Jak donosi Gazeta Wyborcza, Polska ujawniła dane swoich agentów wywiadu, mianowicie tych, którzy współpracowali jeszcze ze służbami PRLu, w tym także tych, którzy po 1989 pracowali na rzecz wolnej już Polski. Ponieważ współpracowali ze slużbami PRLu, ich dane były w IPN, w tak zwanym zbiorze zastrzeżonym, ale od końca 2016 decyzją szefów służb – obecnych szefów służb, kontrolowanych przez PiS – zbiór ten został ujawniony. Można się dowiedzieć, jak nazywali się polscy agenci wywiadu, jakich nazwisk używali za granicą i wielu innych rzeczy.
To już druga taka koszmarna wpadka w wykonaniu polskich władz. Pierwsza zdarzyła się w 2007, gdy Antoni Macierewicz, w swoim raporcie z likwidacji WSI, ujawnił dane osobowe agentów tej formacji, także zagranicznych, a przy okazji stosowane metody operacyjne. Był to wielki prezent dla obcych, nieprzychylnych nam służb. Teraz służby te dostały drugi prezent, w postaci danych kolejnej dużej grupy agentów.
Państwo, które nie potrafi chronić danych własnych agentów, nie powinno oczekiwać, że ktokolwiek zechce z nim współpracować w przyszłości.
Antoni Macierewicz ponosi osobistą odpowiedzialność za skandal i straty spowodowane przez raport z likwidacji WSI. W przypadku ujawnienia zasobu zastrzeżonego IPN odpowiedzialność Macierewicza nie jest co prawda bezpośrednia, ale o tym niezwykle szkodliwym dla interesów Polski kroku zdecydowały osoby mianowane przez Macierewicza na szefów wojskowych służb specjalnych. Nominaci Macierewicza nie odważyliby się podjąć takiej decyzji nie mając absolutnej pewności, że mają na to jego zgodę.
Zastanawiam się czy ujawnienie danych polskich agentów, i tych z raportu o likwidacji WSI, i tych z zasobu zastrzeżonego IPN, to tylko skrajna głupota, czy też działanie w interesie obcych służb. Obcych, ale w szczególności wiadomo, których.
Nie przesądzając, jak było w przypadku raportu z likwidacji WSI – a trzeba pamiętać, że Macierewicz natychmiast (według niektórych źródeł jeszcze przed oficjalną publikacją) zlecił przetłumaczenie go na język… rosyjski – myślę, że w kwestii zbioru zastrzeżonego IPN wina spada na ideologiczne zaślepienie, głupotę i karygodną niekompetencję PiS, jego przywódców i nominatów. „Uwalimy komuchów”, pomyśleli, a że dla nich komuchem jest każdy, kto choć przez moment współpracował z PRLem i jego służbami (o ile nie otrzymał osobistego rozgrzeszenia od Jarosława Kaczyńskiego), nie zważali na to, że ujawniają ludzi, którzy niekiedy z narażeniem życia, a na ogół w dobrej wierze i z pożytkiem dla Polski służyli właśnie Polsce już po odzyskaniu przez nią niezależności.
PiSowcom, w ich bolszewickiej gorliwości, nawet nie przyszło do głowy, że po raz wtóry i kto wie, czy nie ostateczny, zniechęcają wszystkich do podejmowania jakiejkolwiek współpracy z państwem polskim. Jaką bowiem wiarygodność ma państwo, które po zmianie wewnętrznej sytuacji politycznej ujawnia swoich agentów, którzy nie służyli przecież tej czy innej partii będącej u władzy, ale właśnie państwu? Ano, żadną. PiSowcy okazali się przy tym głupsi od prawdziwych bolszewików, którzy przejąwszy akta carskiej Ochrany, wcale ich nie ujawnili: przeciwnie, strzegli ich jak oka w głowie i sami z tej agentury korzystali.
Polska ma zresztą fatalną tradycję niechronienia danych: Okazuje się, że we wrześniu 1939, na skutek niekompetencji polskich władz, w ręce Niemców wpadły niemal kompletne archiwa polskiego wywiadu, z łatwymi do przewidzenia konsekwencjami dla osób pracujących na terenie III Rzeszy na rzecz Polski.
