Nie mam jakichś szczególnych kompetencji do wypowiadania się na temat Bliskiego Wschodu. Wszystko, co poniżej, przedstawia punkt widzenia czytelnika gazet.
W krajach arabskich wrze. Czyżby po Wiośnie (1848) i Jesieni (1989) Ludów miała nastąpić Zima Arabów? Obalono już skorumpowany rząd w jednym kraju, w Tunezji, ale niepokoje są i w Jordanii, i w Jemenie, i w Libanie (tam zresztą zawsze są jakieś niepokoje), także w Sudanie. A w Egipcie trwa rewolucja.
Prezydent Hosni Mubarak czyni ustępstwa – rozwiązał rząd, powołał wiceprezydenta, syn Mubaraka nie będzie kandydował w następnych wyborach – ale kroki, które kilka miesięcy temu być może przyjętoby entuzjastycznie, dziś są spóźnione i niewystarczające. Typowy błąd upadających królów i dyktatorów.
Kraje euroatlantyckie, umownie zwane Zachodem (choć z punktu widzenia Egiptu jest to północ), chyba nie wiedzą co robić. Owszem, rząd Mubaraka był skorumpowany, policyjny i niedemokratyczny (Mubarak rządzi nieprzerwanie od prawie trzydziestu lat, kolejne referenda, w których przedłużał swoją władzę, mogły być sfałszowane), pomysł ustanowienia w Egipcie de facto monarchii dziedzicznej (w Syrii się to udało!) nie do przyjęcia, ale rząd Mubaraka był świecki, pozwalał firmom z Zachodu robić w Egipcie interesy, najważniejsze jednak, że Mubarak utrzymywał pokój i poprawne stosunki z Izraelem. Gdyby rząd Mubaraka mieli zastąpić fundamentaliści (jedyną opozycją egipską, o której słyszałem, jest Bractwo Muzułmańskie), mogłoby być bardzo niebezpiecznie z uwagi na możliwe zaostrzenie konfliktu arabsko-izraelskiego.
Rządy Zachodu stąpają po cienkiej linie, bojąc się, żeby z jednej strony nie oddać władzy fundamentalistom, z drugiej zaś nie wpaść w pułapkę, w którą wpadały już tyle razy: Wspierają „przychylnego” sobie satrapę – przychylnego, to znaczy nie otwarcie wrogiego i pozwalającego robić interesy – który jest znienawidzony przez swój lud, więc gdy satrapa upada, lud zwraca się także przeciwko Zachodowi, całkiem słusznie czyniąc go współodpowiedzialnym za występki reżimu. Najlepszym przykładem tej sytuacji była Rewolucja Islamska w Iranie. Teraz więc kraje Zachodu wypowiadają się bardzo ostrożnie. Z punktu widzenia Zachodu najlepiej byłoby, gdyby Mubarak złagodził swój reżim, ale dotrwał do planowanych na wrzesień wyborów i pozwolił na ich uczciwe przeprowadzenie. Na to jest chyba jednak za późno.
Dwie tylko rzeczy pocieszające usłyszałem na ten temat. Po pierwsze, Mohamed El Baradei, były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, który wyrasta na przywódcę opozycji, jest co najmniej równie świecki, jak Mubarak. Bractwo Muzułmańskie nie uaktywnia się zanadto, a i El Baradei, i sami uczestnicy prostestów, mówią, że nie kierują nimi pobudki religijne, ale polityczne, społeczne i ekonomiczne. Jak właśnie przeczytałem, Bractwo Muzułmańskie powiada, że El Baradei będzie negocjował w imieniu całej opozycji. Po drugie, z depesz ujawnionych przez Wikileaks podobno wynika, że USA już od kilku lat wspierały egipską świecką opozycję.
Naprawdę zaś się wzruszyłem, gdy przeczytałem, że gmachu Muzeum Egipskiego chroni nie tylko policja, ale także kordon kilku tysięcy zwykłych ludzi, aby nie doszło do nieszczęścia takiego, jak w Bagdadzie.
Nie wiem co się stanie. Chyba nikt tego nie wie. Georges Brassens, gdyby żył, pewnie mógłby dopisać nową zwrotkę do Le roi des cons (zobacz też polską wersję – wolę tę od późniejszej).
Update, 2 lutego. Prezydent Hosni Mubarak zapowiedział, że nie będzie kandydował w nadchodzących wyborach, rozpocznie reformy, przygotuje pokojowe przekazanie wladzy, ale przed wyborami nie ustąpi ze stanowiska. Jak należało się spodziewać, Egipcjanie już się na to nie godzą. Chcą, żeby Mubarak ustąpił natychmiast.
***
Na marginesie – albo i nie na marginesie – rewolucji w Egipcie zauważam, że padł jeden z mitów dotyczących Internetu. Internet, ze swoją niecentralistyczną, hierarchiczną strukturą, miał być odporny na ataki. W Egipcie ludzie zwoływali się i przekazywali sobie wiadomości za pomocą Internetu i SMSów. I oto rząd Internet po prostu… wyłączył. To znaczy wyłączyło go pięciu głównych operatorów (przedstawicieli firm zachodnich), którzy szybciutko ulegli sugestiom władz. Tak, koncerny bez wątpienia są za wolnością słowa i swobodą w dostępie do informacji, o ile tylko nie przeszkadza to władzom, bo konflikt z władzami mógłby utrudnić robienie interesów. Widać więc, że władza, jeśli tylko otrzyma wsparcie od międzynarodowych koncernów, może Internet w całym kraju zablokować.
