Trwa wojna w Ukrainie. Wszyscy już napisali, że Putin się przeliczył: Nie docenił siły ukraińskiej armii, determinacji, odwagi i hartu ducha Ukraińców, jedności Zachodu, siły zachodnich sankcji i zdolności Zachodu do wspierania Ukrainy informacjami wywiadowczymi i dostawami broni, natomiast przecenił zdolności i morale swojej własnej armii. Nic nie wyszło z planu: shock and awe – rozbicie ukraińskiej armii – zabicie, aresztowanie lub zmuszenie do ucieczki ukraińskich władz – osadzenie w Kijowie jakiegoś neo-Janukowycza (a może i samego Janukowycza), a wszystko w trzy dni. W rzeczywistości Putin zjednoczył naród ukraiński, zjednoczył NATO, doprowadził do radykalnej zmiany polityki Niemiec, Rosja utraciła całą soft power, jaką miała poza granicami i totalnie przegrywa w sferze symboliczno-mitotwórczej. Rosyjskim oddziałom wysłanym w bój brakuje paliwa i amunicji, morale żołnierzy jest niskie, a żywić się muszą przeterminowanymi racjami.
No i co teraz?
Putin sądzi, że nie może przegrać – i to z kim, z pogardzanymi chachłami?! – bo w jego świecie przegrana oznacza śmierć polityczną, a może i biologiczną. No, ale może jednak przegra? Jakaś szansa jest…
Technicznie rzecz biorąc, Putin wciąż jeszcze może „wygrać”. Zauważmy, że do niedzieli ostrzał ukraińskich obiektów cywilnych był raczej przypadkowy. Od poniedziałku sytuacja zmieniła się – mamy do czynienia z celowym ostrzałem, ale to, zdaje się, wciąż nie przynosi oczekiwanych przez Putina rezultatów: złamania ducha Ukraińców, sprawienia, że odwrócą się od władz i zaczną błagać Putina o pokój. Putin może nasilić ataki, nakazać systematyczne bombardowanie i ciężki ostrzał ukraińskich miast. Sprzęt ma, doświadczenie z Czeczenii i Syrii też. Co prawda zaburzy to nieco narrację o wyzwalaniu bratniego narodu, Rosjan w gruncie rzeczy, spod władzy faszystów, ale czego nie zrobi samiec alfa, by nie przegrać? Putin może więc obrócić ukraińskie miasta z ich dzielnicami mieszkaniowymi, fabrykami, szkołami i cerkwiami w perzynę – Sobór Sofijski i Ławrę Peczerską będzie sobie można pooglądać tylko na historycznych fotografiach, a tego Putinowi chyba nawet patriarcha Cyryl nie wybaczy – zabić dziesiątki tysięcy ludzi, a potem „zdobyć” tę kupę gruzów i postawić na niej Janukowycza, żeby jej pilnował, tylko co z tego? Kontrola nawet tak zdruzgotanej Ukrainy byłaby dla Putina szalenie kosztowna i ekonomicznie, i w sensie wojskowym, wizerunkowo przegrałby nawet we własnym kraju, a Rosja na długie lata stałaby się międzynarodowym pariasem. Kłopot w tym, że Putin chyba już przestał działać racjonalnie i może się tym wszystkim nie przejmuje.
Może jednak do tego nie dojdzie? Może rosyjscy generałowie, oligarchowie i urzędnicy wyższego szczebla przestraszą się czy to konsekwencji gospodarczych i politycznych dla Rosji, z jakąś perspektywą zabójczej dla tej kliki rewolty społecznej, czy raczej utraty dostępu do własnych kont, willi i jachtów na Zachodzie, tego, że ich ukochane dzieci zostaną usunięte z prestiżowych szkół i uniwersytetów a kochanki wyrzucone z luksusowych apartamentów, więc bojąc się tego wszystkiego, powstrzymają Putina? Okaże się, że Putin nagle ciężko zachorował na serce – ach, ten stres! – i musi się udać na długi odpoczynek gdzieś na Ural albo w góry Ałtaju, gdzie jest spokój i czyste powietrze, a potem wszelki ślad po nim zaginie. Ktoś inny obejmie władzę i przerwie te potworności, jakie dzieją się w Ukrainie.
