Wydział Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UJ z dumą podkreśla, że jest jedyną instytucją na południe od Warszawy i na wschód od Wrocławia kształcącą nauczycieli fizyki. Przez ładnych parę lat, z racji pełnionych funkcji, przyglądałem się z bliska jak to kształcenie wygląda.
Kształcenie nauczycieli fizyki odbywa się w ramach studiów II stopnia. Jest to specjalizacja dodatkowa, którą zainteresowani studenci robią równolegle z jedną z podstawowych specjalizacji. W ten sposób absolwent uzyskuje pełne wykształcenie magisterskie z fizyki oraz uprawnienia do nauczania fizyki (i przyrody). Tak wykształcona osoba jest pełnoprawnym fizykiem, a jednocześnie jest w pełni przygotowana do wykonywania zawodu nauczyciela. Przedmioty „ogólnopedagogiczne” realizowane są w Studium Pedagogicznym UJ, natomiast przedmioty związane z dydaktyką fizyki na WFAIS UJ. Dzięki przyjęciu korzystnych dla studentów interpretacji Regulaminu Studiów, nie oznacza to dwa razy większego obciążenia studentów, a tylko obciążenie większe o jakieś 50%.
Blok pedagogiczny mogą także realizować doktoranci.
Co roku znajduje się jakaś pasjonatka lub pasjonat, na ogół dobrzy studenci, którzy za swoją misję życiową poczytują sobie powrót do swojego niewielkiego miasta i objęcie posady nauczyciela fizyki w tamtejszym liceum. I tak właśnie robią. Poza tym specjalizację tę wybierają studenci, którzy chcą sobie poszerzyć możliwości na rynku pracy. W zasadzie nie planują zostać nauczycielami, ale mając taką formalną możliwość, czują się bezpieczniej.
Niestety, co roku liczba kandydatów na tę specjalizację spada, tak że obecnie trudno jest zapewnić minimalną liczbę osób potrzebną do uruchomienia specjalizacji. O ile mi wiadomo, podobna sytuacja panuje na pozostałych wydziałach ścisłych i przyrodniczych UJ kształcących nauczycieli. Zawód nauczyciela staje się kompletnie nieatrakcyjny dla absolwentów wyższych uczelni. Nawet taki sobie absolwent matematyki, fizyki, astronomii, chemii, biologii czy geografii, o absolwentach informatyki nie wspominając, może przebierać w o wiele lepszych ofertach pracy, no, chyba że z powodów życiowych musi po studiach wrócić do swojej małej miejscowości. (Ten, kto musi wrócić i z braku czegoś innego zostanie nauczycielem, będzie o wiele gorszy od tego, kto chce.)
Drugą stroną medalu jest narastająca ilość ofert pracy dla nauczycieli, głównie „przedmiotowców”, z nikłymi szansami na ich zapełnienie. Na stronie Kuratorium Oświaty w Krakowie jest blisko 1600 ofert, w tym 70 dla nauczycieli fizyki. Podobnie jest w całym kraju. Dariusz Chętkowski, autor BelferBloga Polityki, też o tym pisze, dodając, że zgłaszający się do pracy kombinatorzy (popracuje miesiąc, potem pójdzie na długotrwałe zwolnienie, a tak naprawdę szuka czegoś lepszego), którzy dotąd byli odprawiani z kwitkiem, teraz są przyjmowani.
Skąd się to bierze? Moim zdaniem, powody są trzy.
- Haniebnie niskie zarobki. Obecnie nauczyciel stażysta, magister z przygotowaniem pedagogicznym – czyli na przykład absolwent sekcji nauczycielskiej na fizyce UJ – może otrzymać 2949 zł brutto. Po roku pracy, gdy awansuje na nauczyciela kontraktowego, dostanie 3034 zł brutto. Są to wynagrodzenia w okolicach pensji minimalnej, która wynosi 2800 zł, a od 1 stycznia 2022 wyniesie 3000 zł brutto. Taka skala zarobków jest dla nauczycieli wręcz obraźliwa.
