Nolite timere

Rozpoczynając przemówienie w Warszawie, prezydent Joe Biden przywołał wezwanie Nie lękajcie się!, wypowiedziane przez papieża Jana Pawła II na mszy inaugurującej jego pontyfikat w październiku 1978.

Nie ma nic dziwnego w tym, że katolik Biden, występując w trudnych czasach w kraju (nominalnie) katolickim, kurtuazyjnie nawiązuje do słów papieża pochodzącego z tego kraju. Co prawda JPII nie jest już w Polsce powszechnie uważany za autorytet i źródło narodowej dumy, może za wyjątkiem kręgów mocno kościelnych, deklaratywnie prawicowych, a także dla osób starszych, choć i ci raczej traktują go jako totem niż źródło nauk moralnych. Dla młodzieży postać JPII jest niemalże obca i choć w szkole, do której uczęszczali, papież wyzierał z każdego kąta, podobno więcej o nim wiedzą z cenzopapów, niż z jakichś rzetelnych źródeł. Osoby centrowe 40+ jakoś tam JPII doceniają, choć są świadome wagi stawianych mu zarzutów w sprawie tolerowania i tuszowania kościelnych skandali obyczajowych, a dla lewicy młodej i nieco starszej nawiązanie do papieża jest wręcz kamieniem obrazy. Wszyscy się jednak zgadzają, że prezydent Biden zacytował papieża-Polaka.

Chyba nikt nie zwrócił uwagi, że JPII sam cytował Ewangelię. Nie lękajcie się to słowa, jakimi anioł zwrócił się do pasterzy przerażonych znakami, jakie miały towarzyszyć narodzinom Jezusa (Łk 2:10). Dzieją się rzeczy wielkie, zachodzą wielkie zmiany, być może nie będzie już tak, jak dawniej, ale należy pokładać ufność w Bożej opatrzności, powie człowiek wierzący. A niewierzący może zaufać światu, który nie jest aż tak zły, jak się uważa, może liczyć na pomoc przyjaciół i stronników. W przypadku narodzin Jezusa – no, wiadomo, w przypadku pontyfikatu JPII – pierwszy nie-Włoch na tronie papieskim od 455 lat, od Klemensa VII do Jana Pawła I. Dzisiaj Putin kwestionuje powojenny porządek w Europie i straszy świat nuklearną zagładą, ale nie lękajmy się: jesteśmy w silnych sojuszach militarnych (NATO) i politycznych (UE) i wspólnie skutecznie przeciwstawimy się złu.

I ja tak chciałbym odczytywać słowa prezydenta Bidena.

Prezydent Biden na Zamku Królewskim w Warszawie

Wokół flagi

Zewsząd słyszę wezwania, aby wobec wojny w Ukrainie, zakończyć wojnę polsko-polską, bo jeśli nie będziemy zjednoczeni, to Putin łatwo nas pokona. A poza tym – choć nikt tego nie mówi wprost – jakoś nie bardzo wypada kłócić się o praworządność, gdy tam giną ludzie w bombardowanych miastach. Mamy się zebrać wokół flagi.

Odwróćmy to: Czy gdy ludzie giną w bombardowanych miastach, PiSowi wypada zwalczać praworządność? Flaga PiS to flaga Kaczyńskiego, nie Polski. Jarosław Kaczyński nie jest patriotą i nie zależy mu na dobru Polski. Zależy mu jedynie na władzy nad Polską.

Rząd PiS nadal nie radzi sobie ze wszystkim, z czym dotąd sobie nie radził; nowością jest tylko to, że rząd kiepsko radzi sobie z falą uchodźców z Ukrainy, za to wszystkie sukcesy pomagających uchodźcom wolontariuszy, organizacji pozarządowych i samorządów bez mrugnięcia okiem przypisuje sobie. TVPiS kłamie, jak kłamała, a może nawet bardziej, PiSowscy nominaci kradną, jak kradli, wojsko jest zdezorganizowane, jak było, a polski wywiad i kontrwywiad wojskowy najprawdopodobniej nie istnieją. Izba Dyscyplinarna orzeka, jak orzekała, rzekomo nawrócony na demokrację Duda mianuje kolejnych neo-sędziów, do neo-KRS ma wejść Łukasz Piebiak, jeden z najbardziej skompromitowanych współpracowników pana Zbyszka, wyroki TSUE nie są wykonywane, a już po rozpoczęciu wojny Trybunał Przyłębskiej, ustami prokuratora Piotrowicza, ogłosił, że w Polsce Europejska Konwencja Praw Człowieka obowiązuje co najwyżej częściowo. Rząd, kontynuując import rosyjskiego węgla, ropy i gazu i nie zamierzając zatrzymać potoku TIRów wiozących towary do Białorusi i Rosji, obłudnie oskarża Niemcy o sprzeciwianie się embargu na handel z Rosją. I ja miałbym o tym wszystkim zapomnieć? Dlaczego?! Bo Putin?

