Referendum

Na propozycję przeprowadzenia referendum w sprawie dopuszczalności aborcji i jej zakresu, działaczki Strajku Kobiet – ostatnio Klementyna Suchanow w TVN24 – i lewicowi aktywiści arogancko odpowiadają, że Nad prawami człowieka się nie głosuje. To oczywiste pomieszanie pojęć. To, czy coś jest prawem człowieka, czy nie, należy do obszaru przekonań etycznych, a nad nimi się nie głosuje. Natomiast prawa człowieka realizowane są przez ustanawianie i egzekwowanie przepisów prawa stanowionego. Nad wszystkimi przepisami, o których dziś mówimy, że wynikają z praw człowieka lub że je urzeczywistniają, ktoś kiedyś głosował. Nad zniesieniem niewolnictwa, nad zakazem pracy dzieci, nad zakazem tortur i poniżającego traktowania, nad ośmiogodzinnym dniem pracy, przyznaniem praw wyborczych kobietom, usunięciem z kodeksów karnych przestępstwa zdrady małżeńskiej, zniesieniem segregacji rasowej i zakazem dyskryminacji, nad przyznaniem prawa do rozwodów – nad tym wszystkim ktoś kiedyś głosował.

Gdy w 2018 Irlandki i Irlandczycy odrzucili w drodze referendum artykuł konstytucji zakazujący aborcji, polskie środowiska feministyczne i lewicowe – liberalne zresztą też, ale nie o nich tu mowa – świętowały to jako tryumf demokracji oraz praw człowieka. Gdy 30 grudnia zeszłego roku argentyński senat przegłosował prawo do aborcji do 14 tygodnia ciąży, polskie lewicowe posłanki cieszyły się:

Gratulacje, Argentyno! My też to sobie wywalczymy.

Cóż więc sprawia, że polskie feministki cieszą się ze zwycięskich głosowań w innych krajach, ale odmawiają tego prawa polskim wyborczyniom i wyborcom? Niepewność odnośnie do wyniku. Każde skuteczne głosowanie na przepisami ucieleśniającymi prawa człowieka poprzedzało przekonanie odpowiednio dużej części społeczeństwa, że taka zmiana jest etycznie słuszna i społecznie pożądana. A w Polsce pogląd, że aborcja bez określania przyczyn powinna być dostępna do, powiedzmy, 12 tygodnia ciąży, jest wciąż wyraźnie mniejszościowy.

Badania opinii publicznej nie wskazują, że większość popiera prawo do aborcji na życzenie. Co prawda wiele zależy od sposobu zadania pytania, ale wygląda na to, że jedynie kilkanaście procent jest za pełną liberalizacją dostępu do aborcji, wyraźnie poniżej 10% jest za jej zakazaniem, bądź to całkowitym, bądź w duchu wyroku Trybunału pani Wolfgangowej, większość zaś opowiada się za jakąś formą „kompromisu aborcyjnego”. Połączonego, niestety, z hipokryzją: Przecież wszyscy po jednej i drugiej stronie wiedzą, co oznaczają ogłoszenia „AAAAA przywracanie miesiączki, pełne znieczulenie” i udają, że tego nie widzą :-/

To, że z innych badań wynika, że większość naszych współobywateli popiera protesty Strajku Kobiet, nie oznacza, że są oni za przyznaniem prawa do aborcji na życzenie. Przecież protesty nie wybuchły pod hasłem żądania liberalizacji dostępu do aborcji, tylko jako reakcja na nieludzki, haniebny – i bezprawny – wyrok ciała uważającego się za Trybunał Konstytucyjny, zakazujący aborcji z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu. Zwłaszcza w sytuacji, gdy rządząca formacja i Kościół wiele wzniosłych słów mówią o ochronie życia, ale realna pomoc z ich strony dla niepełnosprawnych, głęboko upośledzonych dzieci i ich rodzin – a najczęściej dla matek; wielu ojców tego nie wytrzymuje i odchodzi – jest czysto iluzoryczna. Ostatni pomysł Solidarnej Polski, obrzydliwej partyjki pana Zbyszka, to hospicja perinatalne, służące chyba do tego, żeby uwięzić kobiety noszące głęboko uszkodzone płody, zmusić je do rodzenia i pozwolić im przyglądać się, jak ich dzieci umierają. Ludzie protestują przeciwko takiemu okrucieństwu i nawet jeśli część rzeczywiście jest za prawem do wyboru, obecnego poparcia dla Strajku Kobiet nie można utożsamiać z poparciem żądania liberalizacji dopuszczalności aborcji.

Nasza lewica i działaczki Strajku Kobiet obawiają się, że w wyniku referendum większość opowiedziałaby się za przywróceniem status quo ante, co z ich punktu widzenia byłoby porażką.

Ironią losu jest, że w zasadzie z tych samych powodów, co lewica dziś, na początku lat ’90 to religijna prawica nie zgadzała się na referendum w sprawie dopuszczalności aborcji. Jak ujęła to ówczesna posłanka ZChN, Halina Nowina-Konopczyna, wchodząc tym samym do historii polskiego parlamentaryzmu i polskiej aforystyki,

O prawie do przerywania ciąży nie może decydować przypadkowe społeczeństwo.

