Przesilenie

Obchodzimy prastare, europejskie – a raczej indoeuropejskie – święto solarne, święto przesilenia zimowego. Światło przezwycięża grozę narastających ciemności, przynosząc nadzieję. Święto to znały ludy germańskie i skandynawskie, Słowianie, starożytne ludy Iranu, narody śródziemnomorskie i pewnie ktoś jeszcze. Kolejne religie narzucały temu świętu swoje interpretacje. Dziś mamy dwie dominujące: chrześcijańską i pozornie bezideowy szał zakupów. Nawet jeśli komuś żadna z nich nie odpowiada, może się zadumać nad trwającą tysiące lat ciągłością europejskiej kultury, nad wciąż funkcjonującymi symbolami.

Mnie interpretacja chrześcijańska w niczym nie przeszkadza. Chrześcijaństwo zresztą samo odwołuje się do prastarej symboliki światła niosącego radość, gaudium magnum. Jak na Pokłonie pasterzy Gerarda van Honhorsta, gdzie nowonarodzony Jezus jest jedynym źródłem światła, rozświetlającym mroki nocy.

584pxGerard_van_Honthorst__Adoration_of_the_Shepherds_1622_400x400

Mimo szału zakupów, mieszaniny głupawych – choć niekiedy dość sympatycznych – piosenek z kultury anglosaskiej i naszych uroczystych kolęd oraz ataku „Mikołajów”, symbolika chrześcijańska w Polsce zdecydowanie dominuje. Stało się tak dlatego, że nasi (nie analizując tutaj, w jakim sensie „nasi”) władcy podjęli ponad tysiąc lat temu świadomą decyzję polityczną i ideową o przyłączeniu swojego państwa do europejskiej wspólnoty politycznej, religijnej i kulturowej. Przez to zamiast Szczodrych Godów obchodzimy Boże Narodzenie.

Włączanie się w europejską wspólnotę było dla naszego kraju najważniejszym zadaniem przez całe nasze dzieje. Gdyśmy zwracali się ku Europie, działo nam się raczej lepiej, niż gdyśmy się od Europy odwracali, niekiedy bredząc coś przy tym, że to właśnie my jesteśmy nosicielami „prawdziwych” wartości europejskich i ich ostatnimi obrońcami. Po 1989, gdyśmy znów zyskali historyczną szansę, przyjęliśmy konstytucję opartą o europejskie zasady praw człowieka i rządów prawa, a później przystąpiliśmy do europejskich wspólnot obronnych i politycznych. Jeśli o coś mamy pretensje do naszych europejskich kuzynów, partnerów i przyjaciół, to o to, że oni w naszą europejskość wątpią, choć my tak bardzo się staramy.

Niestety, nie zawsze staraliśmy się, a nawet dzisiaj nie staramy się dość dobrze.

Gdy więc Adam Glapiński w szeroko komentowanym wywiadzie mówi, że

wejście do strefy euro […] zakotwiczy Polskę na stałe w tzw. głównym nurcie europejskim

to choć zapewne jego intencje były całkiem inne, podaje w ten sposób najważniejszy argument za przyjęciem euro: To na stałe zakotwiczy nas w europejskiej wspólnocie gospodarczej i politycznej. A przecież to jest najważniejszy cel polityczny Polski, nasze najważniejsze polityczne wyzwanie od czasów chrztu Mieszka I.

Wesołych Świąt! Nolite timere!

Premier Boris Johnson

Boris_Johnson_FCA Kluczowym problemem politycznym, jaki staje teraz przed wieloma krajami europejskimi, od Polski, poprzez Włochy i Francję, aż do Wielkiej Brytanii, jest dylemat: jak wiele integracji europejskiej, a jak wiele suwerenności? I dalej, jeśli integracja, to ile suwerenności można poświęcić, a jeśli suwerenność, to co się straci rezygnując z ważnych elementów integracji? Bo i koncepcja Unii-skarbonki, i pomysł, że my sobie tu na boku będziemy zawierać niezależne umowy handlowe z innymi krajami i jednocześnie korzystać z dobrodziejstw wspólnego rynku, najwyraźniej nie wypaliły.

