Od wielu lat uważam Jarosława Kaczyńskiego za antykomunistycznego bolszewika.
Kaczyński mentalnie ukształtował się w czasach Władysława Gomułki i tak już mu zostało. W jego przemówieniach często słychać retorykę towarzysza Wiesława, a ostatnio nawet Józefa Cyrankiewicza, mianowicie gdy na urodzinach Radia Maryja powiedział, iż
Każda ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę.
Co jednak najważniejsze, Jarosławowi Kaczyńskiemu nie przeszkadza i nigdy nie przeszkadzało główne założenie władzy komunistycznej, że oto siła rządząca ma prawo narzucać ogółowi jedynie słuszną rację. Przeszkadzała mu treść – komunizm – nie przeszkadzała istota – to, że rządzący mają prawo narzucać społeczeństwu obowiązujący sposób myślenia, gdyż rządzący z jakichś metafizycznych powodów – działania Weltgeista, obiektywnych praw historii czy też błogosławionego zrządzenia Opatrzności Bożej („We mnie jest czyste dobro„) – wiedzą lepiej. Różnica jest jedynie taka, że zamiast komunizmu mamy ideologię narodową podlaną katolicyzmem, czy też raczej tym, co się Kaczyńskiemu i – niestety – znacznej części instytucjonalnego Kościoła w Polsce katolicyzmem wydaje. Samego faktu istnienia obowiązującego sposobu myślenia, obowiązującej ideologii czy obowiązującej polityki historycznej Kaczyński nie kwestionuje.
Jarosław Kaczyński nie jest i nigdy nie był demokratą. W tym roku PiS uzyskał w wyborach demokratyczny mandat do sprawowania władzy ustawodawczej i wykonawczej. Ja uważam, że wyborcy zbłądzili powierzając władzę tej partii, ale sam fakt, iż mogli dokonać wyboru, uważam za wielką wartość. Kaczyński – nic z tych rzeczy. Gdy w wyniku przedterminowych wyborów stracił władzę w 2007, zamiast pogodzić się z wolą wyborców, twierdził, a co najmniej sugerował, że przegrał na skutek spisków i ukrytych machinacji. O Bronisławie Komorowskim twierdził, że prezydentem został wybrany „przez przypadek”. Gdy w zeszłym roku PiS nie wygrał wyborów samorządowych, Jarosław Kaczyński wprost oświadczył, że zostały one sfałszowane, choć nie miał po temu żadnych podstaw. Dla Kaczyńskiego demokratyczne wybory to proces, dzięki któremu mógł zdobyć władzę, ale szacunku dla prawa do wyboru nie ma za grosz. Teraz cynicznie oszukuje nawet własnych wyborców. W kampanii wyborczej na twarz PiSu kreowana była pani Beata Szydło, o której już w czasie ustalania składu „jej” gabinetu widać było, że nie ma nic do powiedzenia, teraz zaś pokazuje się jako osoba całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek własnej pozycji i inicjatywy. Andrzej Duda, który przedstawiał się jako młody i dynamiczny kandydat do urzędu prezydenta, a po zaprzysiężeniu – nieudolnie, ale jednak – zapowiadał odbudowę poczucia wspólnoty, teraz – być może ku swemu wielkiemu przerażeniu – został skutecznie zredukowany do roli trzeciorzędnego funkcjonariusza partyjnego. Z programu wyborczego PiS ostały się tylko rujnujące budżet obietnice socjalne, których realizację PiS wciąż zapowiada, a nawet zaczął się za nie zabierać, ale tak, by je rozwodnić, sprawiając wrażenie, że daje się wszystko, co się zapowiedziało, a nawet jeszcze więcej, choć w istocie daje się mniej. Tego, co Kaczyński naprawdę po wyborach robi – atak na Trybunał Konstytucyjny, całkowite podporządkowanie sobie służb specjalnych wedle kryterium smoleńsko-lojalnościowego (akurat tego można się było spodziewać i w tym zakresie nie jestem zaskoczony), marginalizacja parlamentarnej opozycji, powrót Zbigniewa Ziobry do Ministerstwa Sprawiedliwości, powrót haniebnie ułaskawionego Mariusza Kamińskiego do służb specjalnych, mianowanie Antoniego Macierewicza Ministrem Obrony Narodowej, zapowiedzi ideologizacji oświaty, a nawet zapowiedzi likwidacji gimnazjów, wyborczy program PiS nie zapowiadał, a jeśli zapowiadał (jak w przypadku gimnazjów), to w sposób marginalny i ukryty.
