Tęcza nie obraża

Księdzu Tadeuszowi Łebkowskiemu do sztambucha. Ks. Łebkowski ma całkiem ładną tradycję Solidarnościową, ale w ostatnich latach zaangażował się bez reszty prawacko: Smoleńsk, ataki na LGBT and all that jazz. To po obraźliwej dekoracji Grobu Pańskiego w kościele, w którym ks. Łebkowski był proboszczem, aktywistki rozlepiały w okolicy podobizny Tęczowej Matki Boskiej. Wkrótce potem ks. Łebkowski został przez biskupa wysłany na emeryturę, formalnie ze względu na wiek. Dziś ks. Łebkowski występuje jako oskarżyciel posiłkowy w procesie aktywistek o obrazę uczuć religijnych, a jego pełnomocniczka z Ordo Iuris domaga się dla oskarżonych kary półtora roku więzienia (surowszej, niż prokurator), jako argument przed państwowym (!) sądem mającym wydać wyrok w imieniu Rzeczypospolitej wysuwając fakt, że homoseksualizm jest grzechem wołającym o pomstę do nieba. Nawiasem mówiąc, współczesne rozumienie „grzechu sodomskiego”, jakie prezentuje na przykład o. Adam Szustak OP, mówi ogólnie o perwersjach seksualnych, które „robią z człowieka zwierzę”, bez wymieniania homoseksualizmu, oraz o… niegościnności (mieszkańcy Sodomy chcieli zgwałcić męskich aniołów, którzy przybyli do domu Lota).

A tęcza nikogo nie obraża. Tęcza jest symbolem Przymierza, jakie Bóg zawarł z ludźmi. Ze wszystkimi ludźmi. Z homoseksualistami też. Z uwagi na symbolikę Przymierza, obrazy, na których Matka Boska stoi na tęczy bądź jest otoczona tęczowym nimbem, można liczyć na pęczki. Łącznie z plakatem promującym podróż JPII do Polski w 1983.

Definicja konstytucyjna

Zwolennicy haniebnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego zakazującego aborcji z uwagi na „ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu albo nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu” argumentują, że wyrok nie mógł być inny, gdyż Art. 38 konstytucji stanowi, że

Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia.

Rzecz w tym, iż konstytucja nie definiuje życia czy też, bardziej precyzyjnie, nie definiuje, co rozumiemy przez pojęcie człowieka, którego życie podlega bezwzględnej ochronie. A nie jest to wcale oczywiste. Ustawodawca konstytucyjny, choć były takie próby, świadomie zrezygnował z wpisania tej definicji do tekstu konstytucji.

Na początku odniosę się do stanowiska religijnego: Życie ludzkie to życie istoty posiadającej duszę nieśmiertelną. Ten argument nie może być uwzględniany w dyskusji konstytucyjnej, jako że obowiązującą konstytucję ustanawiają

wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga […], jak i niepodzielający tej wiary […], równi w prawach i powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski

Argument religijny, właściwy tylko części obywateli, obojętny zaś dla innej części, nie może zatem mieć zastosowania.

Wiele osób powiada, że życie ludzkie powinno być chronione „od poczęcia”. Cóż to jednak jest „poczęcie”? Moment wniknięcia plemnika do komórki jajowej? Połączenie się ich materiałów genetycznych? Pierwszy podział komórkowy? Zagnieżdżenie się zarodka w ścianie macicy? „Poczęcie” to termin nieprecyzyjny, gdyż jego twórcy mieli bardzo ograniczone zrozumienie fizjologii człowieka, a przez kontekst, w jakim zazwyczaj występuje, narzucający skojarzenia religijne. Te zaś, jak napisałem, nie mogą mieć zastosowania w argumentacji konstytucyjnej.

Pomińmy zatem kwestię poczęcia i początku życia. Zastanówmy się, co to jest życie ludzkie podlegające w Polsce najwyższej ochronie prawnej.

Ludzki zarodek jest genetycznie odrębny od organizmu matki, zarazem jednak zarodek i płód przez długie tygodnie są całkowicie od niego zależne biologicznie. Zapewne można spójnie argumentować, że ta właśnie genetyczna odrębność jest przedmiotem najwyższej konstytucyjnej ochrony, jednak nie wynika to z tekstu konstytucji! Ba, było to nawet oczywiste dla „obrońców życia” (grupa posłów PiS, Samoobrony, LPR i PSL), którzy – bezskutecznie – próbowali w 2007 wpisać „ochronę życia poczętego” do konstytucji. Gdyby ochrona życia „od poczęcia” wynikała z tekstu konstytucji, z jednej strony nie zachodziłaby konieczność wpisywania tego expressis verbis, z drugiej ówczesny ustawodawca konstytucyjny by przeciwko temu nie zaprotestował.

