Azyl

Dwa tygodnie temu premier Donald Tusk zaskoczył wszystkich, zapowiadając „czasowe, terytorialne zawieszenie prawa do azylu”. Zaraz podniósł się rwetes po demokratycznej stronie, że Tusk chce ograniczyć prawa zapisane w naszej konstytucji i wynikające z przyjętych przez Polskę konwencji międzynarodowych. Zrazu nie było jednak wiadomo, o co Tuskowi chodziło, dziś zresztą też nie jest to w pełni jasne, ale z późniejszych wypowiedzi premiera, zwłaszcza z odpowiedzi na „orędzie” Andrzeja Dudy wynika, że zapewne to ludzie przekraczający w sposób nielegalny polsko-białoruską granicę pozbawieni zostaną prawa do składania wniosków o azyl. O azyl w Polsce nadal będzie można występować w polskich placówkach dyplomatycznych i, być może, na legalnych czynnych przejściach granicznych.

Z praktycznego punktu widzenia niewiele to zmieni. Migranci szturmujący graniczny płot przecież nie chcą składać wniosków o azyl w Polsce. Oni chcą się dostać do Niemiec i dalej, do innych krajów Zachodu, a złożony w Polsce wniosek azylowy mógłby im to wręcz uniemożliwić. Owszem, od czasu do czasu ktoś o azyl prosi, ale są to desperaci wykończeni kolejnymi pushbackami, zmęczeni, zmarznięci i przemoczeni, często chorzy, z małymi dziećmi, którzy chcą się w końcu wyrwać z nadgranicznego piekła.

Ja zresztą niezmiennie uważam, że Polska powinna tych migrantów wpuszczać, osadzać w zamkniętych ośrodkach i przyjmować od nich wnioski azylowe. Presja na naszą wschodnią granicę nie ustanie, dopóki kanał przerzutowy przez Polskę do Niemiec będzie drożny – a najwyraźniej wciąż jest. Niemcy co prawda wprowadziły kontrole na swoich granicach zewnętrznych, ale doniesienia o tym, czy te kontrole działają, są sprzeczne: jedni mówią, że tak, inni, że to pic na wodę. W naszym interesie byłoby humanitarne wyłapywanie i zatrzymywanie nielegalnych migrantów, nie zaś wypychanie na bagna tych grup, które udało się złapać. I nadal podejrzewam, że organizatorzy procederu granicznego ze strony białoruskiej, być może na niskim szczeblu, jakaś część polskich służb i kurierzy operujący po polskiej stronie ze sobą współpracują. Jeśli mowa o polskich służbach, to przecież wystarczy powiedzieć komu trzeba jaki jest „rozkład” polskich patroli, aby grupa migrantów mogła przejść przez płot w momencie, w którym na danym odcinku nikogo nie ma. Nasze władze donoszą, że po stworzeniu strefy buforowej „spadła liczba prób nielegalnego przekroczenia granicy”. To może być prawda, ale jakimś ludziom granicę wciąż jednak udaje się przekroczyć. Spadła liczba nieskutecznych prób przekroczenia granicy, bo skutecznych policzyć nie umiemy. Ile osób się przez granicę przedostaje? No tego właśnie nie wiemy. Nie wiemy też, kim oni są.

Wracając jednak do słów Tuska, to udały mu się dwie rzeczy: Po pierwsze, nikt już nie pamięta, co powiedziano na odbywającej się tego samego dnia konwencji PiS, bo azylowa bomba Tuska zupełnie ją przesłoniła. Po drugie i ważniejsze, Tusk odebrał część paliwa politycznego antyimigranckiej prawicy, PiSowi i Konfie.

Czy tylko o to chodziło? Mogło chodzić o jeszcze jedno: skoro Polska ogłasza – właściwie formalnie dopiero ogłosi – że wnioski azylowe od osób nielegalnie przekraczających granicę nie będą przyjmowane, inne kraje, przede wszystkim Niemcy, nie będą mogły odesłać do Polski tych nielegalnych imigrantów, których sami złapią, a którzy dotarli do nich przez Polskę. A tu może chodzić o tysiące osób, które musielibyśmy przyjąć: pushback przez Odrę nie miałby wielkiego sensu.

Edit: Pierwszy raz o migrantach pisałem jedenaście lat temu. Nawet system relokacji wówczas wymyśliłem :-/

Fantomowe ciało Dudy

W powszechnym przekonaniu prezydent Andrzej Duda jest obrońcą PiSowskich „reform”, zwłaszcza w zakresie wymiaru sprawiedliwości i polityki zagranicznej. Bronił Kamińskiego i Wąsika, uważa Dariusza Barskiego za Prokuratora Krajowego, broni neosędziów, sprzeciwia się jakimkolwiek zmianom w Trybunale Konstytucyjnym i KRS, odmawia mianowania nowych ambasadorów. Dziś Bartosz T. Wieliński, czołowy komentator Gazety Wyborczej, pisze

prezydent nie działa w kategoriach dobra państwa, a partii, z której się wywodzi. Współdziała razem z zabetonowanymi przez PiS instytucjami, by sabotować państwo.

