Jestem wielkim miłośnikiem nadawanych na kanałach edukacyjnych programów typu Katastrofa w przestworzach i stąd wiem, że katastrofy lotnicze mają zazwyczaj więcej niż jedną przyczynę. Musi zajść szereg okoliczności aby doszło do tragedii. Nie inaczej musiało być w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem. Przeczytałem transkrypt rozmów w kabinie pilotów, czytam opinie w sieci, wysłuchałem szeregu ekspertów w telewizorze i na tej podstawie zaczynam sobie wyrabiać opinię o tym jak doszło do katastrofy. Oczywiście jest to opinia laika, tym bardziej, że ujawniony transkrypt jest niechlujny (w kilku miejscach ewidentnie pomylona jest sekwencja czasowa), eksperci zaś zgadzają się, iż sam transkrypt mówi niewiele – choć i tak mówi zadziwiająco dużo – i że trzebaby go zestawić z zapisem drugiej czarnej skrzynki, rejestrującej parametry lotu i stan urządzeń pokładowych. Przyczyny można podzielić na cztery grupy:
- Dlaczego podjęto decyzję o lądowaniu
- Czy dochowano procedur
- Dlaczego zignorowano ostrzeżenia TAWS
- Jaka była bezpośrednia przyczyna katastrofy
Dlaczego podjęto decyzję o lądowaniu? Piloci zdawali sobie sprawę z fatalnych warunków na lotnisku i głośno wyrażali swoje wątpliwości co do tego, czy dadzą radę wylądować, a jednak nie zdecydowali się na odejście na zapasowe lotnisko. Dla mnie jest zupełnie jasne, że choć nie usłyszeli wprost rozkazu „macie wylądować”, byli poddani wielkiej presji psychicznej. Czekali na decyzję prezydenta (sic!), który przez dyrektora Kazanę był poinformowany o fatalnej pogodzie w Smoleńsku, być może też na decyzję gen. Błasika, który, jak przypuszczam, dowodził załogą formalnie, nie tylko na zasadzie ogólnego zwierzchnictwa, a gdy nikt nie zdecydował za nich, sami nie odważyli się na odejście na inne lotnisko. Nawet tego głośno nie rozważali, zachowywali się biernie, jakby sparaliżowani strachem przed zwierzchnikami. Zastanawiali się, czy wkurzy się, jeśli jeszcze… Pamiętali, co się stało w czasie wyprawy gruzińskiej. Jak wynika z opinii przytaczanych przez anuszkę, naciski na pilotow specpułku były raczej normą niż wyjątkiem. Dla nich brak decyzji oznaczał decyzję: macie wylądować, mimo iż wprost im tego nikt nie nakazał. I w dodatku nie chcieli „skompromitować się” przed zwierzchnikami.
Czy dochowano procedur? Z całą pewnością nie. Załoga dobrze widziała, jakie są warunki w Smoleńsku, że zgodnie z zasadami samolot w takich warunkach nie może lądować, a jednak zdecydowała się „spróbować”. Pewne fragmenty transkryptu (10:19:52-53) zdają się sugerować, że pilotom tego typu złamanie procedur przydarzało się nie po raz pierwszy. Ba, załoga Jaka, informując o fatalnej pogodzie, jednocześnie zachęca (sic!) załogę Tupolewa do podjęcia próby lądowania, a więc złamania procedur i nie budziło to najmniejszego zdziwienia u żadnej z załóg. Takie tam widać panowały obyczaje – furda procedury, jakoś to będzie, uda się i tym razem, skoro dotąd się udawało. To jest skandal, najwyraźniej tolerowany przez dowódców, wygodny dla przewożonych VIPów i wynikający z błędów w szkoleniu. Procedury są po to, aby piloci wiedzieli jak się zachować w typowych sytuacjach, a sytuacja, w której na jakimś lotnisku nie można lądować z powodu złej pogody, jednak jest typowa. Trzeba wszakże pamiętać, że w lotnictwie wojskowym pilotom wpaja się się zupełnie inne zasady, niż w lotnictwie cywilnym. Cywilni piloci mają przede wszystkim dbać o bezpieczeństwo pasażerów, wojskowi – o wykonanie zadania, nawet jeśli zadanie to nie ma charakteru bojowego.