Jest jeszcze jedna możliwość: Putin się wycofa, ale tak, żeby mógł udawać, że wychodzi z twarzą. Ukraina będzie musiała coś oddać, coś oprócz krwi swoich dzieci. Co?
Krym. Ukraina będzie musiała pogodzić się z utratą Krymu.
Nie jestem niemieckim admirałem i mogę to napisać nie ryzykując utraty pracy. Nie wyobrażam sobie, aby Rosja miała kiedykolwiek zrezygnować z Krymu. Krym, poza względami strategicznymi, ma dla Rosji wielkie znaczenie symboliczne. Rosja toczyła długie i ciężkie wojny aby go zdobyć i utrzymać, realizując plan zapoczątkowany jeszcze przez Piotra Wielkiego. Krym nigdy tak naprawdę nie był ukraiński. Został przyłączony do Ukraińskiej SRR decyzją administracyjną i z powodów, jak sądzę, logistyczno-administracyjnych, chociaż wybrano datę symboliczną, trzechsetną rocznicę Ugody Perejasławskiej. Krym nie ma połączenia lądowego z Rosją, więc wszelkie zaopatrzenie, łącznie z energią elektryczną i wodą (Sowieci zniszczyli system irygacyjny), musiało przychodzić z Ukrainy – łatwiej to było administracyjnie ogarnąć gdy Krym znajdował się w obrębie tej samej „republiki radzieckiej”, czyli wyższej jednostki administracyjnej w ramach ZSRR. Nikt w 1954, gdy Krym został przekazany (podporządkowany) Ukrainie, nie myślał o rozpadzie Związku Sowieckiego i powstaniu niepodległej Ukrainy.
Już od samego początku istnienia ZSRR, a zwłaszcza po wysiedleniu przez Stalina Tatarów krymskich w 1944, Rosjanie – rosyjscy osadnicy i ich potomkowie – stanowili największą grupę etniczną na Krymie. Po rozpadzie ZSRR ludność Krymu chciała się przyłączyć do Rosji, ale skończyło się na tym, że Ukraina nadała Krymowi szeroką autonomię. A w 2014 zielone ludziki Putina zajęły Krym i Rosja przyłączyła ten półwysep. Świat tego formalnie nie uznaje, ale nie wierzę, aby Rosję dało się stamtąd ruszyć inaczej, niż w wyniku kolejnej ciężkiej wojny, której wynik zresztą nie byłby pewny.
Może więc Ukraina powinna rozważyć, czy w zamian za pokój formalnie nie zrzec się Krymu, którego faktycznie nie kontroluje i raczej kontrolować nie będzie?
Ktoś może się obruszyć, że piszę o nagrodzeniu Putina Krymem za jego agresję. Choć Putin mógłby tak twierdzić, to nie jest nagroda dla Putina. To, moim zdaniem, jest cena, jaką Ukraina i tak będzie musiała zapłacić za swoje aspiracje NATOwskie (trudno sobie wyobrazić, żeby okupacja części państwa NATO nie pociągnęła za sobą dalszych konsekwencji, których obecne państwa NATO raczej sobie nie życzą), a nawet europejskie: formalnie ukraiński, czyli unijny, a faktycznie kontrolowany przez Rosję Krym mógłby stać się bramą, przez którą do Unii wlewałby się niekontrolowany strumień towarów rosyjskich, chińskich i czort wie, jakich jeszcze.
Donbas, który Putin też chciałby przyłączyć, to inna rzecz. Tutaj to Rosja powinna się wycofać. Separy niech jadą tam, gdzie rosyjski okręt.
A potem przyjdzie czas na rozliczanie winnych zbrodni wojennych.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.