Wszystkie dotychczasowe pomysły PiS na kampanię wyborczą spaliły na panewce. Nie udało się zmobilizować suwerena do obrony Świętego Jana Pawła II przed haniebnymi atakami lewaków (zresztą lewica też się ogarnęła i przestała przesadnie eksponować słabości JPII), ataki na LGBT+, ze szczególnym naciskiem na transseksualistów, budziły raczej śmiech i zażenowanie, nie stając się paliwem wyborczym, 800+, rozbrojone przez Tuska, nie zrobiło na nikim wrażenia, Lex Tusk mające udowodnić, że lider Platformy był ruskim agentem, praktycznie nie weszło w życie. Wojna w Ukrainie nie jest dla PiS „politycznym złotem”, gdyż nasi współobywatele widzą, że pomoc Polski dla Ukrainy jest właśnie pomocą Polski, nie rządu. Wreszcie opowieści o tym, jak potężną armię buduje (na kredyt) PiS, rozbiła jedna rosyjska rakieta, która doleciała aż pod Bydgoszcz i tam sobie przeleżała przez kilka miesięcy, dopóki nie znalazła jej osoba odbywająca konną przejażdżkę po lesie.
PiSowi zostaje tylko straszenie migrantami.
PiS zrobił to już w 2015, skutecznie, ale wówczas sytuacja była zupełnie inna: Przez Europę szła fala 1,5 mln migrantów i zupełnie nie było wiadomo, jak to się zakończy. Strach, że oni dojdą i do nas, mógł być realny. Pisałem wówczas:
Europa zmaga się z największym od wielu lat kryzysem migracyjnym. W Polsce, jak zawsze, nie ma na ten temat żadnej rozmowy. Są tylko manifestacje trybalizmów.
Jeden głosi, że „ciapaci pchają się do Europy, żeby za niemiecki socjal wprowadzać tu szariat”. Według drugiego, „mamy moralny obowiązek przyjąć absolutnie wszystkich, którzy zechcą tu przyjechać, a jeśli ktoś ma co do tego najmniejsze zastrzeżenia, jest odrażającym rasistą”. W Polsce, która jest bardzo ksenofobiczna i nietolerancyjna, ten pierwszy głos słychać donośniej. Ale też zwolennicy drugiego stanowiska są tym bardziej pryncypialni i nie oddadzą nawet guzika. Głosów pośrednich niemalże nie słychać.
Teraz nic takiego się nie dzieje. Pretekstem do rozpętania przez PiS antyuchodźczej histerii był plan UE relokowania imigrantów pomiędzy krajami unijnymi. Polska nie musiałaby nim być objęta, przeciwnie, sama mogłaby na nim skorzystać, gdyż przebywa u nas około miliona migrantów z Ukrainy. Tymczasem, na co słusznie zwróciła uwagę Platforma, rząd PiS wydał dziesiątki tysięcy – o wiele więcej, niż poprzedni rząd PO-PSL – pozwoleń na pracę osobom spoza UE (i spoza Ukrainy), a planował wręcz wydać 400 tysięcy dalszych. PiS, jak we wszystkim innym, wprost ocieka hipokryzją i mam nadzieję, że kwestia migracji nie stanie się dla PiS paliwem wyborczym. Widać jednak, że Polska powinna odbyć poważną dyskusję na temat imigracji.
Od 2015 miały miejsce co najmniej dwa zjawiska, które powinny były przewartościować nasz stosunek do imigracji. Jednym jest wojna w Ukrainie, na skutek której przez Polskę przewinęło się klika milionów uchodźców, z których około miliona wciąż tu jest, a znaczna część z nich zostanie u nas na długo bądź na stałe. Drugim – haniebny płot na granicy białoruskiej i zbrodnicze, niezgodne z prawem międzynarodowym postępowanie naszej Straży Granicznej wobec migrantów usiłujących dostać się do UE z tamtej strony. Część naszych obywateli chwali postawę władz chroniących nas przed „zalewem nielegalnych imigrantów”, część oburza się na nieludzkie postępowanie, ale większości chyba to w ogóle nie obchodzi. A żadnej debaty na temat imigracji, szans i zagrożeń, jakie ona potencjalnie rodzi, w Polsce nie ma.
PiS wzmacnia swój przekaz relacjami z ostatnich zamieszek we Francji, sugerując, że ich sprawcami są niedawni imigranci. To kolejny fałsz.
Faktyczni imigranci, osoby które – oni sami – przybyli do Europy uciekając przed prześladowaniami, wojnami, głodem, katastrofami klimatycznymi czy tylko zwykłą biedą, nie wywołują zamieszek. Jak w każdej dużej grupie zdarzają się wśród nich przestępcy, mogą też być emisariusze radykalnych organizacji religijno-politycznych, ale to są wyjątki. Większość tych ludzi ciężko pracuje, starając się żyć bezpiecznie i w jako-takim dobrobycie. I jeśli nawet dostrzegają, że ich pozycja w kraju osiedlenia jest gorsza, niż pozycja „rdzennych” mieszkańców, to i tak jest ona o wiele lepsza, niż w kraju pochodzenia, więc nie protestują.
