Gray Man

Gray Man, reżyseria Joe & Anthony Russo, Netflix 2022

Próbowałem, naprawdę próbowałem obejrzeć ten film. Ryan Gosling i Ana de Armas to fajni aktorzy, tworzyli świetną parę w Blade Runner 2049, lecz oglądanie ich w tym niewydarzonym obrazie było torturą. Film, który mógłby być pastiszem filmów o Jasonie Bourne’em, został, niestety, nakręcony na serio. Czytam, że w zamierzeniu miałby to być pierwszy film z całego cyklu, franczyzy, jak to się nie wiedzieć czemu teraz mówi. Boże, uchowaj!

Z całego serca odradzam.

Klekot naczyń w pękaniu

Inne, tłukąc o ziemię wielkie gliniane naczynia,
Czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia

Wtem! Gruchnęła wieść, że Andrzej I., handlarz bronią i respiratorami, nieoczekiwanie zmarł w Albanii. Jego ciało znaleziono ponoć 20 czerwca, ale prokuratura, ścigająca wszak Andrzeja I. listem gończym, a także opinia publiczna, dowiedziały się o tym dopiero dziś. Dowodem śmierci Andrzeja I. jest wystawiony w Albanii akt zgonu.

Przypomniała mi się taka historia sprzed nieco ponad trzech lat: Właściciel największej wówczas w Kanadzie giełdy wymiany kryptowalut, QuadrigaCX, nieoczekiwanie zmarł w Indiach, gdzie pojechał sponsorować budowę sierocińca, bo to filantrop był. O śmierci biznesmena świadczył akt zgonu wystawiony przez jakiś prowincjonalny szpital w Indiach. Jak zeznała towarzysząca mu w podróży żona, zgodnie z wolą zmarłego, jego ciało zostało skremowane.

Smutna historia. Dodatkowego smutku przydaje jej wszakże fakt, że zmarły jako jedyny znał hasła do zaszyfrowanego laptopa służącego jako zimny portfel (cold wallet) do przechowywania zgromadzonych kryptowalut. Wraz ze śmiercią właściciela i CEO Kwadrygi przepadło jakieś 190 mln dolarów w kryptowalutach po ówczesnym kursie.

No i teraz, co się stało?

1. Inwestorzy ponieśli straty na skutek nieszczęśliwego zdarzenia losowego.
2. Facio zmienił tożsamość i uciekł ze 190 mln dolarów, minus pewne koszta transakcyjne.
3. Facio zmienił tożsamość i uciekł, ale nigdy nie było żadnych 190 mln w krypto, bo to była piramida finansowa, Ponzi scheme, jak fundusz Bernarda Madoffa czy u nas Amber Gold.

Jeśli zaś chodzi o handlarza bronią i respiratorami Andrzeja I., to sądzę, że pomogły mu polskie służby, będące prawdziwymi beneficjentami tej cuchnącej operacji. Albo pomogły mu odejść z tego świata, albo – raczej – pomogły mu się ukryć, dały parę groszy, żeby siedział cicho, sprokurowały akt zgonu i dogadały się z kolegami w Tiranie, że tamtejsza policja prowadzi śledztwo.

Podobno całkiem porządny albański akt zgonu można mieć już za 25 dolarów.

Co z tym Lisem?

Wracam do sprawy Tomasza Lisa. Oto bowiem doszliśmy do etapu, w którym zadawane są retoryczne pytania, czy przyzwoitemu człowiekowi wypada Lisa bronić i czy to, co spotyka Lisa po nagłośnieniu jego tyrańsko-seksistowskich zachowań, jest medialnym linczem?

A ja Lisa ani nie bronię, ani nie linczuję. Zwracam natomiast uwagę, że mamy do czynienia z dwoma faktami:

1. Z punktu widzenia redagowanego tygodnika, Tomasz Lis był znakomitym redaktorem naczelnym. Newsweek ze swoją ostro anty-PiSowską linią był pismem cenionym, często cytowanym, ważnym. Materiały anty-PiSowskie były wyraziste i mocne, ale nie sprowadzały się do topornej propagandy, a tygodnik publikował też wartościowe rzeczy na inne tematy. Można się jednak domyślać, że wpływy z reklam były mniejsze, niż właściciele na to liczyli, brakowało bowiem reklam spółek Skarbu Państwa i dowolnych innych podmiotów zależnych od państwa, czyli od PiSu.

2. Jest bardzo prawdopodobne, że Lis przez część (znaczną część? większość?) podwładnych był uważany za tyrana, który do tego zachowywał się seksistowsko i opowiadał homofobiczne kawały. Przy czym, co warto dodać, znamy relację tylko jednej strony, a właściwie jej części. Lis zaś broni się słabo, jakby półgębkiem, sugeruje, że oskarżenia pochodzą głównie od osób, które on zwolnił z pracy z przyczyn merytorycznych, ale nie wnika w szczegóły. Wolno przypuszczać, że stawiane Tomaszowi Lisowi oskarżenia są wyolbrzymione, ale czy tylko trochę, czy bardzo-bardzo?

Nie ma między tymi punktami sprzeczności. Jak pisałem poprzednio, znanych jest mnóstwo przykładów dyrektorów, artystów, ordynatorów, profesorów, biskupów i tak dalej, będących odnoszącymi sukcesy profesjonalistami, a przy tym traktujących podwładnych tak podle, że ci drżeli ze strachu na sam ich widok. Nie wiem, czy były prowadzone na ten temat jakieś badania, ale dane anegdotyczne sugerują, że istnieje pozytywna korelacja pomiędzy, nazwijmy to, psychopatycznymi postawami szefów a sukcesem prowadzonych przez nich operacji.

Najciekawsze jest jednak, czemu Tomasz Lis stracił pracę redaktora naczelnego. Ha, tego się pewnie tak szybko nie dowiemy, obie strony bowiem – Axel Springer i Tomasz Lis – zachowują się tak, jakby się umówili, że nie będą komentować przyczyn zwolnienia. Myślę, że się umówili. Szum medialno-internetowy sugeruje, że Lisa zwolniono ze względu na jego niedopuszczalne zachowania wobec podwładnych. Axel Springer i Tomasz Lis nie potwierdzają, nie zaprzeczają, ale mnie się to wydaje niewiarygodne. Wydawca Newsweeka znał oskarżenia wobec Lisa od lat, podobno było nawet prowadzone jakieś wewnętrzne dochodzenie i właściciele Newsweeka albo uznali, że oskarżenia są niewiarygodne, albo że są nieistotne wobec sukcesu czasopisma: No dobrze, ten cały Lis to drań, ale jest bardzo skuteczny, a na szczęście nie przekroczył jakiejś czerwonej linii (nikogo nie pobił, nie domagał się seksu za awans, ten poziom patologii), więc go trzymajmy. I co, Axel Springer raptem, bez uprzedzenia, bez żadnej dyskusji, zmienił zdanie? Nie chce mi się w to wierzyć.

Igitur ex fructibus eorum cognoscetis eos, powiada Biblia (Mt 7:20), a przy okazji jest to podstawowa zasada metodologiczna fizyki. Gdyby miało się okazać, że Newsweek złagodzi swoje ataki na PiS – nie mówię, że stanie się pro-PiSowski, złagodzenie krytyki wystarczy – za to pojawią się w nim reklamy spółek Skarbu Państwa, stałoby się jasne, że to nie agresywne zachowania Tomasza Lisa, które zapewne miały miejsce, były przyczyną jego zwolnienia.