Georg Friedrich Haendel, La Resurrezione, Le Cercle de l’Harmonie, dyrygował René Jacobs.
W wielkanocne poniedziałki Misteria dają repertuar radosny. I słusznie, wszak wszyscy cieszymy się Zmartwychwstaniem, a poważne uroczystości Wielkiej Niedzieli już się skończyły. Cieszmy się więc, także muzyką!
W tym roku cieszyć mieliśmy się słuchając oratorium – formalnie zatem utworu religijnego – Haendla pod dyrekcją René Jacobsa, niegdyś kontratenora, dziś czołowego dyrygenta oper barokowych. W libretcie są niejako dwa plany: na jednym Anioł (zjawiskowa Sunhae Im, sopran, w białej sukni) i Lucyfer (Johannes Weisser, baryton) toczą spór, na drugim Maria Magdalena (Sophie Karthäuser, sopran, w czarnej, wdowiej sukni), Cleofe (Kleofas, a raczej Maria Kleofasowa – Wiebke Lehmkuhl, alt, także w czarnej sukni) i Jan Ewangelista (Jeremy Ovenden, tenor) najpierw rozpaczają po śmierci Jezusa, potem wybierają się do grobu, a na końcu opowiadają o radości spotkania Zmartwychwstałego. Tematyka religijna, ale mamy i obowiązkową arię morską Naufragando va per l’onde, i jakieś turkaweczki, jak to u Haendla. Ciekawe, że Maria Magdalena niby-to rozpacza po śmierci Nauczyciela, ale przecież widać, że jest to żal kobiety po śmierci ukochanego, a potem radość, że on jednak cudownie ocalał. W XVIII wieku nikt, widać, nie miał naszych dzisiejszych problemów z Marią Magdaleną, jej ludzką-kobiecą miłość do Jezusa-mężczyzny przyjmowano jako coś naturalnego.
Oba soprany dobre, Sophie Karthäuser nawet więcej, niż dobra, oba głosy męskie też (Jeremy Ovenden nie zachwycił, gdyż rola Giovanniego jest, po prawdzie, nudnawa), tylko Wiebke Lehmkuhl, która zastąpiła Sonię Prinę, nieco odstawała od pozostałych: głos ma ładny, ale śpiewała za cicho.
Finałowy chór Diasi lode in Cielo bardzo spektakularny.
Wszystko dobrze, ale ja czuję niejakie rozczarowanie.
Źle nastawiła mnie już pierwsza aria. Jest to przebojowe Disserratevi, o porte d’Averno, które znam dobrze w wykonaniu Cecilii Bartoli i Marca Minkowskiego i jego Les Musiciens du Louvre; jest na Opera Prohibita, a był czas, gdy ja tego wykonania słuchałem w pętli bez przerwy. To jest wykonanie mistrzowskie. Arcymistrzowskie. Genialne. Ten moment, w którym ludzki głos idealnie miesza się z frazą oboju, tak, że oba są nierozróżnialne, rzuca mnie na kolana. I to chyba dotyczy tylko tego jednego wykonania: Na YouTube jest jakieś wykonanie tej arii przez Cecilię Bartoli, ale z inną orkiestrą, i jest ono gorsze.
Może więc nie wypada porównywać do arcywykonania, które gra mi w duszy? Trudno mi jednak tego uniknąć. Wczoraj Sunhae Im zaśpiewała, orkiestra zagrała, nie było błędów, ale też nie było żadnych specjalnych wrażeń. W ogóle orkiestra grała dość sztywno, bez polotu i rzecz niewybaczalna, zagłuszała solistki. Zwłaszcza w pierwszej części. W przerwie dyrygent musiał z orkiestrą odbyć poważną rozmowę – zresztą gdy publiczność już się zebrała na część drugą, słychać było, że orkiestra coś tam za kulisami próbuje – i zagrali lepiej, zaczęli łapać kontakt z solistami, na ogół nie zagłuszali, no, chyba że Wiebke Lehmkuhl. W tym wypadku częściowym usprawiedliwieniem może być to, że, jako się rzekło, Wiebke Lehmkuhl śpiewa cicho, a orkiestra była ustawiona pod Sonię Prinę, która śpiewa głośno.
Słowem, koncert dobry, ale spodziewałem się czegoś więcej.
Dla mnie największym wydarzeniem tegorocznych Misteriów był koncert wielkopiątkowy.

