Przypuszczam, że Tomasz Lis mógł być uważany za koszmarnego przełożonego.
Wierzę, że Lis na podwładnych krzyczał, przeklinał, okazywał swoją wyższość, bywał arogancki, wręcz chamski. Raczej nie był to mobbing, rozumiany jako świadome, celowe nękanie konkretnych pracowników, choć pewnie niektórzy mogli to tak odbierać, tylko taki, nazwijmy to, styl. Wierzę w to, bo takie oskarżenia wobec Tomasza Lisa już się wcześniej pojawiały. Ba, istnieje nawet nagranie, w którym Lis obrzuca kurwami jakiegoś nieszczęsnego Grzesia i każe pewien materiał wypierdolić, zanim ten czasownik stał się modny.
Nawiasem mówiąc, w tym nagraniu bardziej niż to, jak Lis zwraca się do Grzesia, oburza mnie wyższość, jaką okazuje wobec swoich widzów: ci biedni ludzie.
Wierzę też, że Lis opowiadał seksistowskie dowcipy i komentował wygląd swoich żeńskich podwładnych, a nawet zaglądał im w dekolt. Natomiast pamiętając, co Newsweek pisał na temat Strajku Kobiet i antyaborcyjnego orzeczenia Trybunału mgr Julii Przyłębskiej, z pewnym zdziwieniem czytam, że Lis blokował teksty o prawach kobiet. No cóż, mogło tak się zdarzyć, ale trzeba by wpierw poznać te odrzucone teksty, bo być może to teksty były kiepskie, a podnoszone obecnie oskarżenie ma służyć jedynie podkreśleniu seksizmu Tomasza Lisa. A może nie, może Lis naprawdę manifestował jakiś patriarchat?
Przy czym z tego, co czytam, wynika, że Lis zachowywał się w sposób, który trzydzieści lat temu uchodziłby za normalny, a jeszcze kilkanaście lat temu byłby tolerowany, choć bez entuzjazmu. Jednak czasy się zmieniły, bardzo wzrosła wrażliwość na sposób traktowania podwładnych, kobiet, studentów, mniejszości, a Tomasz Lis tego nie zauważył. Nie on jeden zresztą. Na pęczki można mnożyć przykłady wybitnych lekarzy, którzy robili cuda dla swoich pacjentów, będąc chamskimi tyranami dla swoich podwładnych, artystów odnoszących wielkie sukcesy i traktujących podległe im osoby jak śmiecie, biskupów, naukowców, oficerów, menedżerów poniewierających swoich podwładnych. Wszędzie, poza wojskiem i Kościołem, to, co kiedyś było normą, dziś staje się nieakceptowalne, a kto tego nie zauważy, zostaje wyrzucony, czasami z dużym hukiem.
Jednak Tomasz Lis raczej nie stracił posady redaktora naczelnego Newsweeka za seksizm, arogancję i rzekomy mobbing. Jego przełożeni znali te oskarżenia co najmniej od kilku lat, jest to udokumentowane, ale je tolerowali lub uważali za nieprawdziwe bądź nieistotne, gdyż Lis, z punktu widzenia poziomu wydawanego przez niego tygodnika, był znakomitym redaktorem naczelnym.
Lis stracił pracę, gdyż oskarżył część niepisowskich mediów, że sprzedały się władzy. Może jej wprost nie popierają, ale ograniczają krytykę (bezpośrednio chodziło o nikłą reakcję mediów na ujawnioną aferę z kamienicami Morawieckiego), za to zawzięcie krytykują opozycję za każde najmniejsze potknięcie i uprawiają symetryzm. To wywołało oburzenie środowiska i Lis musiał się z posadą pożegnać. A może Axel Springer, wydawca Newsweeka, sam kontemplował jakiś mały układ z władzą, osłabienie krytyki w zamian za reklamy spółek skarbu państwa? O coś takiego dość często oskarża się dziś TVN (w tym wypadku nie miało chodzić o reklamy, ale o koncesję), a władza ewidentnie próbowała to zrobić z Agorą, wydawcą Gazety Wyborczej, ale Michnik się ostro postawił. Z Tomaszem Lisem też by to nie przeszło.
Ze sporą niechęcią obserwuję, jak redakcje oskarżane przez Lisa o uległość wobec władzy, z mściwą satysfakcją tarzają go teraz w smole i w pierzu, pokazując jakim był tyranem i sztucznie napompowanym autorytetem.
Ciekawa rzecz, gdy Jarosław Kaczyński publicznie mówi jakieś oburzające rzeczy pod adresem osób transpłciowych, nie spotyka się to z taką krytyką, jak seksistowskie dowcipy Lisa. Ach, no bo Jarosław, wiadomo, ale przecież Lis też nie lepszy! Jedni są warci drugich, zmiana władzy niczego nie przyniesie. Przestańmy zajmować się polityką. Lepiej chodźmy na piwo, na koncert, na spacer albo przeczytajmy jakąś książkę.
Jeden wart drugiego? Otóż nie. Zdecydowanie nie.

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.