Z czasów gomułkowskich Jarosław Kaczyński przejął też koncepcję jednolitej władzy państwowej. PRLowska konstytucja głosiła, że Sejm jest najwyższą władzą w Polsce. Obecna Konstytucja niczego takiego nie mówi, ale PiS, czy to ustami pomniejszych funkcjonariuszy, czy ustami tytularnego prezydenta Dudy, wprost do tej PRLowskiej doktryny nawiązuje. Coraz wyraźniej widać też, że podobnie jak w PRLu mamy instytucje fasadowe: Radę Państwa z Henrykiem Jabłońskim, Radę Ministrów z Piotrem Jaroszewiczem, ale naprawdę o wszystkim decydowała wola I Sekretarza, który w dodatku nie ponosił odpowiedzialności za swoje decyzje, gdyż formalnie żadnej eksponowanej funkcji nie pełnił. Tak jest i dzisiaj, tylko zamiast Jabłońskiego mamy Dudę, zamiast Jaroszewicza Szydło, a zamiast I Sekretarza Prezesa.
W przemówieniach, politycznej retoryce i publicznych wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego i jego przybocznych mamy ciągłe dzielenie obywateli, przepraszam, zwykłych Polaków, na lepszych i gorszych, przy czym ci gorsi są albo zdrajcami, albo ludźmi ograniczonymi umysłowo. Mamy wciąż szukanie wrogów. Mamy ciągoty do wprowadzenia cenzury, na razie obyczajowej. Mamy dominację ideologii nad pragmatyką. Mamy nieustanne powoływanie się na wolę Narodu, której emanacją jest obecna większość sejmowa. Dlatego PiS, choć tak naprawdę głosowała na niego mniejszość, uważa się za wyraziciela interesów wszystkich zwykłych Polaków, poza, rzecz jasna, zaprzańcami i ludźmi niespełna rozumu.
To są poglądy bolszewickie. To jest bolszewicki sposób myślenia. Dlatego Jarosław Kaczyński jest antykomunistycznym bolszewikiem. Antykomunistycznym, gdyż komunizm odrzuca. Bolszewikiem, gdyż bez zastrzeżeń przyjmuje bolszewicki sposób myślenia, bolszewicki model instytucji państwowych i bolszewicką retorykę. Czas pokaże, czy skłoni się także do bolszewickich metod.
Sir Karl Raimund Popper, gdyby żył i gdyby zajmował się pomniejszymi dyktatorami, bez wątpienia zaliczyłby Jarosława Kaczyńskiego do wrogów społeczeństwa otwartego. Byłaby to zresztą dla Kaczyńskiego swoista nobilitacja.
Są jednak sytuacje, w których Jarosław Kaczyński przekracza sam siebie. Może się chwilowo dekompensuje? Tak było kilka dni temu w wywiadzie dla TV Republika. (Niechętnie linkuję ten portal, potencjalnie zwiększając im klikalność, ale nie chciałbym, aby ktoś mnie oskarżył o przeinaczanie słów Kaczyńskiego.) Powiedział on tam mianowicie, że
Niemcy są nam winni bardzo dużo w każdym wymiarze, począwszy od moralnego, a skończywszy na ekonomicznym. Rachunek krzywd jest ogromny. Od wojny te sprawy nie zostały wyjaśnione, a w sensie prawnym są aktualne.
Jarosław Kaczyński jest złym, chorym z nienawiści, niebezpiecznym człowiekiem. Groźnym dla Polski. Jedną z ostatnich rzeczy, jakich Polska potrzebuje, jest wywoływanie konfliktu z Niemcami.
Gorsze byłoby tylko wywoływanie otwartego konfliktu z Rosją. Pożyjemy, zobaczymy? Nawiasem mówiąc, dywagacje Antoniego Macierewicza na temat sprowadzenia broni jądrowej na teren Polski musiały wzbudzić euforię w Moskwie. Tamtejsza propaganda, przejąwszy zresztą tę tezę od propagandy sowieckiej, od dawna głosi, że NATO chce Rosję okrążyć i ma wobec niej agresywne zamiary. Głośno wyrażane nuklearne marzenia polskiego rządu, znanego w całej Europie ze swojej graniczącej z paranoją rusofobii, są jedynie potwierdzeniem tego twierdzenia.
Zauważmy przy okazji, że choć Kaczyński powołuje się na Kościół Katolicki, wypomina „rachunek krzywd”, jaki Niemcy mają wobec Polski, który „od wojny nie został wyjaśniony”. Tym samym Jarosław Kaczyński odżegnuje się od listu biskupów polskich do biskupów niemieckich „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. To także jest język Władysława Gomułki.
Na zakończenie oznajmię rzecz trywialną: W oczach Jarosława Kaczyńskiego z całą pewnością należę do najgorszego sortu Polaków. I jestem z tego dumny.