Straszny wstyd

Ależ byłem naiwny! W poprzednim wpisie brałem pod uwagę możliwość, że dr Duda nie podpisze ustaw sądowych. Andrzej Duda właśnie oświadczył, że je podpisze. Okazuje się, że Jarosław Kaczyński nie pozostawił mu właściwie wyboru.

Oto bowiem PiS finalizuje przejmowanie sądów, gmera przy ordynacji wyborczej (choć nie aż tak, jak to pierwotnie wyglądało), grozi karami posłom opozycji, nakłada wielką karę finansową na TVN za relacjonowanie zeszłorocznego kryzysu parlamentarnego (bezprawne głosowania w Sali Kolumnowej) w sposób, który nie spodobał się władzy, w nocy z 12 na 13 grudnia wyprowadza wielkie siły policyjne przeciwko protestującym pod Sejmem, a nawet zmienia prawo w ten sposób, że dostęp do broni automatycznej i amunicji uzyskają organizacje paramilitarne afiliowane przy MON. My zaś mamy się ekscytować zmianą na stanowisku szefa rządu: nowym premierem został komprador Mateusz Morawiecki. Dotychczasowa premier, Beata Szydło, objęła stanowisko rzecznika rządu do spraw społecznych w randze wicepremiera. Pani Szydło na swoim nowym stanowisku nie będzie miała żadnego wpływu na decyzje rządu, ale do tego akurat powinna się była przyzwyczaić. Poza tym w składzie rządu nie zaszły żadne, najmniejsze nawet zmiany. Ach, pewna pani, która była ministrem w starym-starym rządzie i została ministrem także w nowym-starym, po tygodniu urzędowania (?) została z nowego rządu odwołana. Kilka innych osób również straciło swoje funkcje, ale formalnie w rządzie pozostali.

Pani Szydło była wśród elektoratu swojej partii dosyć lubiana i popularna, za to Mateusz Morawiecki, były bankowiec, wręcz bankster, a nawet doradca Tuska, jest traktowany nieledwie jak ciało obce. Czemuż więc Kaczyński wyznaczył na premiera właśnie jego?!

Logicznym wytłumaczeniem było to, że Morawiecki miał poprawić stosunki z Unią Europejską i klimat inwestycyjny wokół Polski. Niedługo zaczną się negocjacje nad nowym budżetem. Na skutek Brexitu będzie mniej pieniędzy do podziału, Polska na pewno coś straci, ale chodzi o to, żeby nie straciła zbyt dużo. Rząd PiS zaognił stosunki z Komisją Europejską i ważnymi krajami Unii na bardzo wielu frontach (właściwie należałoby się zastanawiać, gdzie ich nie zaognił), więc zachodzi obawa, że Polska tym bardziej straci, bo każdy ma swoje potrzeby i nie widać powodu, dla którego szczególnymi względami należałoby obdarzać arogancki i gburowaty kraj, ostentacyjnie naruszający zasady panujące we wspólnocie. Zmniejszenie udziału Polski w przyszłym budżecie unijnym nie musi się nawet łączyć z formalnymi karami nałożonymi na Polskę – wystarczy, że inne kraje unijne nie będą słuchać argumentów Polski. Jednocześnie już drugi rok z rzędu, czyli od początku rządów PiS, w Polsce spada poziom inwestycji, więc choć polska gospodarka jest obecnie w wyśmienitej formie, za kilka lat dzisiejszy brak inwestycji stanie się boleśnie odczuwalny.

Wydaje się, że do negocjacji budżetowych i nakłaniania europejskich inwestorów do zaangażowania się w Polsce, Mateusz Morawiecki nadaje się jak mało kto. Wykształcony, obyty, w dobrze skrojonych garniturach, świetnie mówiący po angielsku, osobiście znający co najmniej połowę czołowych europejskich finansistów, mógłby być wiarygodnym partnerem dla unijnych polityków.

Ale chyba nic z tego. W pierwszym wywiadzie, jakiego udzielił po nominacji, Morawiecki zaczął snuć marzenia o rechrystianizacji Europy. Później w czasie rozmowy z Emmanuelem Macronem wyrzucił mu – jak chcą jedni – rządy Vichy bądź też – jak chcą inni – porównał Polskę lat 1989-2015 do Vichy. Głośno poparł proces zawłaszczania sądów przez PiS, a przecież powinien wiedzieć, że kontrola władzy wykonawczej nad sądami zniechęca potencjalnych inwestorów, którzy muszą liczyć się z możliwością sporu prawnego z państwem polskim. Wreszcie opuścił przed czasem, przed dyskusją na temat Brexitu, pierwszy szczyt unijny, w którym uczestniczył – zdaje się tylko dlatego, żeby po zakończeniu szczytu nie musieć rozmawiać z Tuskiem. To miałby być odpowiedzialny i wiarygodny partner?!

Można oczywiście uznać, że Mateusz Morawiecki nie dorósł do swojej nowej roli. Ja jednak sądzę, że nie taka rola została Morawieckiemu przydzielona.

Jarosław Kaczyński, Człowieczek Wolności, najbardziej szkodliwy polski polityk po 1989, wyznaczył Mateusza Morawieckiego na premiera tylko po to, aby pokazać Andrzejowi Dudzie, że nie jest skazany na wyznaczenie go na kandydata na prezydenta w 2020. Morawiecki jest dla Dudy alternatywą.  Jeśli Duda będzie Kaczyńskiemu stawał okoniem – a Kaczyńskiemu zależy na pełni niczym nie skrępowanej władzy w Polsce, więc żadnego oporu nie toleruje – PiS w 2020 desygnuje Morawieckiego, a Duda zostanie

komentatorem politycznym z własną ochroną

jak to już mu zapowiadał pan Zbyszek. I Duda się tego przestraszył.

Andrzej Duda być może liczył na pewną samodzielność w polityce zagranicznej, ale Morawiecki mu to odbierze: jedynym atutem Dudy było jakie-takie obycie w świecie, ale Morawiecki ma obycie większe. Duda zapewne wciąż jeszcze liczy, że w czasie styczniowej rekonstrukcji z rządu zostanie odwołany Antoni Macierewicz. I się przeliczy. Gdy już podpisze ustawy sądowe, Duda straci możliwość wywierania jakiegokolwiek nacisku na Kaczyńskiego. Macierewicz w rządzie zostanie, a żałosny Andrzej Duda niczego nie zyska. Duda już teraz zostanie nawet nie komentatorem – któżby chciał słuchać komentarzy faceta, który nie ma własnego zdania? – ale narciarzem z własną ochroną. No i fajnie. Sam się o to prosił.

Duda mógłby nie ulegać szantażowi, próbować wybić się na jakąś niepodległość i zbudować osobistą popularność szerszą, niż żelazny elektorat PiS, ale musiałby postawić się Kaczyńskiemu. Musiałby mieć cojones. No, ale najwyraźniej nie ma.

Chrsitmas 2017 (facebook meme)