…ale wpis dotyczący polityki, głównie krakowskiej polityki doby postreferendalnej.
Tak, jak się spodziewałem, po przegranym przez zwolenników igrzysk referendum, zaczęło się straszenie, że w Krakowie będzie jak w wyśnionym Białymstoku Kononowicza: Nic nie będzie. Ja tam się jakoś nie boję: plan minimum – wschodnia obwodnica, nowe linie tramwajowe, odcinek zakopianki Lubień-Rabka i modernizacja linii kolejowej do Balic – zostanie zrealizowany, a na nic więcej realistycznie nie mogliśmy w związku z igrzyskami liczyć. Jest przy tym prawdą, że Kraków i Małopolska są inwestycjnie zaniedbane. Pytanie brzmi: dlaczego? I jak to zmienić?
Inwestycje infrastrukturalne w Polsce traktowane są jak polityczna zdobycz, nie jako działanie na rzecz dobra wspólnego. Liczy się kto „załatwi” jakąś inwestycję, za co wyborcy odpłacą tej osobie (i jego partii, ale przede wszystkim tej osobie) w kolejnych wyborach. Symbolem tego podejścia stał się peron we Włoszczowej; może zresztą dzięki niemu do Parlamentu Europejskiego wszedł nie Witold Waszczykowski, którego nie znoszę, ale któremu nie można odmówić kompetencji w sprawach zagranicznych, ale Beata Gosiewska, której główną zaletą jest to, iż jest panią Gosiewską Nr 2.
W Platformie Obywatelskiej – rządzącej obecnie Polską i najsilniejszą w Krakowie (choć nie w Małopolsce!) – dochodzą do tego wewnętrzne konflikty pomiędzy rozmaitymi frakcjami. Wśród krakowskich polityków dominującą tendencją jest nie to, aby przysłużyć się wyborcom, miastu i regionowi, ale pilnowanie, by żaden konkurent polityczny (w tym konkurent z tej samej partii!) nie skorzystał, skutecznie „załatwiając” jakąś inwestycję. No i mamy, co mamy.
Obecny płacz „tylko igrzyska mogły nam przynieść inwestycje!” jest w gruncie rzeczy żałosnym przyznaniem się do tego, że głos krakowskich polityków nie jest w Warszawie słyszany. Krakowskie lobby nie istnieje, krakowscy politycy są tak nieskuteczni, iż dopuszczają, aby drugie miasto Polski było zaniedbywane. Może także napięcie pomiędzy (wciąż) platformerskim Krakowem a PiSowską Małopolską niweluje polityczne znaczenie regionu?
Co ciekawe, z Krakowa wywodziło się kilku polityków bardzo wpływowych w różnych rządach: Jan Maria Rokita, Zbigniew Wasserman, Zbigniew Ziobro, Jarosław Gowin. Wszyscy oni byli politykami „ogólnopolskimi” w tym sensie, że ani swych ambicji, ani politycznej siły nie lokowali w naszym regionie, żaden też niczego dla Krakowa nie „załatwił”. Jan Rokita, którego znam, sprawami regionu nigdy się nie interesował. Rokita to w ogóle dziwna postać: świetny analityk polityczny, z ambicjami politycznego myśliciela, w bieżącej polityce odniósł tylko jeden sukces – „wymyślił” Hannę Suchocką – poza tym same porażki. Gdy odszedł (lub, jak sam daje do zrozumienia, został zmuszony do odejścia) z polityki, zaczął ocierać się o śmieszność. Ziobro to narcyz, którego interesuje wyłącznie własna osoba. Wasserman i Gowin też się nigdy o nic dla Krakowa nie starali – może nie widzieli takiej potrzeby, może byli ponad to?
Coś z tym trzeba zrobić. Trzeba zmienić polityków. Zmienić, czyli wybrać innych, bardziej skutecznych, lub też zmienić, czyli spowodować, aby zmienili swoje zachowanie. Żeby ich główną troską przestało być utrącanie pomysłów politycznych konkurentów. Żeby spróbowali coś zrobić dla miasta wspólnie, nawet ponad partyjnymi podziałami. A przede wszystkim ponad podziałami wewnątrzpartyjnymi. Mają jeszcze rok. Jeśli nie, trzeba będzie ich… zmienić.
Tylko na kogo?
W tym kontekście nie sposób uciec od pytania o prezydenturę Krakowa. Jeśli Jacek Majchrowski zdecyduje się kandydować, to, mimo olimpijskiego blamażu, już można mu gratulować wyboru na czwartą kadencję. Z prostego powodu: Platforma i PiS po raz trzeci wystawią jakichś niewybieralnych kandydatów. Nie mają w Krakowie nikogo lepszego, a gdyby mieli, to już partyjni koledzy zadbają, żeby ich skompromitować, jak Stanisława Kracika w 2006. Szkoda, że Jarosław Gowin spalił za sobą mosty: gdyby po przegranej rywalizacji z Tuskiem i odejściu z rządu, zamiast budować kolejną słabą partię prawicową mocno akcentującą kwestie ideologiczne, został w Platformie i zajął się sprawami lokalnymi, mógłby się ubiegać o platformianą rekomendację do wyborów prezydenckich w Krakowie. I jakieś szanse w konfrontacji z Majchrowskim pewnie by miał. No, ale jako się rzekło, Gowin jest politykiem „ogólnopolskim” i na Krakowie mu nie zależy.

