Wybory prezydenckie tydzień temu nie tyle Andrzej Duda wygrał, ile Bronisław Komorowski przegrał.
To był majstersztyk polityczny: Jak, bez żadnej klęski czy spektakularnej wpadki, z popularnego, skutecznego, lubianego prezydenta w kilka miesięcy zrobić przegranego kandydata. Powody na pewno będą analizowane długie lata; część już wskazano, ale, moim zdaniem, jeszcze nie wszystkie.
Na początek mamy grupę przyczyn związanych z samą kampanią:
- Sztab Komorowskiego działał bardzo kiepsko, chaotycznie.
- Przez większą część kampanii prezydent zachowywał się tak, jakby kampania go nudziła i drażniła, bo re-elekcja mu się należała, i tyle.
- W kampanię bardzo słabo, o ile w ogóle, włączała się pani premier, prominentni działacze i posłowie Platformy, a także jej struktury terenowe.
- Źle się stało, że Komorowski nie miał poparcia PSL, który z dziwnych powodów wystawił własnego kandydata. Zebrał on zresztą bardzo niewiele głosów, odcinając się przy tym od Platformy i urzędującego prezydenta. W tej sytuacji nikt nie kontrował przekazu PiSu, który głównie ustami Janusza Wojciechowskiego rysował – kompletnie nieprawdziwy! – obraz apokaliptycznego upadku wsi polskiej. Ostatecznie to Andrzej Duda zdobył zdecydowaną większość głosów wiejskich, które mogły przeważyć o wyniku wyborów. (Konsekwencje braku poparcia PSLu nie są dość mocno podkreślane w dotychczasowych analizach.)
- Zupełnie nie wypaliły jedyne dwa pomysły, jakie sztabowcy Bronisława Komorowskiego mieli na pierwszą część kampanii: próba sprowokowania PiSu do reakcji smoleńskiej (chodzi o nowe odczyty stenogramów z kokpitu Tupolewa – tak, tak, prokuratura działa wedle kalendarza ściennego, ale w kalendarzu znalazły się dni kampanii); bardzo skuteczne schowanie na czas kampanii Kaczyńskiego, Macierewicza i reszty towarzystwa było genialnym chwytem PiSu. Drugim niewypałem były państwowe uroczystości na Westerplatte z okazji rocznicy zakończenia WWII, o których chyba nikt nie słyszał.
- Ogłoszony dzień po pierwszej turze pomysł referendum w sprawie JOWów był całkowicie chybionym objawem paniki w sztabie Komorowskiego. Raczej odebrał on prezydentowi głosy niż mu ich przysporzył.
- Jedyny w miarę celny cios, jaki Bronisław Komorowski zadał Andrzejowi Dudzie, dotyczył blokowania etatu na UJ, ale i ta kwestia nie została przez Komorowskiego skutecznie rozegrana.
Wskazane wyżej błędy „techniczne” nie tłumaczą wyniku Komorowskiego, ale ostateczna różnica między nim a Andrzejem Dudą nie była bardzo duża: 8,1 do 8,5 mln. Dobrze poprowadzona kampania mogła była, mimo wszystko, zniwelować przewagę Andrzeja Dudy i przynieść zwycięstwo ustępującemu prezydentowi. O wyniku wyborów – bo nawet gdyby nie była to porażka, zwycięstwo byłoby minimalne – przesądziły dwa inne czynniki.