Twierdzenie, że ochrona genetycznej odrębności zarodka i płodu mieści się w ramach ochrony życia, o której mówi Art. 38, jest spójne, ale nie wynika z tekstu konstytucji, tylko z jakichś dodatkowych przesłanek. Jeśli ktoś chce tak argumentować, ich prawo, ale niech nie twierdzą, że wynika to z tekstu konstytucji. Co więcej, choć te dodatkowe przesłanki prezentuje się jako normy etyczne, w rzeczywistości redukują one ludzkie życie do najbardziej stechnicyzowanej biologii, jakiegoś genetycznego szowinizmu, pozbawiając zasadę ochrony życia wszelkiego waloru moralnego.

My zaś cenimy życie właśnie z powodów etycznych, nie genetycznych. Normy etyczne, choć niewątpliwie podlegają pewnym zmianom, powstały tysiące lat zanim zdobyliśmy chociaż elementarną wiedzę o kwasach nukleinowych. Człowiek jest zdolny do miłości i nienawiści, poczucia piękna i odrazy, poświęcenia i egoizmu, ciekawości i obojętności, a także sytości i głodu, bezpieczeństwa i strachu, dobrostanu i bólu – i dlatego ludzkie życie jest dla nas tak cenne. Ludzki zarodek i płód przez pierwsze tygodnie życia, co najmniej do czasu, gdy odpowiednio ukształtuje się układ nerwowy, nie mają tych zdolności – ale mają potencjał. I z uwagi na ten potencjał ludzie zazwyczaj cieszą się, gdy kobieta spodziewa się dziecka. To także nie jest konstytucyjna definicja życia ludzkiego, można ją przyjąć lub nie, ale w żadnym wypadku konstytucja nie skazuje nas na genetyczny szowinizm.

Jeśli płód jest ciężko upośledzony, na przykład nie ma mózgu lub nerek, tego potencjału brak. Genetycznie odrębna istota, która mogłaby być człowiekiem, nigdy nim nie będzie. Choć taka diagnoza jest rozdzierająco smutna, nic na nią nie poradzimy. W innych wypadkach upośledzone dziecko będzie co prawda krócej lub dłużej żyć ludzkim życiem, ale za cenę straszliwego cierpienia własnego, a także innego rodzaju cierpienia osób, które się nim opiekują, zazwyczaj matek. Moim zdaniem decyzja o wczesnej terminacji ciąży jest w takich wypadkach moralnie dopuszczalna. Nie jest konieczna, ale jest dopuszczalna z uwagi na współczucie dla tej istoty. W każdym razie konstytucja takiej decyzji nie zabrania.

Konstytucyjna zasada ochrony życia w praktyce realizuje się poprzez normy prawa, a właściwie przez praktykę ich stosowania. Jak już pisałem, kształtująca się linia orzecznicza Sądu Najwyższego – i to w wyrokach i postanowieniach wydanych po już orzeczeniu TK z 1997 – zdąża w stronę rozciągnięcia najwyższej ochrony na życie płodu od momentu, gdy osiągnie on zdolność do życia poza organizmem matki, ale nie wcześniej. Przez „najwyższą ochronę prawną” rozumiem tu uznanie zabójstwa takiego płodu za zabójstwo człowieka.

Nawiasem mówiąc, wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 1997 został wydany zanim w życie weszła obecna konstytucja: 28 maja 1997, konstytucja zaś weszła w życie 17 października. Zgodność zasad dopuszczalności aborcji z obecną konstytucją nie została zatem sprawdzona. Może się wydawać, że zrobił to obecny TK w wyroku z 22 października 2020, ale grupka kolesi obradująca pod przewodnictwem mgr Julii „Wolfgangowej” Przyłębskiej nie jest Trybunałem, o jakim mówi konstytucja, z uwagi na tryb powoływania jego członków.

Rekapitulując, konstytucja nie mówi, kiedy zaczyna się życie ludzkie podlegające ochronie w myśl Art. 38. Można przyjąć, że ochronie podlega wszelka ludzka odrębność genetyczna, ale konstytucja tego nie narzuca. Można też, w duchu dotychczasowego orzecznictwa SN, przyjąć, iż ochronie podlega życie od momentu, gdy płód osiągnie zdolność do życia poza organizmem matki, ale konstytucja tego też nie narzuca.