Na co więc liczą liderki Strajku Kobiet? Szanse na to, że pod wpływem protestów obecna większość sejmowa ogarnie się i powie Ojej, skoro tylu ludzi protestuje, to my im ten dostęp do aborcji zliberalizujmy, jest znikomo mała. W przyszłym Sejmie, nawet jeśli PiS przegra wybory – na co liczę – lewica nie będzie miała większości, aby samodzielnie zliberalizować dostęp do aborcji. Będzie dużo takich, którzy będą przeciw, będzie prezydent i Trybunał Konstytucyjny. Natomiast wynik referendum, prawdziwy głos ludu, będzie znacznie trudniej zakwestionować. Oczywiście referendum musi być odpowiednio przygotowane i musi je poprzedzić głęboka publiczna dyskusja. Nie sądzę, aby sensownie można było zorganizować referendum w tej sprawie wcześniej, niż za trzy, cztery lata.

Protesty Strajku Kobiet i wywołana nimi dyskusja przyczyniają się natomiast do zmiany postaw społecznych. Jeszcze w 2016 nawet w najmłodszej grupie wyborców, 18-29, poparcie dla pełnej liberalizacji aborcji nie sięgało 50%. Dziś wyraźnie przekracza w tej grupie 70%, a powoli rośnie też w pozostałych grupach, być może poza najstarszą. Z kolei brutalność policji, arogancja Kościoła i serwilizm władz, grających dla celów czysto politycznych na nastrojach klerykalnych i nacjonalistycznych, zniechęcają do stanowiska integrystycznego. Klika lat mądrej kampanii, wpływania na nastroje, połączonych z postępującą deklerykalizacją i, no cóż, zmianami demograficznymi, być może doprowadzą do odwrócenia nastrojów. Tak trzymać! Tym bardziej, że, moim zdaniem, kompromis aborcyjny jest już martwy.

Tymczasem jednak odnoszę przykre wrażenie, że tak jak Kościół i prawica, które dużo mówią o ochronie życia, realnie nie robią w tym kierunku prawie nic, przywódczynie Strajku Kobiet dużo mówią o prawach kobiet i, podkreślam, robią bardzo dużo w warstwie perswazyjnej i symbolicznej, realnie robią bardzo niewiele, aby prawa te urzeczywistnić. I chyba nawet nie mają pomysłu, jak mogłyby tego dokonać. Obrażanie (się na) tych współobywateli, którzy łatwo mogliby się stać sojusznikami, nawet jeśli jeszcze nimi nie są, chyba nie jest najlepszą możliwą strategią 😦

Diabeł wcielony

Jarosław Kaczyński to jest zły człowiek. Zły w każdym sensie, także metafizycznym. Kościół uczy o realności szatana. No to proszę: oto jest. Kaczyński, oprócz zadziwiającego zamiłowania do tańczenia na grobach, ostatnio na grobie własnej matki, ma niesamowitą zdolność wyciągania z ludzi tego, co w nich najgorsze. Ci, którzy głosują na PiS, robią to z wielu powodów. Nie podzielam ich i nie pochwalam, ale po części jakoś rozumiem. Ale ci, którzy świadomie się w tę organizację angażują, zostają posłami, ministrami, działaczami, apologetami, funkcjonariuszami władzy w sądach, mediach i gospodarce, jeśli nawet nie mają na początku jawnie złych motywacji, jak pewien rodzaj fanatyzmu lub zdrada (bo oczywiście w PiS rosyjscy agenci są, i to na dosyć prominentnych stanowiskach, a o obecności narodowo-religijnych fanatyków nie ma potrzeby przypominać), muszą mieć w sobie coś złego, przykrego, smutnego, jakieś kompleksy, zadawnione urazy, resentymenty, zawiść. Niespełnione ambicje, oparte głównie o własne przekonanie o swojej wielkości. Pamięć jakichś mniemanych zniewag i upokorzeń, jak Kaczyński, latami międlący w sobie, że Kuroń zajął mu krzesło a Mazowiecki nie zrobił go ministrem. Takich Kaczyński przyciąga i daje im możliwość zaspokojenia ambicji, zaleczenia kompleksów, odegrania się. Zachłyśnięcia się pozornym znaczeniem. Zarobienia paru złotych. Znalezienia posad dla żon, mężów, dzieci i mniej udanych kuzynów. A dalej działa mechanizm, który został już przecież opisany w tylu innych przypadkach: władza, bezkarność plus poczucie bycia wybranym, w połączeniu z niskimi kwalifikacjami intelektualnymi i moralnymi, korumpują coraz bardziej.

Jednak najmniej rozumiem tych, którzy z całej siły zaciskają oczy i zatykają uszy, żeby nie zobaczyć i nie usłyszeć, jaki naprawdę jest PiS.