Bronisław Komorowski został bezlitośnie zaatakowany przez nowe media elektroniczne. Przez internety, a raczej przez internautów. I nieważne, czy były to „pisowskie trolle”, czy reakcja spontaniczna (zapewne było i jedno, i drugie). Nikt w Paltformie czy w sztabie Komorowskiego nie umiał na to zareagować, ba, nikt nie zrozumiał wagi tego ataku. Komorowski był atakowany za dwie rzeczy: Po pierwsze, za politykę rządu, za niespełnione obietnice i zawiedzone nadzieje związane z Platformą, za arogancję władzy, w tym ośmiorniczki Sienkiewicza, zegarek Nowaka i pozwolenie na broń Grabarczyka, za szaleństwa komorników, za deficyty w służbie zdrowia, za unikanie dyskusji z wyborcami. Platforma miała rację i w sprawie emerytur, i w sprawie sześciolatków, i w sprawie górników, miała cząstkowe racje w sprawie OFE, ale niemalże nie próbowała tych racji tłumaczyć. Zachowywała się tak, jakby mówiła „my jesteśmy władzą, my wiemy lepiej, a kto się z nami nie zgadza, ten jest głupi”. Powtarzała zatem to, co robił PiS w okresie swoich rządów. Treść była inna, ale forma ta sama. Oberwał za to wszystko Bronisław Komorowski, bo był pierwszy na linii strzału.
Po wtóre, Komorowski był atakowany, ośmieszany i wyszydzany jako anachroniczny dziadek, nierozgarnięty, popełniający gafy na każdym kroku. I co z tego, że oskarżenia te były wyssane z palca? Popularne wśród młodzieży serwisy, takie jak Demotywatory czy Wiedza Bezużyteczna, wprost ociekały niechęcią do Komorowskiego. Głosowanie na Komorowskiego było tam przedstawiane jak coś obciachowego, nieskończenie głupiego. Ta niechęć w końcu zaczęła oddziaływać na media tradycyjne. Doszło do tego, że ludzie całkiem dorośli i poważni w ostatniej fazie kampanii wręcz wstydzili się napisać czy powiedzieć coś korzystnego o Bronisławie Komorowskim, nawet jeśli zamierzali na niego głosować.
No i wreszcie rzecz ostatnia, najważniejsza: Całkowicie zawiodła narracja Platformy i Bronisława Komorowskiego o Polsce jako o kraju sukcesu, który w kolejnych latach powinien pracowicie i systematycznie poprawiać swoje wskaźniki statystyczne, za co jesteśmy tak bardzo chwaleni w świecie. Tu nawet nie chodzi o to, że zwyciężyła PiSowska narracja spalonej ziemi – wcale nie zwyciężyła, może poza terenami wiejskimi, jak wyżej wspomniałem – ale narracja sukcesu przestała do ludzi przemawiać. Dlatego próba pokonania Andrzeja Dudy za pomocą argumentów merytorycznych i statystycznych okazała się nieskuteczna. Dlaczego tak się stało będzie zapewne przedmiotem wnikliwych badań socjologicznych. Do mnie przemawia diagnoza Andrzeja Rycharda, który między innymi wskazuje, że system się zamknął, że dotychczasowa obietnica rozwoju (nie sam rozwój!) wyczerpała swój potencjał, okazało się bowiem, że pewne aspiracje pozostają niezaspokojone, a dotychczasowy model awansu, przez wykształcenie, przestał działać. (Nawiasem mówiąc, z tego powodu praca dr. Andrzeja Dudy w jakiejś bardzo podłej szkole zasługuje na szczególne potępienie. Jeszcze do tego wrócę.)
W pierwszej turze głosy niechęci do Bronisława Komorowskiego poszły do Pawła Kukiza – nie dlatego, że proponował coś sensownego, ale że mówił Platformie i Komorowskiemu „wyp…”, a zarazem nie był PiSem. W drugiej turze większość tych głosów przejął Duda. Kampania Andrzeja Dudy też się nie rozwijała, jego argumenty (na przykład o tym, że Komorowski chce wprowadzić euro) nie trafiały, jego zwolenicy ograniczali się do twardego jądra wyborców PiSu – do czasu, gdy okazało się, jak silna jest niechęć do Bronisława Komorowskiego, do niego jako do niego i do niego jako do eksponenta dotychczasowej władzy. Ostatecznie Andrzej Duda wygrał nie dlatego, że był Dudą, ale że był nie-Komorowskim. To ciekawe odwrócenie sytuacji, w której dotąd to Platforma wygrywała, bo była nie-PiSem. A co z tego wyniknie, na razie nie wiadomo.
Ja nie jestem dobrej myśli.