Gęba

Ktoś zapytał, czy są jakieś kraje, z którymi Polska od czasu objęcia rządów przez PiS, poprawiła, a przynajmniej nie pogorszyła relacji dyplomatycznych? Odpowiedź jest taka: Białoruś, Chiny, być może Węgry. No i San Escobar.

W ostatnich dniach pogorszyliśmy sobie relacje z Izraelem i żydowską diasporą, przyprawiając sobie, a może tylko odświeżając, gębę rasistów i antysemitów. Wszystko za sprawą nowelizacji ustawy o IPN. 

Kluczowy fragment nowelizacji brzmi:

Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Wyrok jest podawany do publicznej wiadomości. Przepis ten stosuje się do obywateli polskich i do cudzoziemców.

W uzasadnieniu do nowelizacji napisano, że chodzi o karanie za używanie sformułowań „polskie obozy koncentracyjne”, „polskie obozy śmierci”. Ale w tekście nowelizacji takie sformułowanie nie pada. Zresztą ściganie jakiegoś dziennikarza amerykańskiego czy holenderskiego, albo tego izraelskiego polityka, Yaira Lapida – który, nawiasem mówiąc, dotąd utrzymywał, że jego rodzina mieszkała na terenie Węgier i Jugosławii, dziś zaś twierdzi, że jego babkę zamordowali „Niemcy i Polacy” – było, jest i będzie kompletnie nierealne. Należy się obawiać, że prawdziwym celem ustawy jest zamknięcie ust historykom i publicystom, w tym polskim historykom i publicystom, którzy twierdzą, że Polacy w czasie wojny mordowali Żydów. No bo mordowali. Fizycznie lub wydając ukrywających się Żydów Niemcom. Czy wszyscy Polacy? Jasne, że nie. A może większość? Też nie. Wobec tego, jak dużo Polaków mordowało Żydów? Tego akurat nie wiadomo, ale wydaje się ze wszech miar prawdopodobne, że było ich o wiele więcej, niż gotowi bylibyśmy przyznać. I PiS postanowił zakazać dyskusji na ten właśnie temat.

Czy z tego wynika, że Janowi Tomaszowi Grossowi groziłyby trzy lata więzienia za Sąsiadów? Albo Timothy’emu Snyderowi (lub jego wydawcy) za Czarną ziemię? Co prawda ustawa wyłącza odpowiedzialność autorów publikacji naukowych, więc ci historycy i ich wydawcy kary by uniknęli, ale autor recenzji prasowej lub ktoś, kto by się na te książki powołał w polemicznej dyskusji, już nie.

Dla równowagi, czy Polacy pomagali Żydom? Tak. Czy wszyscy Polacy? Jasne, że nie. A może większość? Niestety, też nie. Czy dużo Polaków pomagało Żydom? Dość dużo, choć mniej, niż chcielibyśmy w to wierzyć, nawet pamiętając, że w ukrycie jednej żydowskiej rodziny często musiało być zaangażowanych wiele osób. I jakie kary za to groziły. I że na Zachodzie, wśród Żydów i szerokiej publiczności, stan prawny w okupowanej Polsce jest zupełnie nieznany.

Nowelizując ustawę, PiS zderzył się z bardzo silnymi emocjami po stronie Żydów, w Izraelu i gdzie indziej. Wielu Żydów ma nastawienie antypolskie, choć jednocześnie to prawda, że Polska przez lata bardzo niewiele robiła, aby to nastawienie odwrócić, o powojennych pogromach i antysemickiej kampanii z marca 1968 nie wspominając. Po 1989 poczyniono sporo wysiłków, aby z jednej strony odkłamać naszą własną historię, z drugiej, aby zwalczać antypolskie stereotypy, z trzeciej, aby przywrócić pamięć o Żydach w samej Polsce. Duże zasługi położył tu między innymi prezydent Lech Kaczyński. Obecna nowelizacja, kto wie, czy nie zaprzepaszcza te wszystkie starania. Bo Żydzi – i ci nastawieni antypolsko, i nastawieni propolsko, i neutralna, jak sądzę, większość – są bardzo czuli na punkcie mówienia prawdy o Zagładzie. Tymczasem Polska, zamiast dyskusji, edukacji, uznania win i zwalczania niesprawiedliwych stereotypów, proponuje knebel, jednocześnie domagając się znaczniejszego uhonorowania naszych Sprawiedliwych. O których zresztą sama Polska nie dba.

