Scenariusze

Wojna w Ukrainie trwa już trzy miesiące. Putin chyba naprawdę sądził, że uda mu się pokonać Ukrainę w ciągu tygodnia, a żołnierze atakujący Kijów nie brali ze sobą dodatkowej amunicji czy racji żywnościowych, lecz mundury galowe, by ładnie wyglądać na paradzie zwycięstwa.

Na szczęście dla Ukrainy i dla świata do tej parady nie doszło. Ukraina broni się niesłychanie dzielnie i skutecznie, dzięki determinacji swoich żołnierzy i całego społeczeństwa, dzięki zmianom, jakie przeprowadziła w armii po 2014, dzięki broni i amunicji otrzymywanej z Zachodu, dzięki zachodnim danym wywiadowczym i dzięki sympatii wolnego świata. A także dzięki słabości wojska rosyjskiego, fatalnie dowodzonego, realizującego koncepcje taktyczne co najwyżej z czasów Układu Warszawskiego, niezdolnego do przeprowadzania złożonych operacji z udziałem różnych rodzajów wojsk, zdemoralizowanego i zdumiewająco źle wyposażonego, do czego zapewne przyczyniła się panująca w Rosji korupcja.

Obecnie na froncie jest niemalże pat. Rosjanie zaciekle, ale dość stereotypowo, nie zważając na straty w ludziach i w sprzęcie oraz na ofiary cywilne, atakują w Donbasie, Ukraińcy ich powstrzymują, ale Rosjanie powolutku zajmują kolejne miejscowości, a raczej ich ruiny, bo głównym celem Rosjan jawi się niszczenie wszystkiego, co się da. Z frontu południowego płyną sprzeczne doniesienia: raz słyszymy, że Rosja koncentruje tam duże siły, żeby uderzyć na Mikołajów i Odessę, innym razem, że Rosjanie okopują się wokół Chersonia, czyli przechodzą do działań defensywnych. Ukraińcy za to odbijają kolejne miejscowości na północy, odpychając Rosjan od Charkowa.

Można odnieść wrażenie, że ani jedna, ani druga strona nie jest teraz w stanie wyprowadzić ciosu, który radykalnie zmieniłby sytuację na froncie.

Jest wciąż możliwe, że Rosja zrealizuje swoje początkowe cele, a przynajmniej ich zasadniczą część: rozbije ukraińską armię, zajmie cały Donbas i cały pas południowy wraz z Odessą – odepchnięcie Ukrainy od morza ma dla Rosji zasadnicze znaczenie – połączy się z Naddniestrzem, na północy być może zdobędzie Charków, zaś na reszcie ukraińskiego terytorium utworzy zwasalizowane państwo z marionetkowym rządem. Na terenach wcielonych do Rosji panować będzie policyjny terror i organizowane będą wywózki. Jest to możliwe, ale patrząc na dotychczasowy przebieg wojny, na rosyjskie straty w ludziach i sprzęcie i na skutki nałożonych na Rosję sankcji, czyli brak zachodnich technologii, komponentów i części, co uniemożliwia na przykład remont uszkodzonych czołgów, wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne.

Jest także możliwe, że gdy do Ukrainy dotrą kolejne partie NATOwskiego uzbrojenia, ta zbierze się w sobie i odrzuci Rosję za granice z 23 lutego, a może nawet odzyska terytoria samozwańczych „republik ludowych” w Donbasie, zadając przy tym rosyjskim siłom zbrojnym straty jeszcze większe, niż dotąd, aby Rosja przez długie lata nie była zdolna do podjęcia kolejnej próby inwazji. (Krymu Ukraina raczej nie odzyska, tego nie zakładałbym nawet w najbardziej optymistycznym scenariuszu.) Jest to również możliwe, ale mimo mojej całej sympatii dla Ukrainy i niechęci do rosyjskiego imperializmu, wydaje mi się to także niezbyt prawdopodobne. Może nie aż tak nieprawdopodobne, jak zwycięstwo Rosji, ale zwycięstwa Ukrainy też bym nie obstawiał. Obym się mylił.

Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje mi się stagnacja. Front się ustabilizuje, modulo drobne zmiany w jedną lub w drugą stronę. Rosjanie będą kontynuować ostrzał rakietowy i artyleryjski ukraińskiej infrastruktury, instalacji przemysłowych, a nawet dzielnic mieszkalnych, na co Ukraińcy nie będą mogli w pełni odpowiedzieć, no bo przecież nie będą niszczyć swojego terytorium i zabijać swoich ludzi. Będą jedynie ostrzeliwać rosyjskie zgrupowania wojskowe. Nikt nie będzie w stanie przełamać frontu, z czasem może nawet jedna i druga strona przestaną próbować. Taki stan może trwać tygodnie, miesiące, wręcz lata.

I na taki scenariusz powinniśmy się przygotować.

Rzecz w tym, że wojenna gospodarka Ukrainy, w dodatku cały czas niszczona przez rosyjskie rakiety, nie będzie w stanie udźwignąć ani wysiłku wojennego, ani nawet utrzymać państwa na jakim-takim poziomie. Ukraina nie tylko będzie cały czas zależeć od zachodnich dostaw uzbrojenia, amunicji i paliwa, ale także od stałej pomocy gospodarczej.

Zachód w końcu się zmęczy ponoszeniem kosztów tej proxy war. Rosyjska gospodarka krwawi, ale Zachód będzie cierpiał coraz bardziej na braku współpracy z Rosją i Białorusią. Nie chodzi tylko o rosyjską ropę i gaz – te surowce zapewne w końcu się uda zastąpić czymś innym – ale także o nawozy sztuczne (20% światowej produkcji nawozów sztucznych jest zlokalizowane w Białorusi!), pewne rzadko występujące kopaliny, jak nikiel, a przede wszystkim o zboże. Ukraina nie może eksportować swojego zboża i innych produktów rolnych, bo nie ma dostępu do swoich portów (porty azowskie i część czarnomorskich utraciła, reszta portów czarnomorskich jest zaminowana lub blokowana przez Rosję), a w tym roku część ziem pozostanie nieobsiana. To, że produkty zbożowe podrożeją w Europie – a podrożeją, od chleba, poprzez kasze i makarony, aż po piwo – to jeszcze pół biedy. Europa to udźwignie. Problem w tym, że w bardzo ludnych i raczej biednych krajach Bliskiego Wschodu i Afryki, które zależą od dostaw ukraińskiego zboża, może pojawić się klęska głodu. Sytuację dodatkowo pogarszają zmiany klimatyczne. Grożą wielkie niepokoje społeczne i bardzo wzrośnie presja migracyjna na Europę. Putina oczywiście nie obchodzi, że ludzie w Egipcie, Etiopii czy Somalii będą głodować, a to, że Europa może stanąć przed kryzysem migracyjnym jeszcze poważniejszym, niż w 2015, wręcz go cieszy. Jednak z tego samego powodu zachodni przywódcy będą chcieli osiągnąć jakieś porozumienie z Rosją, a im dłużej wojna będzie trwała, tym presja na jakieś, choćby kulawe, porozumienie będzie narastać. Porozumienie kosztem Ukraińców.

A Rosja w tym czasie będzie powolutku odbudowywać swój potencjał, szykując się do nowej wojny za kilka lat.

Powinniśmy być gotowi odpowiedzieć na te zagrożenia.