Europejska integracja versus suwerenność to teraz jest najważniejszy podział polityczny, przekraczający i w znacznym stopniu unieważniający tradycyjne podziały lewica-centrum-prawica.

Myślę o tym obserwując, co dzieje się w Wielkiej Brytanii. Brytyjska polityka jest, jak się wydaje, w stanie rozpadu. Nadchodzi ostateczna data Brexitu, a nikt nie wie, czy Wielka Brytania zawrze z Unią jakieś porozumienie, jeśli tak, to jak będzie ono wyglądało, a jeśli nie, to co wtedy? Rząd się miota, kolejni ministrowie odchodzą, próba obalenia pani premier May się nie powiodła, ale wcale nie jest pewne, że wygra ona styczniowe głosowanie w parlamencie nad wynegocjowanym przez siebie porozumieniem z Unią. A jeśli pani premier przegra – bo nie może liczyć na mechaniczną większość głosów formalnej koalicji rządowej, a z drugiej strony przeciwnicy Brexitu też tego porozumienia nie poprą – to czy Unia się ugnie i w ostatniej chwili ustąpi w czymś Wielkiej Brytanii? A może będzie drugie referendum? A może hard Brexit? Brytyjski rząd, zmarnowawszy ponad dwa lata, pospiesznie próbuje przygotować kraj na różne scenariusze i poza tym oraz rutynowym administrowaniem nie jest chyba w stanie zajmować się niczym innym.

Partia Konserwatywna – Torysi – jest wewnętrznie podzielona na zwolenników pozostania w Unii, zwolenników twardego Brexitu i zwolenników Brexitu, ale z jakimś porozumieniem z UE. Kłopot w tym, że takie porozumienie powinno być akceptowalne i dla Brytyjczyków, i dla pozostałych krajów unijnych, to zaś wydaje się niezwykle trudne do osiągnięcia.

Ale po stronie opozycji wcale nie jest lepiej. Jak donosi Guardian, przywódca Labour Party, Jeremy Corbyn, traktowany niekiedy jak ostatnia nadzieja europejskiej lewicy, wywołał wściekłość wielu posłów i działaczy swojej partii, opowiedział się bowiem za Brexitem, wbrew oficjalnemu stanowisku partii. Corbyn jest równie zaciekłym antyliberałem, co nasi rządzący, aczkolwiek z innych powodów. Jeremy Corbyn jest klasycznym, i przez to cokolwiek anachronicznym, socjalistą-etatystą. Chciałby, aby państwo mogło wspierać przemysł, a swojej bazy wyborczej upatruje głównie na zdezindustrializowanej, antyeuropejskiej prowincji, przez co sam staje się antyeuropejski. Nie po drodze mu ze społecznie lewicową, ale proeuropejsko nastawioną i gospodarczo liberalną młodzieżą, tak do 30, z wielkich miast. Jest jednak przekonany, że oni i tak będą głosować na Labour, no bo na kogo innego? Przecież nie na tych zakłamanych Torysów?!

Corbyn stara się przy tym rozgrywać tradycyjną politykę partyjną, choć coraz wyraźniej widać, że jest ona żałośnie nieadekwatna do współczesnych wyzwań. Kunktatorsko nie zgłosił wniosku o wotum nieufności dla rządu Theresy May, choć zażądał jej ustąpienia w słowach, które przypominały – ale tylko przypominały – oficjalną formułę wotum nieufności. Corbyn chce, żeby Torysi wykrwawili się na Brexicie. Ponieważ Torysi Brexitu nie wygrają – Brexit nie jest do wygrania – Corbyn liczy na to, że po wyborach, najprawdopodobniej przyspieszonych, władza sama wpadnie mu w ręce, jak dojrzała gruszka. Może się przeliczyć, tak jak już przeliczył się David Cameron. Mianowicie, po wyborach może być hung Parliament, bez wyraźnej większości. Władza wisieć będzie na wewnętrznie sprzecznej, ale zjednoczonej wokół sprzeciwu wobec tradycyjnej polityki koalicji dziwolągów typu DUP, UKIP i SNP, a premierem zostanie Boris Johnson.

No i jeszcze księżne Meghan i Kate się kłócą.