Jak pisze portal OKO.Press,

Jedynym krajem, który ściga za pomawianie narodu za popełnienie lub współudział w zbrodni, jest Turcja.  W Rosji za rozpowszechnianie fałszywych informacji o działaniach ZSRR podczas II wojny Światowej grozi kara grzywny do 300 tysięcy rubli lub do 3 lat pozbawienia wolności. Teraz do tego grona dołącza Polska.

Bardzo kiepsko to wygląda.

Tabliczka drogowa

Katastrofa

W środę opozycja – Platforma i Nowoczesna – poniosły w Sejmie niezwykle bolesną porażkę. Być może już się po niej nie podniosą.

Opozycja poniosła ją na własne życzenie: Dopuściła, że obywatelski projekt liberalizujący prawo antyaborcyjne przepadł już w pierwszym czytaniu, a do dalszych prac trafił projekt zaostrzający przepisy. Do dopuszczenia projektu liberalizującego do dalszych prac zabrakło tylko 9 głosów! A przy tym 19 posłanek (!) i posłów Platformy oraz 10 posłanek (!) i posłów Nowoczesnej świadomie nie wzięło udziału w głosowaniu. Byli na sali, brali udział w poprzednim głosowaniu, a podczas tego jednego wyjęli karty z maszyn do głosowania i udawali, że ich nie ma. Stchórzyli. I to właśnie jest katastrofa. 

To nawet nie było głosowanie za liberalizacją przepisów! To było tylko głosowanie nad tym, czy projekt liberalizacji godzien jest dyskusji w Sejmie. Nawet Jarosław Kaczyński – któremu masowe protesty kobiet są zupełnie nie na rękę – i jego wierni akolici byli za przesłaniem projektu liberalizacyjnego do komisji, gdzie by sobie zapewne utknął na długie miesiące (większość PiSu zagłosowała za odrzuceniem). Tymczasem posłowie partii, która nazywa się „obywatelska” i drugiej, która mówi, że jest „nowoczesna”, do tego stopnia byli przeciwko projektowi obywatelskiemu, że uznali, iż nie należy o nim nawet rozmawiać. A gęby mają pełne frazesów o tym, jak to zły Kaczyński tłamsi prawa obywatelskie i swobodę wypowiedzi. Wstyd! Wstyd i obłuda.

I jeszcze to nikczemne udawanie, ta hipokryzja: myśmy nie głosowali ani tak, ani nie, my nic nie wiemy, nie wychylamy się, za nic nie odpowiadamy, nasza chata z kraja, umywamy ręce. A ci obywatele, którzy podpisali się pod projektem liberalizacyjnym, nie zasługują nawet na to, abyśmy publicznie wyrazili o nim swoje zdanie: ciemny lud na pewno kupi, że – cóż za pech! – akurat nie mogliśmy wziąć udziału w tym jednym głosowaniu. Dlatego więcej szacunku mam dla trójki posłów z Platformy, którzy jawnie głosowali za odrzuceniem projektu liberalizacyjnego. Mieli cojones, nie udawali – i zostali za to wyrzuceni z partii, bo złamali zarządzoną dyscyplinę głosowania. Popełnili błąd polityczny, ale przynajmniej postąpili uczciwie.

O politycznej ślepocie Dziewiętnastki z Platformy i Dziesiątki z Nowoczesnej nawet mi się nie chce pisać. Platforma i Nowoczesna, choćby nie wiem jak głosowały, choćby stanęły na głowie i wyczyniały niewyobrażalne wygibasy, dla radykalnie tradycjonalistycznego elektoratu katolickiego i tak pozostaną lewactwem, no, co najwyżej podróbką partii prokościelnej. Ale dlaczego ktoś miałby głosować na podróbkę, skoro ma oryginał, czyli PiS?

PiS, nawiasem mówiąc, nie jest partią prokościelną, ale tak jest przez tę część elektoratu postrzegany.

Jeśli ktoś z posłów Dziewiętnastki i Dziesiątki ze względów religijnych uważa, że projekt liberalizacji przepisów nie jest godzien nawet samej dyskusji w Sejmie – a ja jestem przekonany, że nie ma powodów religijnych, aby takiej dyskusji uniemożliwiać – to niech wystąpi z Platformy bądź Nowoczesnej i idzie sobie gdzie indziej, nie psując wizerunku tych partii. Oddanie głosu obywatelom, wsłuchiwanie się w głos nowoczesnego społeczeństwa, szacunek dla poglądów i aspiracji ludzi, dla różnorodności – w przeciwieństwie do oktrojowania praw przez gerontów z Nowogrodzkiej w porozumieniu z dyrektorem z Torunia i narzucania norm moralnych – miały być jedną z najważniejszych rzeczy odróżniających anty-PiS od PiSu. Tak nam przynajmniej mówiono.

