Wysłuchałem dziś całkiem poważnego referatu na temat BCI, Brain-Computer Interface. Prelegent, żeby zainteresować publiczność, opowiadał – całkiem niepotrzebnie i całkiem bez związku z dalszą częścią seminarium – że nauka potrafi już robić nie-sa-mo-wi-te rzeczy, w szczególności wypreparować mózg szczura, utrzymywać ten mózg przy życiu i sprawić, że będzie on sterował robotem. Prelegent pokazał nam nawet film (na YouTube jest tego więcej)…
…i pozwolił sobie na komentarz, że robot naprawdę zachowuje się jak szczur. Rzeczywiście, sposób filmowania i muzyka nasuwają skojarzenia z zachowaniem przerażonego, usiłującego uciec zwierzęcia.
Wydało mi się to ze wszech miar obrzydliwe. Poczułem autentyczną repulsję na myśl o działaniach tych naukowców. Jakiś straszny, bezsensowny wiwisekcjonizm, robiony bez żadnego celu, tylko po to, żeby pokazać, jacy jesteśmy technicznie sprawni: no patrzcie państwo, takie rzeczy umiemy zmajstrować! Okrutna sztuczka cyrkowa. Na szczęście okazało się, że prelegent przesadził – nie mózg szczura, ale tkanka mózgowa, wydobyta ze szczurzego płodu. Tkanka rozrasta się na szalce Petriego, tworzy połączenia, a dzielni uczeni przyłączają do niej elektrody i – dalej nie wiedząc, jak to działa – pozwalają nieszczęsnej tkance sterować robotem. Tutaj jest poważny artykuł na ten temat, opublikowany w PLoS Computational Biology, ale media oczywiście piszą o robocie z mózgiem szczura. Nawet zamieszczony filmik ma tytuł Rat Brain Robot. Cóż, media lubią epatować i lubią uproszczenia.
To, co autorzy tych eksperymentów naprawdę robią, jest mniej okrutne, a więc nieco mniej obrzydliwe, niż to, co prelegent chciał nam wmówić, ale zanim to sobie wszystko wyguglałem, wymyśliłem taki oto szkic opowiadania SF:
Pewne laboratorium zajmuje się budową robotów-cyborgów, sterowanych wypreparowanymi, żywymi mózgami szczurów. Roboty umieją unikać przeszkód, poruszać się po labiryncie, poszukiwać, dążyć do celu. Marzeniem naukowców jest budowa robotów, które umiałyby coś więcej, na przykład rozpoznawać litery lub choćby piktogramy, robotów, z którymi możnaby się komunikować. Ba, ale skąd wziąć odpowiedni mózg? I tu okazuje się, że szef laboratorium, szanowany naukowiec, ma raka trzustki. Zostało mu jeszcze trzy, może cztery miesiące życia, które spędzi albo w straszliwych męczarniach, albo ogłupiony środkami znieczulającymi, bez kontaktu z rzeczywistością. Naukowiec postanawia ofiarować siebie – swój mózg – swojemu laboratorium. Przyjaciele odmawiają go, przecież szczurze mózgi sterujące robotami żyją krótko, najwyżej kilka tygodni. Nie szkodzi, mówi naukowiec, przeżyję ten czas bez cierpienia, w dodatku robiąc coś pożytecznego dla nauki. W końcu wszyscy się zgadzają, naukowiec zostaje znieczulony, jego mózg operacyjnie wyjęty, umieszczony w słoju z pożywką. Wszystkie elektrody podłączono, uruchomiono robota. Bo początkowej konfuzji robot zaczyna w kółko wskazywać litery KILLME, KILLME. Cierpienie mózgu jest wielekroć większe, niż cierpienie umierającego na raka.
Copyright © 2010 PFG.
To nie byłoby dobre opowiadanie, ale gdyby ktoś je sprawnie napisał, byłoby sprzedawalne. Wszelkie skojarzenia z potwornym filmem Johnny Got His Gun, albo z tym opowiadaniem Ze wspomnieć Ijona Tichego Lema, w którym facet skonstruował nieśmiertelną duszę swojej żony, w postaci niezniszczalnego, zielonkawo połyskującego kryształu, są jak najbardziej na miejscu.