A komentatorzy dodają:

Pan Duda to popychadło Prezesa i PiS

Otóż nie. Andrzej Duda nie działa w interesie PiSu, tylko dla obrony swojego prestiżu i „monarszego” statusu. Duda powiada, że jest konserwatystą, ale tak naprawdę nie ma chyba żadnych poglądów, a w szczególności nie podziela przekonania Kaczyńskiego o byciu namaszczonym przez Boga Zbawcą Narodu. Dobrze wie, że Kaczyński nim pogardza – Jarosław Kaczyński przyznał ostatnio, że nie rozmawiał osobiście z Dudą od ponad czterech lat i bardzo mocno krytykował go za niegdysiejsze zawetowanie ustaw sądowych – a PiS nie może nic Dudzie dać, bo trzecia kadencja jest niemożliwa, a odsunięty od władzy PiS nie będzie mógł go realnie wspierać w jego staraniach o wymarzoną karierę międzynarodową. W tej ostatniej kwestii Duda liczy na wygraną Trumpa, gdyż sądzi, że ten ułatwi mu objęcie jakiejś w miarę prestiżowej posady. I tu Andrzej Duda srodze się zawiedzie. Donald Trump nie ma przyjaciół, nie ma empatii, ma tylko swoje ego i interesy. Dla Trumpa Duda liczył się jako prezydent mający wpływ na to, czy Polska podpisze gigantyczne kontrakty zbrojeniowe ze Stanami, a także mogący zachęcić konserwatywną Polonię do głosowania na pomarańczowego Donalda. Duda jako były prezydent, pozbawiony samodzielnej pozycji politycznej, będzie dla Trumpa bezwartościowy, więc dlaczego miałby mu pomagać? Przecież nie z lojalności. Donald Trump i lojalność? Dobre sobie.

O cóż więc Andrzejowi Dudzie chodzi?

Duda jest przeciętnym, niezbyt błyskotliwym prawnikiem, grzecznym i lojalnym wobec swoich przełożonych, ale niczym więcej. Duda chyba nawet zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń, lecz raptem, dziwnym zrządzeniem losu – a raczej na skutek wyjątkowo nieudolnej kampanii Bronisława Komorowskiego oraz lenistwa i wypalenia Platformy Obywatelskiej – został prezydentem, choć miał tylko z honorem lec. I wtedy uwierzył w swoją wielkość, uwierzył, że naprawdę jest kimś, kogo Naród wyróżnił z bezimiennego tłumu i postawił przed wszystkimi. Oczywiście grzecznie podpisywał większość PiSowskich ustaw, bo musiał mieć poparcie PiSu na drugą kadencję. Zawetował dwie z trzech PiSowskich ustaw sądowych, bo wedle nich to Ziobro, nie on, zyskiwał pełną władzę nad sądami, po czym przedstawił własne projekty, równie niezgodne z konstytucją jak te autorstwa Ziobry, ale to on, Andrzej Duda, stawał się teraz suwerenem wymiaru sprawiedliwości.

Od dawna podejrzewałem, że Andrzej Duda widzi się niemalże w roli monarchy, i to w jej sakralnym aspekcie. Ostatnio, w przedziwnym przemówieniu do Sądu Najwyższego, Duda powiedział to wprost. W 16:40 nagrania wywodzi pozycję prezydenta z uprawnień monarszych, by chwilę później dodać, że prezydent – czyli obecnie on – „uosabia państwo polskie”, z czego wynika, że każda decyzja prezydenta jest ipso facto decyzją polskiego państwa, a więc nie można jej podważać, bo państwo nie może podważać samo siebie. Choć w ustroju republikańskim, jaki mamy w Polsce, prezydent rzeczywiście spełnia funkcje, jakie dawniej przysługiwały monarsze, nie robi tego wedle własnego widzimisię, a jedynie jako najwyższy urzędnik państwowy, związany prawem. Jeśli wykracza poza to prawo, łamie je, a tego nawet prezydentowi nie wolno. (Nie jest więc prawdą, że – jak twierdzi Duda w 20:58 powyższego nagrania – prezydent mógłby sam z siebie, bez żadnego wniosku KRS, powoływać sędziów.) Duda, zapewne nieświadomie (on nie jest ani szczególnie bystry, ani oczytany), odwołuje się do idei „dwu ciał króla” Ernsta Kantorowicza (1957). Jednym ciałem, fizycznym, jest biologiczne ciało króla, drugim, mistycznym i politycznym, jest zbiorowość stanowiąca ogół poddanych króla. Gdy biologiczne ciało króla umiera, ciało mistyczne trwa i natychmiast przechodzi na prawowitego sukcesora. Wedle Dudy, który sądzi, że „uosabia państwo polskie”, mistyczne ciało Narodu nie dość, że istnieje, to jeszcze jego, Andrzeja Dudę, wręcz uświęca. Dlatego jakiekolwiek kwestionowanie decyzji prezydenta jest niedopuszczalne, jest abominacją, nieledwie świętokradztwem. Przeciętny prawnik Duda ubrdał sobie to wszystko, aby zaspokoić swoje narcystyczne ego.