Stała się więc katastrofa. Cóż bowiem z tego, że 4/5 posłów Platformy i 2/3 posłów Nowoczesnej głosowało za umożliwieniem dyskusji nad liberalizacją przepisów, skoro w Polskę poszedł przekaz „w kwestii praw kobiet, obyczajowości i stosunku do inicjatyw obywatelskich, opozycja głosuje tak, jak PiS”? Łyżka dziegciu i wiadomo. Jak teraz wytłumaczyć symetrystom z jednej i osobom wrażliwym na prawa człowieka, w tym prawa kobiet, z drugiej strony, że PiS i Platforma to nie to samo? No nie da się. Bardzo duża grupa wyborców – ludzie o przekonaniach lewicowych, którzy ze względu na sprzeciw wobec PiSu mogli zagłosować na Platformę lub Nowoczesną, w tym liczne kobiety – teraz powiedzą tym partiom „walcie się”. Ci wyborcy albo nie pójdą do wyborów, albo zagłosują na małe partyjki, co przy konstrukcji ordynacji wyborczej będzie premiować partię największą, czyli przy obecnych sondażach PiS. I tak oto Kaczyński może zdobyć większość konstytucyjną.

O to wam, Dziewiętnastko i Dziesiątko, chodziło? Zapewne nie, ale to oznacza, że wyszliście na pożytecznych idiotów, nic zresztą politycznie na tym nie zyskując. Moje gratulacje.

Czarny Protest, Kraków, 25 września 2016

A jednak

Myliłem się: Jarosław Kaczyński jednak odwołał Antoniego Macierewicza z MON.

Myślę, że dla Kaczyńskiego ważniejsze, niż niszczenie armii, coraz gorsza opinia u sojuszników i oczywista niekompetencja Macierewicza, było to, że coraz mocniej budował on niezależną pozycję: nie dość, że jest bardzo popularny w najtwardszym elektoracie PiSu, to zaczął tworzyć sobie zaplecze instytucjonalne poprzez swoich ludzi w spółkach zbrojeniowych, w osobach oficerów zawdzięczających mu awanse i kariery, a przede wszystkim w postaci Wojsk Obrony Terytorialnej, podlegających bezpośrednio ministrowi. Znaczenie miał także niszczycielski wizerunkowo konflikt pomiędzy Macierewiczem a dr. Dudą, którego nie dało się już chyba rozwiązać inaczej, niż przez odwołanie jednego z nich. Dudy odwołać się nie dało, więc trzeba było odwołać Macierewicza. Niewątpliwie była to cena, jakiej Duda zażądał za całkowitą kapitulację w sprawach sądów.

Nowym Ministrem Obrony został Mariusz Błaszczak, osoba całkowicie i bezwzględnie lojalna wobec Jarosława Kaczyńskiego. Pierwszym zadaniem Błaszczaka będzie zakończenie konfliktu z prezydentem. Błaszczak spróbuje też naprawić atmosferę w wojsku, a może nawet wykona jakieś kroki w kierunku uruchomienia przetargów na uzbrojenie. Mariusz Błaszczak nie jest tytanem intelektu, ale przynajmniej nie cierpi na paranoję. No i nikt nie oskarżał go o otaczanie się ruskimi agentami.

Bieżący etap rekonstrukcji rządu obejmował także odwołanie ministrów Szyszki, Waszczykowskiego i Radziwiłła. Odwołanie Radziwiłła to rzecz w gruncie rzeczy rutynowa: odwołano ministra, który ewidentnie nie poradził sobie z poważnym kryzysem w obszarze, za który odpowiadał. Karykaturalna wręcz niekompetencja Waszczykowskiego aż biła po oczach. Szyszko z kolei musiał być odwołany żeby choć trochę uwiarygodnić Morawieckiego: Patrzcie, może teraz powiedzieć Morawiecki, zły minister środowiska odszedł i nie będziemy już wycinać puszczy, a za to będziemy przestrzegać wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Z Janem Szyszko w fotelu ministra taka deklaracja byłaby niewiarygodna.

