnego załamania gospodarczego Rosji, bo to jest po prostu bardzo duży kraj. Ale gdy wojna się skończy – a kiedyś się skończy – Rosja będzie potrzebować zagranicznych inwestycji. Im bardziej Rosja będzie osłabiona, tym korzystniejsze warunki będzie zmuszona zaoferować biznesowi czy to zachodniemu, czy to chińskiemu, czy to tureckiemu, czy to jakiemu tam jeszcze. Im później będzie można wrócić do otwartych interesów z Rosją, tym warunki dla Zachodu (i całej reszty) będą lepsze. Czy nie opłaca się poczekać?
Po trzecie, Putin wcale nie jest głupi i nie rekrutuje wśród etnicznych Rosjan, zwłaszcza z europejskiej części Rosji. Rekrutuje więźniów za darowanie wyroków, ostatnio także dłużników za umorzenie długów, rekrutuje życiowych wykolejeńców za żołd i świadczenia dla rodzin, ale mniej więcej normalni Rosjanie, którzy gdzieś pracują, coś studiują lub prowadzą jakieś interesy, nie są zagrożeni poborem. Za to Putin pełnymi garściami rekrutuje w republikach uralskich i azjatyckich, gdzie jest bardzo biednie i nie ma dobrej pracy. Tam służba w rosyjskiej armii była popularna już w czasach carskich i to się nie zmieniło, ale obecne straty są tak duże, że – podobno – istotnie zmienia to stosunki demograficzne. Rosyjscy nacjonaliści się z tego cieszą, ale długofalowo osłabienie prowincji uralskich i azjatyckich nie będzie dla Rosji korzystne. Rosjanie ich nie zaludnią, bo kto by tam jechał na takie zadupie, Chińczycy też nie, bo oni mają swoje problemy demograficzne, ale chiński biznes będzie tym chętniej zapraszany do „inwestowania”, czyli do prowadzenia rabunkowej eksploatacji rosyjskich surowców. Tak więc z punktu widzenia Chin, im bardziej nie-europejska część Rosji się wykrwawi, tym lepiej.
Wreszcie po czwarte – niestety – im słabsza będzie Ukraina, tym łatwiej będzie Unii Europejskiej negocjować przyjęcie Ukrainy do UE. Obietnica członkostwa w NATO była mglista i niekonkretna, wycofanie się z niej łatwo będzie można zwalić na Trumpa, za to z obietnicy przyjęcia Ukrainy do Unii nie będzie się Europejczykom tak łatwo wycofać. Lecz im słabsza będzie powojenna Ukraina, tym łatwiej będzie jej narzucić warunki akcesji. W interesie UE leży, żeby Ukraina nie mogła zbyt twardo negocjować.
Jeśli – ale to oczywiście jest wielkie jeśli – Trump będzie działać choć trochę racjonalnie, to nie zakręci militarnej i finansowej kroplówki dla Ukrainy, choć może ją lekko przykręci. Ukraina będzie krwawić, Ukraińcy będą ginąć, infrastruktura Ukrainy będzie niszczona, ale ginąć też będą obywatele Rosji, a rosyjskie zasoby będą się wyczerpywać. Nawet jeśli komuś miałoby być przykro z powodu cierpień Ukrainy, to z przedłużającej się wojny cieszyć się będą i Stany, i UE, i Chiny, i masa innych aktorów, z nominalnie rosyjskimi republikami kaukaskimi włącznie. Sorry, taki mamy klimat.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.