Powiem wprost: W piątek prezes Jarosław Kaczyński całkiem się zdekompensował, nazwał Tuska łgarzem, wpisał go na listę hańby i obarczył winą za katastrofę smoleńską:
To jest pańska wina. To wszystko, co wydarzyło się przed katastrofą, ta wojna, rozdzielenie wizyt, to jest z pańskiej winy. Nie byłoby katastrofy, gdyby nie było rozdzielenia wizyt. To jest wynik waszej polityki.
Cała relacja tutaj. Tak, premier Donald Tusk jest temu winien. Jest winien w takim samym stopniu, jak prezes Jarosław Kaczyński.
Jarosław Kaczyński wydelegował swojego brata, prezydenta, do zajmowania się polityką zagraniczną. Pchał się więc Lech Kaczyński tam, gdzie go nie proszono, choć merytorycznie nie miał wiele do powiedzenia. Trzeba uczciwie powiedzieć, że rząd Platformy też rozgrywał to nieumiejętnie, Tusk zachowywał się małostkowo – te wszystkie kłótnie o samolot przed szczytem UE – w końcu jednak polityka zagraniczna, zwłaszcza zaś to, kto i kiedy może reprezentować Polskę na zewnątrz, stały się elementami politycznego sporu wewnętrznego. I wówczas nadeszła rocznica zbrodni katyńskiej.
Premier Putin zaprosił premiera Tuska do wspólnego uczczenia pamięci zamordowanych oficerów. W narracji PiSowskiej Putin chciał w ten sposób „rozegrać” Tuska przeciwko Kaczyńskiemu ze szkodą dla Polski. Może tak, może nie – skądinąd to, że polska polityka zagraniczna nie była wówczas monolitem, było oczywiste dla każdego, nie było więc potrzeby „rozgrywania” skłóconych polskich polityków. Z drugiej strony jasne jest i to, że rosyjscy politycy Lecha Kaczyńskiego nie znosili i nie widzieli powodów, aby go wzmacniać w jego staraniach o reelekcję. Ale można się na to popatrzyć w ten sposób: najważniejszy polityk Rosji zaprosił swojego polskiego odpowiednika do wspólnych obchodów z szacunku dla Polski. Lecha Kaczyńskiego powinien był zaprosić prezydent Miedwiediew, ale wówczas zaraz podniosłyby się głosy, że Miedwiediew wykorzystuje polskiego prezydenta do swoich wewnętrznych rozgrywek z Putinem i że rosyjski gest był nieważny, bo to faktycznie rządzący Rosją Putin powinien był wystosować zaproszenie. Może tak, może nie.
Jakiekolwiek były motywy rosyjskich polityków, to rosyjski premier zaprosił premiera polskiego. Prezes Jarosław Kaczyński uważa, że Tusk powinien był zaproszenie Putina odrzucić i oświadczyć, że Polskę reprezentować będzie prezydent Kaczyński. A ja się pytam, dlaczego właściwie Tusk miałby to zrobić? Dlaczego miałby raptem ustąpić Kaczyńskiemu w polskim politycznym sporze wewnętrznym? I, przede wszystkim, dlaczego miałby, obrażając Putina, umniejszyć zarazem rangę uroczystości katyńskich – umniejszyć, bo odbyłyby się one w trakcie prywatnej wizyty Lecha Kaczyńskiego, bez najwyższych władz Rosji składających hołd pamięci polskich oficerów? Kaczyńskiego nikt przecież do Rosji nie zaprosił i trudno się było spodziewać, że na afront ze strony Polski Rosja odpowiedziałaby oficjalnym zaproszeniem wystosowanym przez Miedwiediewa. W dodatku obrażony Putin miałby niejedną okazję, żeby w przyszłości Polsce realnie zaszkodzić.
Stosowanie symbolicznych zniewag i dopatrywanie się takowych z każdej strony to polityczna specjalność Jarosława Kaczyńskiego. Może ten człowiek inaczej nie potrafi? Może uważa, że wszyscy tak postępują i że tak postępować muszą?
Tak więc Władimir Putin zaprosił Donalda Tuska, a Tusk tego zaproszenia nie odrzucił. W tej sytuacji Lechowi Kaczyńskiemu albo pozostawało przełknąć gorzką pigułkę, albo – niewiarygodne! – zrobić własne obchody, z liczniejszym orszakiem i wielką pompą, co, w zamierzeniu, miało przyćmić wizytę Tuska, skądinąd bardzo udaną (świetne przemówienie Tuska, premier Rosji klękający przed pomnikiem polskich oficerów!), i, zapewne, stać się początkiem kampanii wyborczej Lecha Kaczyńskiego. Wiadomo, że w początkach roku 2010 reelekcja Lecha Kaczyńskiego była najważniejszym celem politycznym braci.
Rekapitulując, Donald Tusk ponosi winę za „rozdzielenie wizyt”, gdyż tak z uwagi na rywalizację z Lechem Kaczyńskim, jak i ze względu na prestiż Polski, nie odrzucił zaproszenia Władimira Putina. Taką samą winę ponosi jednak Lech Kaczyński, gdyż z uwagi na rywalizację z Donaldem Tuskiem postanowił zorganizować własne, konkurencyjne obchody rocznicy katyńskiej. Lech Kaczyński na pewno nie zrobiłby tego wbrew bratu; można przypuszczać, że brat go do tego nakłonił. Zatem odpowiedzialność za „rozdzielenie wizyt” – za to, że druga wizyta w ogóle miała się odbyć – spada także na Jarosława Kaczyńskiego.
Tak, odmawiam Kaczyńskim działania ze względu na prestiż Polski. Przypuszczam, że bracia myśleli, że Tusk „nie jest godzien”, że „godzien jest” tylko Lech Kaczyński. Ale to są tylko urojenia i niebywale rozdęte ego braci Kaczyńskich.
***
W dalszym ciągu swojego sejmowego wystąpienia prezes Kaczyński mówił
Ponosicie – zwrócił się do Tuska i Palikota – stuprocentową odpowiedzialność za to, że w kilka dni po tym rzeczywistym zjednoczeniu narodu rozpoczęliście kampanię, by go skłócić i spotwarzyć tych, którzy zginęli.
Spotwarzania tych, którzy zginęli, nie było – poza, być może, incydentalnymi wystąpieniami jakichś chamów i idiotów, jakich nigdzie nie brakuje. Była – była, jest i będzie – krytyka polityczna zmarłego prezydenta, to jednak nie jest żadne „spotwarzanie”. Przeciwnie, to strona PiSowska systematycznie spotwarza tych, którzy przeżyli. Prawdą jest jednak, że chwilowe uczucie zjednoczenia wszystkich obywateli wokół trumny zmarłego prezydenta zostało zerwane. Zostało zerwane wraz z decyzją o wawelskim pochówku i apoteozie Lecha Kaczyńskiego.
To zaś, dlaczego do owego uczucia zjednoczenia doszło, wymaga osobnej refleksji.