Owszem, choć Ukraińcy bronią się bardzo dzielnie, Putin wciąż może wygrać tę wojnę. Ba, obawiam się, że ją wygra, za cenę zburzenia ukraińskich miast i zabicia dziesiątek tysięcy ludzi. Gdyby tak się stało, po kilku latach Putin lub jakiś jego następca może stać się bezpośrednim zagrożeniem dla Polski. Jednak to nie obecny rząd obroni Polskę! Jedyną nadzieję, że Polska się obroni, pokładam we wsparciu zachodnich struktur politycznych i wojskowych, co nie nastąpi, jeżeli Zachód nie uzna nas za swoją część. A to się nie stanie, jeśli Kaczyński i jego ludzie będą nadal rządzić. UE traktują jako strukturę wrogą, nawet do NATO podchodzą nieufnie (nie należy mylić zauroczenia Trumpem z pozytywnym stosunkiem do NATO), wszelkimi wartościami europejskimi ostentacyjnie pomiatają, w polityce wewnętrznej robią dokładnie to, co robił wczesny Putin (osłabianie samorządów, podporządkowanie sądów i mediów, dławienie opinii publicznej, tworzenie własnej oligarchii, nominacje w administracji i gospodarce wyłącznie po linii politycznej). Do ostatniej chwili, do samego wybuchu wojny, PiS walczył z UE, nazywając jej flagę szmatą, mówiąc o brukselskiej okupacji i wyimaginowanej wspólnocie, a Morawiecki twierdził, że Komisja Europejska, blokując w mechanizmie pieniądze za praworządność fundusze dla Polski, chce wywołać III wojnę światową. PiS antyrosyjski był tylko w gębie, a i to głównie na użytek wewnętrzny, oskarżając przeciwników politycznych o sprzyjanie Putinowi. Złodziej najgłośniej krzyczy „łapaj złodzieja”.

To minimum, jakie dziś rząd PiS robi dla pomocy uchodźcom i powstrzymania Putina, a nawet więcej, robiłby każdy inny polski rząd, no, może za wyjątkiem rządu utworzonego – Boże, uchowaj! – przez Konfederację i partię Zmiana.

Jednym z najważniejszych celów Putina było rozbicie jedności Zachodu. To się, o dziwo, nie udało, choć Kaczyński i Morawiecki bardzo się starali Putinowi pomóc, walcząc z instytucjami europejskimi, obrażając europejskich partnerów i jeszcze w grudniu i styczniu – a o tym, że Putin napadnie na Ukrainę, wiedzieli od amerykańskiego wywiadu co najmniej od listopada! – organizując zjazdy proputinowskich partii. Takiej Polski Zachód raczej nie będzie bronić. Nawet Javelinów nie przyśle.

Uchodźcy i co dalej?

Do Polski przybyło już ponad 600 tysięcy uchodźców z Ukrainy, uciekających przed wojną. Będzie ich więcej, na pewno ponad milion. Niektórzy piszą, że może nawet cztery miliony. Skład tych uchodźców jest nietypowy, dominują nie mężczyźni, ale kobiety z dziećmi. Część z nich pojedzie dalej, do innych krajów, ale większość zapewne zostanie w Polsce. Polacy teraz ruszyli im z pomocą, dostarczają żywność, ubrania, oferują mieszkania tymczasowe, organizują transport. Państwo i samorządy też coś robią, organizując centra pomocy humanitarnej i ośrodki recepcyjne. Ale ten zryw się skończy i powstanie pytanie: co dalej?