Sen

Śniło mi się, że jestem bogiem. Nie Bogiem, ale bogiem, stwórcą jakiegoś świata, jakiegoś uniwersum. Było to uniwersum dość ograniczone, bo choć ja dla niego byłem bogiem, to jednak moje faktyczne możliwości są skończone, zwłaszcza we śnie. Byłem w tym świecie osobą ważną, choć moja boska natura nie była przez nikogo rozpoznana. Miałem się spotkać z królową brytyjską. A może z królową Jadwigą? Nie pamiętam. Jednak do spotkania nie doszło, bo zostałem fałszywie oskarżony o jakieś przestępstwo i miałem zostać ukarany. Nie przejąłem się zbytnio, bo przecież byłem bogiem i mogłem zmienić bieg rzeczy. Nie zainterweniowałem i patrzyłem, co z tego wyniknie. Wymierzenie mi kary zbliżało się coraz bardziej i wtedy zrozumiałem, że ja nie mogę zainterweniować, a raczej mogę, ale tylko w jeden sposób: Skoro stworzyłem ten świat, mogę go również unicestwić.

Wtedy się obudziłem.

Dobry król Dawid

Jedną z najważniejszych postaci Starego Testamentu jest król Dawid. Wybraniec Boży, jako młody chłopak pokonał olbrzyma Goliata – to wszyscy pamiętają. Ale ponieważ my już nie czytamy Biblii, pewnie sporo osób nie wie, że Dawid przeżywał wiele przygód, ukrywał się, walczył z królem Saulem i jego siepaczami, stopniowo zdobywał stronników, aż w końcu sam został królem Izraela. Był władcą skutecznym, prowadził mnóstwo wojen i uczynił z Izraela lokalne mocarstwo, ale z drugiej strony był kochliwy, miał bodaj osiem żon i jeszcze kilka nałożnic, z którymi miał liczne dzieci. Dzieci te dość zawzięcie walczyły między sobą, a także chwilami z własnym ojcem. No, ale wszystko się dobrze skończyło.

Bodaj najbardziej znaną przygodą miłosną króla Dawida jest jego związek z Betszebą; historia jest tak znana, że Leonard Cohen nawiązał do niej w jednej ze swoich najpiękniejszych ballad.

Betszeba była żoną Uriasza Hetyty, ten zaś był dzielnym żołnierzem, jednym z trzydziestu siedmiu „sławnych wojowników” Dawida, czegoś w rodzaju jego gwardii. Musiał być dość blisko związany z królem, bo jego dom stał w pobliżu pałacu królewskiego. Betszeba była piękna, a musiała niedawno wyjść za Uriasza, bo chyba nie mieli dzieci – w każdym razie Biblia nic o nich nie wspomina – a Dawid jej nie znał, choć dobrze znał Uriasza.

Uriasz pod dowództwem generała Joaba wyruszył na długotrwałą wojnę z Ammonitami (2Sm 11:2-27). Pewnej nocy król Dawid zobaczył z tarasu swojego pałacu nagą Betszebę kąpiącą się na dachu swojego domu. Zapragnął jej, dowiedział się, jak ona się nazywa i kazał ją do siebie sprowadzić.

A gdy przyszła do niego, spał z nią

po czym odesłał ją do domu. Jednak Betszeba zaszła w ciążę. Dawid wezwał więc Uriasza, niby-to żeby wypytać się o przebieg działań wojennych, a tak naprawdę żeby nakłonić go do spania ze swoją żoną, bo wtedy to on zostałby uznany za ojca dziecka. Uriasz jednak odmówił, dwukrotnie, powołując się na to, że nie godzi się, aby on spał z żoną, gdy Arka jest pod namiotem a Joab i reszta armii obozują w polu. Dawid odesłał więc Uriasza do armii, przekazując przez niego list do Joaba:

Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, potem odstąpcie go, aby został ugodzony i zginął.

Tak się stało. Cóż za perfidia ze strony Dawida! Nie dość, że uwiódł – a może zgwałcił? – Uriaszowi żonę, to jeszcze uczynił go posłańcem swej własnej śmierci. Po okresie żałoby Dawid wziął Betszebę za swą kolejną żonę.

Obowiązującą interpretację tej historii podał prorok Natan (2Sm 12:1-25). Porównał on króla Dawida do bogacza, który zabrał biedakowi jego jedyną owieczkę. Król Dawid zabrał Uriaszowi żonę, a jego samego

zamordował mieczem Ammonitów

Natan postanowił wyjawić grzech Dawida całemu ludowi i choć Dawid żałował, Natan zapowiedział, że dziecko jego i Betszeby umrze. Istotnie, dziecko ciężko zachorowało i mimo iż Dawid rozpaczał, pościł i prosił Boga o zachowanie życia synka, chłopczyk zmarł. A potem Betszeba i Dawid mieli kolejne dzieci.