- Bardzo niski i wciąż spadający społeczny prestiż zawodu nauczyciela. Kiedyś nauczyciele byli szanowani, dzisiaj są pomiatani. Bardzo dobrze było to widać przy okazji strajku nauczycieli, który praktycznie nie doczekał się żadnego społecznego poparcia i zrozumienia. Na to u wielu osób nakłada się wypalenie zawodowe i frustracja spowodowana zdalnym nauczaniem w warunkach epidemicznych. W konsekwencji nie tylko absolwenci nie chcą podejmować pracy nauczyciela, ale wielu nauczycieli wręcz rezygnuje z tej pracy, co dodatkowo pogłębia problem wakatów.
- Powyższe dwie przyczyny łatwo wskazują wszyscy, którzy piszą o polskiej szkole. Jest jednak przyczyna trzecia: konsekwencje katastrofalnej, pod każdym względem niszczycielskiej „deformy” edukacji przeprowadzonej przez PiS. PiS zlikwidował gimnazja, więc w szkołach podstawowych pojawiły się przedmioty, których przez lata w nich nie było: fizyka, chemia, biologia, geografia. W wymiarze jednej godziny tygodniowo w klasach VII i VIII. Szkoły w małych miejscowościach są niewielkie i nauczycielowi fizyki (chemii, biologii, geografii) oferują… cztery godziny lekcyjne w tygodniu. Albo tylko dwie. Albo, ho, ho, całe sześć! Żeby nauczyciel mógł uskładać cały etat, musiałby podjąć pracę w kilku szkołach, stając się nauczycielem objazdowym. To z punktu widzenia nauczyciela podnosi koszty pracy (dojazdy!) i czyni ją bardzo uciążliwą. W dużym mieście, gdzie jest wiele szkół i działa komunikacja publiczna, być może byłoby to do zniesienia, ale w małych miejscowościach to jest zupełna katastrofa.
Oczywiście nikt nie znajdzie nauczyciela fizyki na cztery godziny w szkole podstawowej w Tłuczani w powiecie wadowickim. Dyrektor albo ubłaga jakiegoś emerytowanego nauczyciela, żeby wziął te kilka godzin w tygodniu, albo powierzy fizykę nauczycielowi innego przedmiotu – powiedzmy geografii lub chemii. Podobnie będzie z innymi przedmiotami, a zwłaszcza z informatyką. To bardzo pogorszy jakość nauczania i drastycznie zmniejszy szanse na sukces edukacyjny tych dzieci. Albo przedmiot pozostanie formalnie nieobsadzony i różni nauczyciele będą brali zastępstwa, żeby przeprowadzić kilka lekcji. Na przykład katecheta. Jak sądzę, minister Czarnek z Lublina zgodzi się, że ugruntowane cnoty i właściwe życie rodzinne są ważniejsze od jakiejś tam informatyki czy fizyki.
Dzieci z rodzin o dużym kapitale kulturowym, z większych miast, jakoś sobie poradzą. Pozostali – nie. Jakim cudem?! Premier Mateusz Morawiecki baja o cywilizacyjnym doganianiu Zachodu, lewicujący publicyści zżymają się, że polski sukces potransformacyjny oparty był głównie o tanią siłę roboczą, tymczasem PiS, niszcząc edukację, zaprzepaszcza nasze szanse na awans cywilizacyjny. Społeczeństwo mentalnie tkwiące w świecie sprzed stu lat, źle wykształcone, archaiczne, nienowoczesne, nie będzie miało do zaoferowania nic poza tanią siłą roboczą, a i to wystarczy tylko na raczej krótki czas. Niestety, znaczna część naszych współobywateli tego nie dostrzega, gdyż nie docenia znaczenia edukacji. Uważają oni, że celem szkoły jest to, aby małe dzieci były „zaopiekowane”, większe zaś powinny otrzymać świadectwo na tyle dobre, aby mogły trafić do wybranej szkoły wyższego stopnia. To, czego – i czy czegokolwiek – się po drodze nauczą, jest w zasadzie zaniedbywalne.
dr Witold Zawadzki, pracownik naukowy WFAIS UJ i nauczyciel w V LO w Krakowie





Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.