Jeśli Putin się opamięta lub zostanie odsunięty od władzy, lub też jeśli Ukraina wygra wojnę, jakaś część z obecnych uchodźców wróci do swojego kraju. Ale nie wszyscy, część nie będzie miała do czego wrócić. Niestety, bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że Putin obróci co najmniej pół Ukrainy w morze ruin, osadzi jakąś swoją marionetkę, wprowadzi terror, na który odpowiedzią będzie lepiej lub gorzej zorganizowany ruch oporu, a wtedy zdecydowana większość uchodźców nie wróci do Ukrainy przez całe lata.

No i gdzie ci ludzie będą mieszkać, do jakich szkół poślą dzieci, gdzie będą pracować, z czego żyć? Jak ich obecność wpłynie na nas samych?

Szkoły dla dzieci wydają mi się absolutnym priorytetem: dzieci muszą chodzić do szkoły, mniejsze do przedszkola, i to najlepiej do zwykłej polskiej szkoły lub przedszkola. Nie do jakichś specjalnych szkół dla uchodźców, ale do zwykłych, polskich szkół, bo to ułatwi integrację nie tylko dzieci, ale i ich rodzin, nawet jeśli miałaby ona być tymczasowa, z perspektywą powrotu do Ukrainy za ileś tam lat. Bez integracji prędzej lub później zaczną się tarcia, bo zwarte grupy Ukraińców z osobnymi szkołami zaczną być traktowane jak ciało obce. Może nie wszędzie, ale gdzieniegdzie niestety tak. A tego naprawdę wolelibyśmy uniknąć.

Problemy z tym są dwa: Po pierwsze, polskie szkoły już są przepełnione i brakuje nauczycieli, gdzie więc umieścimy kilkadziesiąt, może kilkaset tysięcy dodatkowych uczniów? Trzeba też będzie zorganizować dla nich jakieś programy integracyjne, choćby po to, żeby nauczyły się podstaw polskiego, skoro mają brać udział w regularnych lekcjach. Po drugie, ludzie decydują o wyborze szkoły dla dziecka dopiero gdy wiedzą, gdzie będą mieszkać.

Część zapewne zamieszka u swoich krewnych i znajomych, którzy już wcześniej przybyli do Polski i tu pracują, ale to doprowadzi do ciasnoty i chęci poszukiwania większych lokali. Część od razu spróbuje coś wynająć. Czytam, że w Polsce dostępnych jest około 60 tysięcy mieszkań na wynajem. Nawet jeśli obniżymy standardy i założymy, że w jednym zamieszka sześć osób, oznaczać to będzie miejsce dla 360 tysięcy osób, w praktyce raczej mniej. To pokryje 1/3, 1/4, a może i mniejszy ułamek potrzeb. A co z pozostałymi? No i jeśli wszystkie dostępne mieszkania zostaną wynajęte Ukraińcom, problemy będą mieli tuziemcy także poszukujący wynajmu.

Dalej, gdzie ci ludzie będą pracować? Powtórzę, że większość dorosłych uchodźców to kobiety, a więc nie będą mogły podjąć ciężkich prac fizycznych. Nie łudźmy się, że wszystkie te kobiety podejmą „typowe” prace Ukrainek: sprzątanie i opieka nad ludźmi niedołężnymi. Część z nich tak, ale to nie jest praca dla wszystkich. z różnych względów. Część z uchodźców może mieć zresztą kwalifikacje przydatne w wielu sektorach gospodarki, ale barierą będzie znajomość języka i brak nostryfikacji dyplomów tam, gdzie formalne uprawnienia są wymagane (na przykład w zawodach medycznych).

A jeśli nie znajdą pracy, to z czego będą żyć? Jeśli znajdą marną pracę w szarej strefie, czy stać ich będzie na wynajem? A jeśli zachorują – część na pewno zachoruje, przecież Ukraińcy to zwykli ludzie, nie superbohaterowie niepodatni na choroby – za co będą się leczyć?

