Migranci

Gdy patrzę na zdjęcia z Usnarza, odczuwam żal, wstyd, złość, wściekłość. Ale to, co się tam dzieje, to tylko bardzo drobny element znacznie większej i złożonej sytuacji. Z polskiej perspektywy trzeba na nią spojrzeć co najmniej z trzech stron:

1. Nieszczęsnych ludzi, którzy obecnie koczują na granicy, trzeba natychmiast przewieźć do jakiegoś polskiego ośrodka, ogrzać, nakarmić, wyleczyć, zadbać o nich, o kota też, i przyjąć od nich wnioski azylowe. W czasie rozpatrywania wniosków należy ich nadal trzymać w jakimś ośrodku, ale traktując po ludzku. Dalsze dręczenie tych ludzi przez zmuszanie ich do trwania w tym obozowisku jest moralnie nieakceptowalne. A gdy już się te wnioski rozpatrzy, ci, którym zostanie przyznany azyl, zostaną lub przeniosą się dalej na Zachód, resztę trzeba będzie odesłać. Będą z tym niezłe korowody, ale i tak bledną przy skandalu, jakim jest trzymanie ludzi w upodleniu, na jakiejś kępie błota.

Podobnie, ze względów moralnych, należy postawić przed sądem i, mam nadzieję, skazać dowódców i ich politycznych mocodawców, którzy wysłali żołnierzy (?) do maltretowania tych ludzi, do łamania prawa polskiego i międzynarodowego. Dodatkowo dowódców i ich zwierzchników należy ukarać za posługiwanie się żołnierzami (?) w mundurach bez dystynkcji i oznaczeń, poruszających się pojazdami bez numerów rejestracyjnych. Toż to nie są żołnierze, tylko jakieś zielone ludziki, jak u Putina! Zastanawiam się, czy ktoś tam u Błaszczaka świadomie postanowił naśladować Putina, czy to jest tylko podobny typ myślenia?

Tymczasem historię ludzi z Usnarza, gdy już znajdą się otoczeni jaką-taką opieką w polskim ośrodku, ale z nikłymi perspektywami przedostania się do bogatszych krajów Europy, należy rozpowszechniać na Bliskim i Środkowym Wschodzie za pomocą naszych kanałów dyplomatycznych. A, prawda, Polska dzięki dobrej zmianie, nie ma kanałów dyplomatycznych. Zapomniałem 😦

2. Trzeba wszakże pamiętać, że problem Usnarza stworzył Łukaszenka. Wściekły za nałożenie sankcji na Białoruś, robi na swoją miarę to, co swego czasu robił Erdoğan: szantażuje Europę, sprowadzając uchodźców. Białoruski dyktator zapewne liczy na to, że Unia się ugnie i cofnie sankcje, w zamian za co Łukaszenka przestanie organizować kosztowne „wycieczki na Białoruś” dla mieszkańców Bagdadu. Nie można mu ustąpić. Tych nieszczęśników, którzy obecnie koczują na granicy, należy wpuścić ze względów humanitarnych, ale na przyszłość granicę polsko-białoruską, będącą fragmentem zewnętrznej granicy Unii, należy uszczelnić. Zasieki z drutu kolczastego, jakkolwiek źle się one kojarzą, mogą się okazać niezbędne. I to porządne zasieki, nie ten szajs postawiony przez PiSowskie zielone ludziki przy pomocy kija od miotły, który rozpadł się następnego dnia. Trzeba będzie zadbać o przejścia dla zwierząt i takie tam, ale unijna zasada jest jasna: zewnętrzne granice UE mają być szczelne.

I trzeba też jasno powiedzieć, że mimo wszystkich zasieków, wart, kamer monitoringu, granica polsko-białoruska nie będzie całkowicie szczelna. Skoro, jak informują białoruscy dziennikarze, Białorusini mogą robić „śluzę” – na polecenie wyższego oficera białoruski patrol graniczny na chwilę opuszcza posterunek, a wtedy migranci przekraczają granicę – prędzej czy później jakiś Aleś ze strony białoruskiej dogada się z jakimś Olkiem ze strony polskiej i powstanie śluza symetryczna. Grupki migrantów będą mogły przekraczać granicę. Nie będą to wielkie tłumy, ale też pełnej izolacji nie będzie. Jedyna nadzieja, że Łukaszenka, przekonawszy się, że Unia nie ma zamiaru mu ustąpić, znudzi się i przestanie organizować lotnicze transporty na Białoruś. Ale to trochę potrwa.

Nawiasem mówiąc, dziś pojawili się polscy aktywiści, niszczący zasieki Błaszczaka. Myślę, że rozumiem szlachetne intencje tych osób, ale to zachowanie jest zwyczajnie głupie. Unia Europejska wymaga ochrony swoich granic zewnętrznych przed niekontrolowanym przepływem migrantów, zupełnie podobnie jak wymaga przestrzegania praworządności, zachowania standardów sanitarnych przy produkcji żywności i stosowania się do unijnych zaleceń w całym mnóstwie obszarów gospodarki. Prawda bowiem jest taka: my, Europejczycy, bardzo współczujemy ludziom tonącym w morzu czy gnijącym w błocie podczas próby nielegalnego dostania się do Unii Europejskiej, i tym, których widzimy, chcemy pomóc, ale niekontrolowanego napływu migrantów sobie po prostu nie życzymy.