***
Nad Antonim Macierewiczem zbierają się chmury. Coraz więcej osób krytykuje go za to, co wyczynia w polskiej armii – kilka przykładów w komantarzach do wpisu Hucpa – coraz więcej osób publicznie mówi, że Macierewicz zachowuje się jak agent obcego państwa (wiadomo, którego). Ważne, że w samym PiSie narasta krytyka Macierewicza: najpierw zdano sobie sprawę, że „pozawojskowe” działania Macierewicza przynoszą duże szkody wizerunkowe, później powołana przez Jarosława Kaczyńskiego komisja wyrzuciła Bartłomieja Misiewicza, młodego faworyta Macierewicza, z PiS i zakazała mu pełnienia wszelkich funkcji w firmach nadzorowanych przez MON, a wreszcie okazało się, że prezydent Duda zaczął wysyłać do Macierewicza gniewne listy. Oczywiście dr Duda nie ośmieliłby się na taki krok, gdyby nie wiedział, że mu wolno (por. J 19:11). Jednocześnie w PiS ujawiła się walka frakcyjna, mianowicie podnoszą się mocne głosy w obronie ministra. To jednak musi nie podobać się Człowieczkowi Wolności, który chce całkowicie i jednoosobowo kontrolować swoją partię. Z drugiej strony za Macierewiczem stoi pan dyrektor Rydzyk i jego wpływowa organizacja medialna. Utrata głosów, które pan Rydzyk może zmobilizować, mogłaby być sporą stratą dla PiSu. Jak sądzę, decydujące będzie to, że Macierewicz zaczął wyrastać na drugą osobę w PiS, co nie podoba się jego partyjnym kolegom, w dodatku zaczęło się wydawać, że uzyskuje pozycję polityczną niezależną od autorytetu Jarosława Kaczyńskiego, a to z pewnością nie podoba się temu ostatniemu.
Na froncie smoleńskim też Macierewiczowi ostatnio się nie wiedzie. Jego ulubiona podkomisja smoleńska, kierowana przez dr. Wacława Berczyńskiego, zamiast na siódmą rocznicę katastrofy przedstawić jakiekolwiek dowody na zamach czy spisek, pokazała tylko żałosny filmik z wysadzenia blaszanego garażu z domalowanymi (sic!) oknami, mającego udawać kadłub Tupolewa. Dr Berczyński powiedział, że katastrofa prawie na pewno została spowodowana przez wybuch bomby termobarycznej, którą polski lud internetowy natychmiast przechrzcił na bombę eskobaryczną. Choć Jarosław Kaczyński nazwał ten film „naukowym dowodem” na hipotezę zamachu, przekonało to chyba tylko tych już niezachwianie przekonanych. Dużo osób, które dotąd skłonne były uznać, że w Smoleńsku doszło do zamachu, teraz zaczyna w to wątpić.
Mało tego! Dr Berczyński udzielił wywiadu, w którym przypisał sobie zaslugi w zerwaniu przez Polskę negocjacji na zakup francuskich śmigłowców Caracal:
Nie wiem, czy pani wie, ale to ja wykończyłem caracale. Znam się na tym, znam się na śmigłowcach, znam się na lotnictwie. Pamiętam, jak przeczytałem o tych caracalach, o tym, że polski rząd zamierza je kupić, to mi włosy stanęły dęba. Markowi Pyzie w piśmie „wSieci” powiedziałem, że to jest przekręt, że Polska nie może tak strasznie przepłacać – i się zaczęło. To był kwiecień 2015 r., jeszcze rządziła PO. Potem wybory wygrał PiS, ministrem obrony został Antoni Macierewicz, który powiedział: „Bądź moim pełnomocnikiem w sprawie śmigłowców”.
Stoi to w jaskrawej sprzeczności z oficjalnym stanowiskiem Polski, iż do zerwania negocjacji doszło, gdyż Airbus, producent Caracali (nb, Berczyński wiele lat pracował dla Boeinga, głównego konkurenta Airbusa), nie wywiązywał się z umowy offsetowej. MON natychmiast wydał oświadczenie, cytowane tutaj, iż Berczyński nie miał nic z Caracalami wspólnego. Albo więc zaufany ekspert Antoniego Macierewicza, dr Wacław Berczyński, ujawnił, że PiSowski rząd Polski publicznie łgał w sprawie kontraktu i w ogóle negocjował z Airbusem w złej wierze (skądinąd wiele wskazuje, że tak właśnie było), albo też Berczyński jest kłamcą i mitomanem, a MON mimo to toleruje go na stanowisku szefa ważnej podkomisji. Tak czy siak, skandal.
Po tym wszystkim widzę dwie możliwości: Albo Macierewicz zostanie odwołany z funkcji ministra, a przynajmniej jego faktyczna władza i pozycja zostaną poważnie ograniczone a część jego decyzji cofnięta, albo też Macierewicz otrzyma jedynie jakąś karę symboliczną i Kaczyński nakaże mu przez kilka tygodni czy miesięcy siedzieć cicho, jednak żadne faktyczne działania Macierewicza, jak na przykład budowa Obrony Terytorialnej jako formacji podlegającej bezpośrednio ministrowi, nie Sztabowi Generalnemu, nie zostaną zatrzymane.
To pierwsze byłoby znakiem, że Jarosław Kaczyński odzyskał kontrolę nad swoją partią. To drugie utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że Antoni Macierewicz ma jakieś mocne haki na Kaczyńskiego, a wobec tego jest nie do ruszenia.
Stawiam na tę drugą możliwość.
Edit, 20 kwietnia: Dr Wacław Berczyński podał się do dymisji.