Zwróćmy uwagę na destrukcyjne działania Andrzeja Dudy po objęciu władzy przez rząd Donalda Tuska: Bronił Kamińskiego i Wąsika, bo uważał, że on ich skutecznie ułaskawił, dlatego nie stracili mandatów poselskich, więc nie można ich było zatrzymać, a Sejm bez ich udziału był „niewłaściwie obsadzony”. Uznaje Dariusza Barskiego za Prokuratora Krajowego, bo on go nie odwołał. Nie powołuje ambasadorów, bo on nie odwołał ich poprzedników. Broni neosędziów, bo on ich powołał. Nie zgadza się na zmiany w Sądzie Najwyższym, KRS i Trybunale Konstytucyjnym, bo on podpisał ustawy nadające im obecny, niekonstytucyjny kształt, a nawet to on był ich inicjatorem. Nawet powołanie dwutygodniowego rządu Morawieckiego można tłumaczyć tym, że on chciał pokazać, że może to zrobić. Tu tak naprawdę nie ma żadnej PiSowskiej ideologii, jest tylko on, on i on. Jest Andrzej Duda i jego prestiż, jedyne, co definiuje go jako człowieka.

Zawetowanie ustawy o tabletce dzień po to chyba jedyny przypadek wynikający z głoszonej ideologii, a nie z obrony własnego ego. Zarazem podpisuje ustawy i w ogóle wygłasza słowa, które wydają się całkiem przyjazne, tam, gdzie jego osobisty, prezydencko-monarszy prestiż nie wchodzi w grę.

Tak się zastanawiam, czy trochę nie szkoda, że koalicja demokratyczna w porę nie rozpoznała tej słabości i narcystycznego charakteru Dudy. Czy gdyby publicznie podkreślali jego status jako „najwyższego przedstawiciela Polski”, grzecznie przy tym prosząc o decyzje, których dziś Duda odmawia, dałoby się coś ugrać? Z sędziami, Trybunałem Konstytucyjnym, Sądem Najwyższym i KRS nie, bo to by godziło w rzekome „monarsze” kompetencje Dudy, który ich powołał, ale z Prokuratorem Krajowym? Duda nie miał żadnego powodu, by bronić akurat Barskiego, bliskiego znajomego Ziobry, który też przecież Dudą ostentacyjnie gardził, nie mogąc mu wybaczyć, że to on, Ziobro, wciągnął go do polityki, a Duda go przeskoczył i jeszcze zaczął fikać. Gdyby więc Bodnar raz i drugi przyszedł do Dudy, zachowywał się uprzedzająco grzecznie i tłumaczył, że Barski to przecież nieprzychylny prezydentowi ziobrysta, więc Pan Prezydent może zechcieć skorzystać z danych przez Naród uprawnień i odwołać szkodnika, to może Duda by to zrobił. A może i nie, już się tego nie dowiemy, ale okazja na możliwe uporządkowanie sytuacji i deeskalację napięć przepadła. Podobnie z ambasadorami. Schnepfa i Klicha Duda by pewnie nie powołał, tu chyba też są jakieś osobiste zaszłości, ale innych? Tak zresztą podobno się początkowo Tusk z Dudą dogadał, ale Duda zmienił zdanie. Wówczas nie należało publicznie strofować Dudy za pośrednictwem mediów, co robił Sikorski, lecz należało być rekoncyliacyjnym i podkreślając, że tylko prezydent może odwoływać i powoływać ambasadorów, grzecznie prosić, żeby dla dobra Polski i tak dalej. A przy okazji obiecać jakieś poparcie w staraniach o stanowisko międzynarodowe, a do tego status pełnoprawnych ambasadorów mógłby się przydać. Ja wiem, że sama myśl o łaszeniu się do Dudy jest obrzydliwa, ale w imię wyższego dobra…? Paryż wart jest mszy, jak powiedział król Francji, Henryk IV.

No, ale mleko się rozlało. Tusk, Bodnar i Sikorski – moim zdaniem, błędnie – potraktowali Dudę jak PiSowskiego aparatczyka, nie byli wobec niego dość grzeczni i Duda się obraził. Przez niecałe 300 dni, jakie mu zostały do końca kadencji, będzie dalej bruździł, śmiesznie się nadymał, podkreślając swój wydumany status, realnie szkodząc Polsce. Może niech raczej spróbuje leczenia skrofułów, co też należy do kompetencji monarszych? A po zakończonej kadencji czeka go coś w rodzaju stanowiska dziekana Akademii Nauk Stosowanych im. Księcia Mieszka I w Poznaniu, Wydział Zamiejscowy w Nowym Tomyślu. Andrzej Duda tam wykładał, łamiąc zasady obowiązujące posłów zawodowych i wyłudzając kilometrówki z Kancelarii Sejmu.

Louis Licherie de Beuron, Św. Ludwik uzdrawia ze skrofułów