Ja nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale setki tysięcy uchodźców już tu są, będzie ich więcej, i wcześniej lub później, raczej wcześniej, niż później, odpowiedź na te pytania stanie się palącą konieczności. Mamy moralny, cywilizacyjny obowiązek przyjąć uchodźców i okazać im wsparcie, ale to pociąga koszty. Napływ tak dużej liczby uchodźców wpłynie na nasz rynek mieszkaniowy, na rynek pracy i na usługi społeczne, takie jak oświata i służba zdrowia. Rząd, samorządy, think tanki już teraz powinny o tym myśleć. Nic mi jednak nie wiadomo, aby ktoś się tym zajmował. I to mnie martwi.

Jak to się skończy?

Trwa wojna w Ukrainie. Wszyscy już napisali, że Putin się przeliczył: Nie docenił siły ukraińskiej armii, determinacji, odwagi i hartu ducha Ukraińców, jedności Zachodu, siły zachodnich sankcji i zdolności Zachodu do wspierania Ukrainy informacjami wywiadowczymi i dostawami broni, natomiast przecenił zdolności i morale swojej własnej armii. Nic nie wyszło z planu: shock and awe – rozbicie ukraińskiej armii – zabicie, aresztowanie lub zmuszenie do ucieczki ukraińskich władz – osadzenie w Kijowie jakiegoś neo-Janukowycza (a może i samego Janukowycza), a wszystko w trzy dni. W rzeczywistości Putin zjednoczył naród ukraiński, zjednoczył NATO, doprowadził do radykalnej zmiany polityki Niemiec, Rosja utraciła całą soft power, jaką miała poza granicami i totalnie przegrywa w sferze symboliczno-mitotwórczej. Rosyjskim oddziałom wysłanym w bój brakuje paliwa i amunicji, morale żołnierzy jest niskie, a żywić się muszą przeterminowanymi racjami.

No i co teraz?

Putin sądzi, że nie może przegrać – i to z kim, z pogardzanymi chachłami?! – bo w jego świecie przegrana oznacza śmierć polityczną, a może i biologiczną. No, ale może jednak przegra? Jakaś szansa jest…

Technicznie rzecz biorąc, Putin wciąż jeszcze może „wygrać”. Zauważmy, że do niedzieli ostrzał ukraińskich obiektów cywilnych był raczej przypadkowy. Od poniedziałku sytuacja zmieniła się – mamy do czynienia z celowym ostrzałem, ale to, zdaje się, wciąż nie przynosi oczekiwanych przez Putina rezultatów: złamania ducha Ukraińców, sprawienia, że odwrócą się od władz i zaczną błagać Putina o pokój. Putin może nasilić ataki, nakazać systematyczne bombardowanie i ciężki ostrzał ukraińskich miast. Sprzęt ma, doświadczenie z Czeczenii i Syrii też. Co prawda zaburzy to nieco narrację o wyzwalaniu bratniego narodu, Rosjan w gruncie rzeczy, spod władzy faszystów, ale czego nie zrobi samiec alfa, by nie przegrać? Putin może więc obrócić ukraińskie miasta z ich dzielnicami mieszkaniowymi, fabrykami, szkołami i cerkwiami w perzynę – Sobór Sofijski i Ławrę Peczerską będzie sobie można pooglądać tylko na historycznych fotografiach, a tego Putinowi chyba nawet patriarcha Cyryl nie wybaczy – zabić dziesiątki tysięcy ludzi, a potem „zdobyć” tę kupę gruzów i postawić na niej Janukowycza, żeby jej pilnował, tylko co z tego? Kontrola nawet tak zdruzgotanej Ukrainy byłaby dla Putina szalenie kosztowna i ekonomicznie, i w sensie wojskowym, wizerunkowo przegrałby nawet we własnym kraju, a Rosja na długie lata stałaby się międzynarodowym pariasem. Kłopot w tym, że Putin chyba już przestał działać racjonalnie i może się tym wszystkim nie przejmuje.