Dlaczego zignorowano ostrzeżenia TAWS? To, po usłyszanych w telewizorze wyjaśnieniach, wydaje mi się całkiem jasne. Lotnisko w Smoleńsku było lotniskiem wojskowym, tylko okazjonalnie udostępnianym dla lotów cywilnych, wobec czego jego danych nie było w bazie, z której korzysta TAWS. TAWS „nie wiedział”, że tam jest lotnisko, wydawał więc ostrzeżenia tak, jakby piloci zbliżali się do kawałka pola gdzieś w środku kontynentu. Piloci wiedzieli, że TAWS „będzie krzyczeć”, więc go zignorowali. Niestety, było to jak w znanej bajce o pastuszku i wilku…
Moim zdaniem dopuszczenie do sytuacji, w której TAWS miał z założenia zgłupieć, było kolejnym błędem proceduralnym, kolejnym zastosowaniem zasady „jakoś to będzie”.
Bezpośrednia przyczyna katastrofy i ostatnia faza lotu. Ostatnią fazę lotu spróbował odtworzyć pewien rosyjski miłośnik aeronautyki. Zestawił on podawane przez nawigatora dane o wyskości lotu, skorelowane z czasem oraz z zarejestrowanymi komunikatami. Na tej podstawie wykreslił trajektorię samolotu i nałożył ją na profil terenu na podejściu do lotniska.

W Polsce ten wykres został zamieszczony najpierw na forum lotnictwo.net.pl, potem trafił do TVN24, aż wreszcie do Gazety Wyborczej. Wynika z niego kilka rzeczy.
Po pierwsze, wyjaśnia się tajemniczy „lot poziomy”. O 10:40:42 nawigator zgłasza wysokość 100m. Nawigator ponownie zgłasza wysokość 100m o 10:40:49. Nie oznacza to, iż samolot leciał przez te kilka sekund poziomo, ale równolegle do obniżającego się zbocza jaru. Jest to zarazem dobitny dowód na to, że nawigator korzystał ze wskazań radiowysokościomierza, mierzącego fizyczną odległość od powierzchni ziemi, podczas gdy w tamtych warunkach powinien był korzystać z wysokościomierza ciśnieniowego, mierzącego odległość od ustalonego poziomu lotniska. Niedoświadczony nawigator pomylił się, ale zmylił tym samym pilotów i to stało się bezpośrednią przyczyną katastrofy.
Po drugie, samolot opadał zdecydowanie za szybko.
Po trzecie, samolot nie znajdował się na ścieżce, mimo iż wieża twierdziła coś innego, co także zmyliło pilota.
Po czwarte, gdy drugi pilot o godzinie 10:40:50, na wysokości 80m od poziomu gruntu (pechowo nad samym dnem jaru!), wydał komendę „Odchodzimy”, załoga – najprawdopodobniej pierwszy pilot – usiłowała tę komendę wykonać! Świadczy o tym wyraźna zmiana krzywizny trajektorii, natomiast błędem było to, iż żaden z pilotów ustnie nie potwierdził wykonania komendy. No i prawie im się udało – niestety, na skutek bezwładności samolotu, zbyt dużej prędkości opadania, zbyt bliskiej odległości od ziemi, nie zdążyli. Zabrakło im dosłownie kilku metrów.
Czego wciąż nie wiadomo? Wielu rzeczy. Dlaczego samolot schodził zbyt szybko (niektórzy spekulują, że pilot chciał „zanurkować pod chmurę” żeby zobaczyć ziemię, a potem dolecieć do pasa płasko, na niskiej wysokości), dlaczego lotniska formalnie nie zamknięto i, przede wszystkim, dlaczego wieża błędnie podawała, że samolot utrzymywał się na właściwej ścieżce podejścia. Zapewne też wielu innych rzeczy, o które ja nawet nie umiem zapytać, a które wyjaśnią się, gdy poznamy zapisy z drugiej czarnej skrzynki.
Co zaś się tyczy wieży, to czy lotnisko w Smoleńsku, z takim wyposażeniem, jakie miało, mogło samo określić wysokość samolotu, czy też musiało polegać na tym, co podawał sam samolot? A jeśli korzystali z komunikatów samolotu, to czy polegali na tym, co mówiła załoga, czy też na automatycznych komunikatach z transpondera? Jeśli z transpondera, to z czego korzysta transponder? Z systemu TAWS? Jeśli tak, to kółko się – i tak – zamyka, gdyż TAWS korzysta z radiowysokościomierza.
Widać, iż decyzja o lądowaniu w takich warunkach, z pogwałceniem wszystkich procedur, była samobójcza. Było niezwykle prawdopodobne, że coś złego się stanie, mimo iż dotąd tyle razy jakoś się udawało. Tym razem się nie udało.