U brzegów Lampedusy toną kolejne łodzie z imigrantami. Kilka dni temu utonęło 300 osob, dwa dni temu następnych kilkadziesiąt. Papież Franciszek nazywa to hańbą, przewodniczący Komisji Europejskiej Barroso powiada, iż
nie możemy zgodzić się na to, aby tysiące ludzi ginęło u granic Europy.
Lampedusańczycy, którzy nieszczęsnym imigrantom jakoś chcą pomóc, apelują o utworzenie korytarza humanitarnego pomiędzy Afryką Północną a Europą. Europejskie media publikują wzruszające reportaże.
A przecież wszystko to jest podszyte straszną hipokryzją.
My, Europejczycy, tych imigrantów nie chcemy. Żal nam biednych ludzi, którzy zginęli, ale przede wszystkim chcemy zniechęcić innnych do udawania się do Europy. Nie będzie więc żadnego korytarza humanitarnego, umożliwiającego bezpieczne pokonanie tych stu kilkunastu kilometrów otwartego morza. Nie będzie ułatwień. Reżimy w krajach Północnej Afryki brały od Europy pieniądze za powstrzymywanie migrantów. Jedne reżimy upadły w czasie Arabskiej Wiosny 2011, później upadł reżim Kadafiego i brama od strony afrykańskiej została otwarta.
Nie chcę wnikać w szczegóły europejskiego prawa imigracyjnego, bardzo zawiłego, ale żadne państwa nie chcą przyjmować imigrantów, którzy dotarli do krajów południowej Europy – Włoch, Grecji, Malty, Hiszpanii. Dlaczego? Imigrantów oskarża się o to, że nie szanują naszej kultury, są hałaśliwi, kradną, żebrzą, prostytuują się, napadają, gwałcą, zostają terrorystami, a przede wszystkim wyłudzają pomoc od opieki społecznej. Jest w tym zapewne jakaś część prawdy, może nawet dużo prawdy, ale w jakim stopniu jest to wywołane naszą własną ksenofobią, niechęcią do imigrantów, demonstrowanym brakiem zaufania, traktowaniem ich jak podludzi? Mówi się, że imigranci odbierają Europejczykom pracę. To chyba na ogół nie jest prawdą, gdyż nieznający języków i obyczajów, słabo wykształceni imigranci jeśli już dostają pracę, to taką, której Europejczycy wykonywać nie chcą. Wykształceni imigranci – lub ich wykształcone w Europie dzieci – niekiedy dostają dobrą pracę, ale równie często i tak spotykają się z objawami ksenofobii. No po prostu nie chcemy tych ludzi, i już.
Tymczasem jednak skoro już tym ludziom udało się dotrzeć do Europy, powinno się szybciej rozpatrywać ich podania o azyl (na to trzeba i środków, i dobrej woli!), a tych, którym azyl zostanie przyznany, należy wysyłać do innych krajów – ale niekoniecznie do Niemiec, Holandii czy Skandynawii, ale do Litwy, Bułgarii czy Polski. Chodzi o to, żeby Europa powiedziała: w porządku, chcieliście do Europy, oto więc jesteście, ale Europa to nie tylko najbogatsze kraje z najbardziej wydajnymi systemami opieki społecznej. Ta „gorsza Europa” i tak jest bogatsza i nieskończenie bardziej bezpieczna niż kraje, z których uciekliście. Spróbujcie tu normalnie żyć.
Kluczowe jest to, że Europa musi się wypowiedzieć jako całość, jako Unia, nie zwalać wszystkiego na legislacje i przeciążone systemy krajów granicznych. The Economist rozsądnie komentuje, że jeśli Europa chce nawet nie tyle rozwiązać, ile ograniczyć problem nielegalnych imigrantów, powinna zabiegać o rozwój gospodarczy krajów, z których pochodzą ci ludzie. I tu nie chodzi o żadną pomoc humanitarną, ale o zwykłą współpracę gospodarczą, w szczególności – horribile dictu – o liberalizację handlu, zniesienie barier celnych chroniących europejski rynek przed afrykańskimi produktami rolnymi: bawełną, cukrem, warzywami.
If countries like Italy refuse to take more tomatoes from north Africa, they may simply be condemned to take more people.
Polska tymczasem nie radzi sobie nawet z tymi nielicznymi nielegalnymi imigrantami, którzy docierają do nas przez wschodnią granicę. Procedury ciągną się miesiącami, imigranci żyją w obozach niewiele różniących się od więzień, są doniesienia o poniżającym traktowaniu imigrantów przez personel tych obozów, dzieci nie chodzą do szkoły, a wszystkie lokalne społeczności sąsiadujące z ośrodkami dla imigrantów nieodmiennie domagają się, żeby zostały one natychmiast zamknięte. Gdzieś te ośrodki niech będą, byle nie u nas!
Moim zdaniem Polska powinna zacząć od tego, żeby wszystkie dzieci imigrantów, nawet tych z jeszcze nierozpatrzonymi sprawami, posyłać do szkół. Do zwykłych szkół, nie do jakichś specjalnych ośrodków szkolnych na terenie ośrodków. Państwo powinno im przy tym opłacić wszystkie podręczniki i pomoce szkolne, a także wyżywienie w szkolnej stołówce. Dzieci nie znają polskiego? Jeśli nie pójdą do szkoły, to się go nie nauczą. A jeśli się nie nauczą, to na pewno nigdy się z Polską nie zintegrują. Polska powinna też przestać wyrzucać tych imigrantów, którzy mieszkają tu już kilka lat, faktycznie się zintegrowali, pokończyli szkoły, zaczęli pracować. Ale wciąż są „nielegalni”. Ach, na pewno chcą wykorzystać hojność naszego państwa, albo zakładać tu bazy terrorystów, albo jedno i drugie. Zapewne takie przypadki się zdarzają, ale nie można z góry zakładać, że tak będzie. Jak zawsze (czyli w Polsce: jak nigdy) trzeba zakładać dobrą wolę.
Ale o czym ja w ogóle piszę? Polska nie potrafi ułożyć sobie stosunków ze społecznością „imigrantów”, którzy mieszkają tu od kilkuset lat: z Cyganami. Nastroje antycygańskie narastają w całej środkowej Europie…