Protestują ich urodzone w Europie dzieci i wnuki, mające obywatelstwo swoich nowych ojczyzn, jak teraz i wcześniej we Francji i w innych zachodnich krajach. Wykształcone w publicznych szkołach, gdzie niby-to mówiono im liberté, égalité, fraternité, że wszyscy ludzie są równi, że prawa człowieka i demokracja, po czym okazało się, że w rzeczywistości ich dzielnica jest biedna i zaniedbana, a miasto czy państwo nie widzi sposobu, by to naprawić, szkoła kiepska, o pracę osobom o ich kolorze skóry jest bardzo trudno, doświadczają wykluczenia, perspektyw na zmianę tej sytuacji właściwie nie ma, policja jest do nich uprzedzona i traktuje ich brutalnie, więc większości, której nie uda się zrobić kariery sportowej, artystycznej czy, niekiedy, naukowej, biznesowej lub politycznej, zostaje tylko drobna przestępczość, co potęguje konflikty z policją, a także wykorzystywanie do maksimum publicznych systemów wsparcia, co z kolei budzi niechęć „rdzennych”
Donald Tusk mówi o konieczności prowadzenia przez Polskę świadomej polityki imigracyjnej, bo na razie wszystko idzie na żywioł. A nawet gorzej, panuje chaos. Tusk ma oczywiście rację, ale, powiedzmy, ustalanie kwot zawodowych – tyle pielęgniarek, tyle programistek, tylu budowlańców itd – czy narodowych – tyle osób z Indii, tyle z Kazachstanu, tyle z Azerbejdżanu – nie wystarczy. Nie wolno też popadać w szkodliwe złudzenie, że przybysze „popracują i wrócą do siebie”. Jedni wrócą, inni pojadą gdzieś dalej, ale całkiem dużo z nich zostanie i sprowadzi swoje rodziny. Nie wystarczy też wyrażanie oczekiwania, że przybysze mają się asymilować, co niekiedy, w zależności od kontekstu, brzmi albo idealistycznie, albo ksenofobicznie. To my, „rdzenni”, musimy być przygotowani na przyjęcie obcych.
Nikt tego nigdy wprost nie wypowiedział, ale zdaje się, że ludzie zaczynają rozumieć, że imigracja jest konieczna dla podtrzymania naszej gospodarki, jednak wyobrażają sobie, że naszymi Obcymi będą Ukraińcy i Białorusini, dość łatwi dla nas do zaakceptowania. Także dla nich Polska może być naturalnym kierunkiem emigracji, bo jest blisko, bo oni się od nas fizycznie nie różnią, bo dość łatwo jest im się porozumiewać, bo nasze kultury są bardzo bliskie, bo mamy wspólnego nieprzyjaciela, Rosję. Jednak nie łudźmy się: nie-biali imigranci też się u nas pojawią. Nie tylu, co we Francji, Wielkiej Brytanii czy krajach skandynawskich, ale tylu, że staną się zauważalni. A tym bardziej zauważalne będą ich dzieci. Choćby PiS, Konfa, a nawet niektórzy ludzie uważający się skąd inąd za liberałów, nie wiem jak się nadęli, nic tego nie powstrzyma. Zwłaszcza, że obiektywne powody skłaniające ludzi do emigracji – wojny, katastrofa klimatyczna – nie ustaną, a wręcz będą się nasilać.
I my, Polska, musimy się na to przygotować. Musimy bardzo się starać, aby nie popełnić błędów państw „starej UE”, które doprowadziły do tego, że drugie, trzecie pokolenie imigrantów czuje się wykluczone. Będzie bardzo trudno, bo znacznie łatwiej jest dopuścić do powstania etnicznego getta, niż powstaniu takiego getta zapobiec. Będzie bardzo trudno, bo „rdzennym” mieszkańcom, którzy też mogą mieć problemy z pracą, ze znalezieniem odpowiedniego mieszkania i w ogóle z poruszaniem się w skomplikowanym systemie społecznym, szalenie łatwo jest wmówić, że o, to ci Obcy są wini twojej niedoli. Będzie bardzo trudno, bo Polacy są uprzedzeni do ludzi nie-białych. Będzie bardzo trudno, ale musimy spróbować, musimy się postarać, więc już dziś powinniśmy o tym dyskutować, bo inaczej będzie bardzo źle. Nie za rok, nie za pięć, ale za dwadzieścia, trzydzieści?
A przybysze, zapewne, w jakimś stopniu będą chcieli się asymilować. Zachowując swoją odrębność i swoją kulturę (na co trzeba się zgodzić; problemy mogą pojawić się głównie w obszarze, nazwijmy to, etyki seksualnej: wielożeństwo, zabójstwa honorowe, aranżowane małżeństwa z kuzynami z kraju pochodzenia, obrzezanie dziewczynek – i na żadną z tych rzeczy nie może być pozwolenia), będą się chcieli poczuć częścią tego społeczeństwa. I obawiam się, że to my, „rdzenni”, możemy im to utrudniać. Ze wszystkimi złymi konsekwencjami takiego wyboru.

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.