W ogóle Morawiecki zapewne ma za zadanie ocieplenie stosunków z Europą. Nie będzie już uwag o widelcach i innych aroganckich gestów wobec Unii i poszczególnych krajów, ucichną zapewne żądania reparacji od Niemiec, retoryka wstawania z kolan pewnie też zostanie zapomniana. Ba, może Polska przyjmie nawet jakąś grupkę uchodźców, powiedzmy kilkanaścioro rannych i chorych dzieci na leczenie? Jednak zasadnicza polityka PiS się nie zmieni, a już zwłaszcza nie zmieni się podejście PiS do władzy sądowniczej. Jarosław Kaczyński od dawna mówił, że w kraju powinien istnieć centralny ośrodek władzy politycznej, któremu wszystko inne, w tym sądy, musi być podporządkowane, a jeśli konstytucja stanowi inaczej, tym gorzej dla konstytucji. Jarosław Kaczyński musi mieć poczucie pełnej i nieograniczonej niczym kontroli, żeby zaspokoić swoją żądzę władzy, zaleczyć kompleksy i urazy z przeszłości oraz aby móc wywrzeć swą pomstę sprawiedliwą na Tusku. Na niczym innym Kaczyńskiemu już nie zależy. W szczególności nie zależy mu na Polsce.

Tak więc mimo, jak się spodziewam, znacznie grzeczniejszego i bardziej pojednawczego tonu w polityce europejskiej, mimo ustępstw w sprawie puszczy, a może też w sprawie odnawialnych źródeł energii i uchodźców (w tym ostatnim aspekcie ustępstw bardzo ograniczonych), mimo – jak niektórzy to widzą – próby otwarcia się PiSu na nieco młodszych i nieco bardziej centrowych wyborców, zbrzydzonych obciachowością i ideologicznym zacietrzewieniem „starego PiSu”, w sprawach praworządności – trójpodziału władzy, Trybunału Konstytucyjnego, prokuratury, Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa i ręcznego sterowania sądami powszechnymi – Kaczyński i PiS nie ustąpią ani o milimetr. Żadnych złudzeń, panowie. 

Antoni Macierewicz

A czy Antoni Macierewicz będzie się mścił za odwołanie go z rządu, czy „zrobi piekło”, jak to rzekomo sam miał zapowiedzieć? Czas pokaże. Zauważmy przy okazji, że w czasach fake news, z których istnienia wszyscy już sobie zdają sprawę, każdą pojawiającą się jak grom z jasnego nieba informację kompromitującą tego czy innego polityka można próbować dyskredytować jako fake news. Kto wie, może nawet skutecznie. A może Macierewicz nie ma jednak żadnego asa w rękawie.

Incitatus

Cesarz Kaligula mianował swojego ulubionego konia, Incitatusa, senatorem. Bo tak. Bo mógł. Być może był to objaw postępującej choroby umysłowej cesarza, ale zarazem był to akt upokorzenia senatorów i szyderstwo z republikańskich instytucji Rzymu.

Tuż przed Nowym Rokiem PiSowski tygodnik Sieci ogłosił, że Człowiekiem Wolności 2017 została mgr Julia Przyłębska. W uzasadnieniu tego wyróżnienia napisano, że

odgrywa [ona] rolę nie do przecenienia w odbudowie polskiego porządku prawnego, gwarancji naszej wolności.

Przekornie można powiedzieć, że istotnie, mgr Przyłębska odgrywa rolę nie do przecenienia w PiSowskiej konstrukcji najważniejszych instytucji prawnych w Polsce, a poza tym wzruszyć ramionami: Niech się PiSowcy bawią, bo to, jakie godności i tytuły sobie wzajemnie nadadzą, nie ma znaczenia.

Jest jednak coś przewrotnego, bez mała orwellowskiego w tym, że PiS w taki sposób zawłaszcza i znieważa słowo „wolność”. Gdy rok temu Człowieczkiem Wolności został Jarosław Kaczyński, było to oburzające, ale przynajmniej Jarosław Kaczyński jest kimś. Ma wielki – destruktywny, ale wielki – wpływ na naszą wolność. A mgr Julia „Wolfgangowa” Przyłębska jest nikim. Pani, która nie miała kwalifikacji do orzekania w Sądzie Okręgowym, została legalnie wybrana na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, ale od roku bezprawnie posługuje się tytułem Prezesa TK. W ciągu dwóch lat zasiadania w Trybunale, była sprawozdawcą w zaledwie kilku sprawach. Za to pilnie sprowadza Trybunał do roli podrzędnej agendy rządowej. Pozwala na to, aby pan Zbyszek i szef specsłużb, Mariusz Kamiński, wpływali na składy TK orzekające w ważnych dla nich sprawach. Upokarza przed-PiSowskich sędziów. I nie przeszkadza jej ani bycie sędzią we własnej sprawie, ani publiczne komentowanie ustaw, o których być może jako sędzia będzie orzekać.

Jaki cesarz, taki Incitatus.

Prawdopodobnie konny posąg Kaliguli