Jednego nie rozumiem: Skoro król Dawid planował wzięcie Betszeby jako swojej żony, czemu najpierw próbował wmanewrować Uriasza w uznanie dziecka? Przecież Dawid mógł od razu kazać Uriasza zabić, jak to w końcu uczynił.

Jest też oczywiście interpretacja, wedle której to Betszeba uwiodła Dawida. Specjalnie dała mu się podejrzeć w kąpieli, żeby ten zapałał do niej żądzą. Dlaczego? Jej mąż, Uriasz, mógł co najwyżej liczyć na to, że jeśli nie zginie w którejś kolejnej wojnie, zostanie generałem i ważną postacią na dworze. A Betszebie marzyło się coś więcej: chciała, żeby jej syn został królem. I tak się stało – synem jej i Dawida był Salomon. Ale w tym celu należało uwieść króla i pozbyć się Uriasza…

Jednak w pamięci Izraela Betszeba na zawsze pozostała żoną Uriasza: nawet w genealogii Jezusa czytamy (Mt 1:6)

David autem rex genuit Salomonem ex ea, quae fuit Uriae.
Dawid miał syna Salomona z Uriaszowej.

Ale ja nie o tym. Przyszła mi bowiem do głowy całkiem inna interpretacja historii Betszeby i króla Dawida.

Najpierw trzeba przypomnieć okrutny rytuał kapłańskiego oczyszczenia kobiety posądzonej o zdradę małżeńską (Lb 5:11-31), coś w rodzaju pierwowzoru Sądu Bożego. Otóż jeśli mężczyzna podejrzewa, że żona zdradziła go z innym, ma złożyć przepisaną ofiarę i przyprowadzić żonę do kapłana. Ten, wypowiadając rytualne formuły, ma dać kobiecie do wypicia truciznę. Jeśli kobieta nie zdradziła męża, nic jej się nie stanie, ale jeśli zdradziła, poroni i zostanie trwale bezpłodna. Jeśli mąż podejrzewający żonę o zdradę nie dopełni tego obowiązku i nie przyprowadzi kobiety do kapłana w celu rytualnego oczyszczenia, wina spadnie na niego. A katalog klątw, jakie Bóg zsyła na nieprzestrzegających Prawa, jest obfity (Pwt 28:15-68).

Jaki może być lepszy powód podejrzeń o zdradę, niż żona w ciąży, podczas gdy męża przez wiele miesięcy nie było w domu? Uriasz był człowiekiem religijnym i zapewne dopełniłby rytuału kapłańskiego oczyszczenia Betszeby, z dość oczywisty skutkiem, bo jeśli nie, sam by zgrzeszył.

Otóż Dawid chciał Betszebę przed tym uchronić. Gdy dowiedział się, że Betszeba jest w ciąży, było jasne, że jej zdrady nie da się ukryć. Wezwał więc Uriasza i starał się go nakłonić, by spał ze swoją żoną, bo wtedy dziecko można by przypisać jemu. Gdy to się nie udało, kazał Uriasza zabić, ale nie po to, by mógł sobie wziąć Betszebę, ale dlatego, że w braku świadków – a któż by świadczył przeciwko królowi?! – tylko mąż mógł oskarżyć żonę o niewierność. A gdy już Uriasz zginął, a Betszeba dopełniła rytualnej żałoby, Dawid rzeczywiście wziął ją jako swoją kolejną żonę. Bo Dawid naprawdę się w Betszebie zakochał! I dlatego tak rozpaczał, gdy ich pierwszy synek, ten spłodzony w akcie zdrady małżeńskiej, umierał.

Śmierć tego dziecka zastępuje poronienie przewidziane przez kapłański rytuał oczyszczenia. Bóg mógł wybaczyć Dawidowi i Betszebie, nie skazując jej na bezpłodność, ale dziecko będące owocem zdrady musiało umrzeć.

Wenceslaus HollarDawid i Uriasz, 1638

Glosa: Jeżeli Bożym zamiarem było, aby następcą króla Dawida został syn jego i Betszeby, nie mógł to być bezimienny chłopiec poczęty w akcie zdrady: z pewnością znaleźliby się tacy, którzy kwestionowaliby ojcostwo Dawida tylko po to, aby podważyć prawa chłopca do jego dziedzictwa. Z drugiej strony gdyby następcą miał zostać Salomon, znaleźliby się tacy, którzy kwestionowaliby prawa Salomona z uwagi na prawa Bezimiennego. Chłopiec musiał się urodzić, by Betszeba została żoną Dawida, ale też musiał umrzeć, aby któryś syn tej pary mógł odziedziczyć tron. Bezimienny urodziwszy się spełnił Boski plan i stał się już niepotrzebny, wręcz szkodliwy. Bardzo to smutne.