Może jednak do tego nie dojdzie? Może rosyjscy generałowie, oligarchowie i urzędnicy wyższego szczebla przestraszą się czy to konsekwencji gospodarczych i politycznych dla Rosji, z jakąś perspektywą zabójczej dla tej kliki rewolty społecznej, czy raczej utraty dostępu do własnych kont, willi i jachtów na Zachodzie, tego, że ich ukochane dzieci zostaną usunięte z prestiżowych szkół i uniwersytetów a kochanki wyrzucone z luksusowych apartamentów, więc bojąc się tego wszystkiego, powstrzymają Putina? Okaże się, że Putin nagle ciężko zachorował na serce – ach, ten stres! – i musi się udać na długi odpoczynek gdzieś na Ural albo w góry Ałtaju, gdzie jest spokój i czyste powietrze, a potem wszelki ślad po nim zaginie. Ktoś inny obejmie władzę i przerwie te potworności, jakie dzieją się w Ukrainie.

Jest jeszcze jedna możliwość: Putin się wycofa, ale tak, żeby mógł udawać, że wychodzi z twarzą. Ukraina będzie musiała coś oddać, coś oprócz krwi swoich dzieci. Co?

Krym. Ukraina będzie musiała pogodzić się z utratą Krymu.

Nie jestem niemieckim admirałem i mogę to napisać nie ryzykując utraty pracy. Nie wyobrażam sobie, aby Rosja miała kiedykolwiek zrezygnować z Krymu. Krym, poza względami strategicznymi, ma dla Rosji wielkie znaczenie symboliczne. Rosja toczyła długie i ciężkie wojny aby go zdobyć i utrzymać, realizując plan zapoczątkowany jeszcze przez Piotra Wielkiego. Krym nigdy tak naprawdę nie był ukraiński. Został przyłączony do Ukraińskiej SRR decyzją administracyjną i z powodów, jak sądzę, logistyczno-administracyjnych, chociaż wybrano datę symboliczną, trzechsetną rocznicę Ugody Perejasławskiej. Krym nie ma połączenia lądowego z Rosją, więc wszelkie zaopatrzenie, łącznie z energią elektryczną i wodą (Sowieci zniszczyli system irygacyjny), musiało przychodzić z Ukrainy – łatwiej to było administracyjnie ogarnąć gdy Krym znajdował się w obrębie tej samej „republiki radzieckiej”, czyli wyższej jednostki administracyjnej w ramach ZSRR. Nikt w 1954, gdy Krym został przekazany (podporządkowany) Ukrainie, nie myślał o rozpadzie Związku Sowieckiego i powstaniu niepodległej Ukrainy.

Już od samego początku istnienia ZSRR, a zwłaszcza po wysiedleniu przez Stalina Tatarów krymskich w 1944, Rosjanie – rosyjscy osadnicy i ich potomkowie – stanowili największą grupę etniczną na Krymie. Po rozpadzie ZSRR ludność Krymu chciała się przyłączyć do Rosji, ale skończyło się na tym, że Ukraina nadała Krymowi szeroką autonomię. A w 2014 zielone ludziki Putina zajęły Krym i Rosja przyłączyła ten półwysep. Świat tego formalnie nie uznaje, ale nie wierzę, aby Rosję dało się stamtąd ruszyć inaczej, niż w wyniku kolejnej ciężkiej wojny, której wynik zresztą nie byłby pewny.

Może więc Ukraina powinna rozważyć, czy w zamian za pokój formalnie nie zrzec się Krymu, którego faktycznie nie kontroluje i raczej kontrolować nie będzie?

Ktoś może się obruszyć, że piszę o nagrodzeniu Putina Krymem za jego agresję. Choć Putin mógłby tak twierdzić, to nie jest nagroda dla Putina. To, moim zdaniem, jest cena, jaką Ukraina i tak będzie musiała zapłacić za swoje aspiracje NATOwskie (trudno sobie wyobrazić, żeby okupacja części państwa NATO nie pociągnęła za sobą dalszych konsekwencji, których obecne państwa NATO raczej sobie nie życzą), a nawet europejskie: formalnie ukraiński, czyli unijny, a faktycznie kontrolowany przez Rosję Krym mógłby stać się bramą, przez którą do Unii wlewałby się niekontrolowany strumień towarów rosyjskich, chińskich i czort wie, jakich jeszcze.

Donbas, który Putin też chciałby przyłączyć, to inna rzecz. Tutaj to Rosja powinna się wycofać. Separy niech jadą tam, gdzie rosyjski okręt.

A potem przyjdzie czas na rozliczanie winnych zbrodni wojennych.