3. Co prowadzi mnie do obserwacji, że to, co dziś się dzieje na granicy polsko-białoruskiej, może być nikłym przedsmakiem tego, co nas być może czeka w przyszłości. Sytuacja na Bliskim Wschodzie już jest tragiczna, a przecież może się jeszcze pogorszyć czy to z powodów politycznych, czy z uwagi na zmiany klimatyczne. Afryka cieszy się największym przyrostem naturalnym ze wszystkich kontynentów, ale sytuacja wojskowo-polityczna, ekonomiczna i klimatyczna krajów afrykańskich, zwłaszcza w Afryce Subsaharyjskiej, mówiąc eufemistycznie, nie ułatwia życia młodym pokoleniom, liczonym w miliony. Dziesiątki, setki milionów. Nie ma dla nich pracy, ziemi, perspektyw, nawet z żywnością i wodą też bywa kiepsko. Z punktu widzenia Afrykańczyka, Jemeńczyka czy Afgańczyka dowolny kraj europejski jawi się jako kraina spokoju i obfitości. Mamy sytuację silnej nierównowagi. W jednych częściach świata ludziom żyje się bardzo źle, a w innych całkiem dobrze. Na na razie to jakoś trwa, ale niech warunki tam się jeszcze pogorszą, a stamtąd tutaj ruszy wędrówka ludów tak wielka, jakiej świat jeszcze nie widział. Pewnie, nie wszyscy dojdą, bo im zabraknie sił, zasobów i determinacji, ale nie można wykluczyć, że pewnego dnia u granic Europy – na granicy polsko-białoruskiej też – stanie kilka milionów migrantów. Nie potencjalnych migrantów, żyjących w kiepskich warunkach w obozach dla uchodźców i snujących nieokreślone plany migracji do Europy, ale migrantów aktywnych, żądających od Europy, by wpuściła ich natychmiast.

I co my, Europejczycy, z tym zrobimy?

Nie mam pojęcia co mielibyśmy zrobić. Ale co tam ja! Nikt z europejskich przywódców nie ma.

Żołnierze (?), przy pomocy miotły, stawiają płot Błaszczaka

Błąd kardynalny

Bartosz T. Wieliński w GW ostrzega, że Kaczyński poświęca bezpieczeństwo Polski dla władzy. Rozumowanie jest dość proste: skoro amerykańscy senatorowie z obu partii w liście otwartym przestrzegają, że przyjęcie Lex TVN

może mieć negatywne konsekwencje dla kwestii obronności, biznesu i stosunków handlowych. Apelujemy do polskiego rządu o wstrzymanie się przed podjęciem jakichkolwiek decyzji, które mogłyby wpłynąć na nasze długotrwałe relacje

to pewnie senatorowie wiedzą, co mówią, a upór Kaczyńskiego będzie miał negatywne konsekwencje dla Polski: Brak widoków na poważne amerykańskie inwestycje w Polsce, całkowite marginalizowanie przez amerykańską administrację stanowiska Polski w jakichś przyszłych negocjacjach handlowych czy politycznych, zredukowanie amerykańskiej obecności wojskowej na terytorium Polski, brak koniecznej, wymaganej prawem zgody Senatu na zakup przez Polskę nowoczesnego uzbrojenia produkcji amerykańskiej, znacznie mniejszą skłonność do okazania Polsce pomocy, gdyby – Boże, uchowaj – okazała się ona niezbędna. Wieliński apeluje więc do Kaczyńskiego: Opamiętaj się, chłopie, bo szkodzisz Polsce!

Wieliński milcząco przyjmuje założenie, że Kaczyńskiemu i pozostałym przywódcom PiS zależy na dobru Polski. Że PiS i Kaczyński chcą, aby Polska się rozwijała, była bezpieczna, a ludziom tutaj żyło się raczej lepiej, niż gorzej. Wieliński jest pewien, że Kaczyński i jego współpracownicy inaczej, niż on, jego zdaniem, błędnie rozumieją dobro Polski, co może wynikać z wielu powodów, takich jak inne założenia, brak rozeznania czy błędna ocena sytuacji. Pisze więc:

Prezes PiS uznał, że w sprawie przejęcia TVN Amerykanie będą musieli dać mu wolną rękę, bo Polska jest ważnym, strategicznie położonym krajem. Bez Polski nie da się bronić wschodniej flanki NATO, gdzie zresztą USA zainwestowały mnóstwo pieniędzy. Dlatego – według Kaczyńskiego – Ameryka musi się z Polską liczyć. Geopolityka jest ważniejsza niż jakaś telewizja.

Jeśli prezes PiS zrozumie, że jego kalkulacje były błędne, że rola Polski we „wschodniej flance NATO” jest dla Ameryki dalece mniej ważna, niż ochrona amerykańskich inwestycji, a przede wszystkim deklarowane wartości, w tym wolność mediów – bo gdyby Stany od tego odstąpiły, utraciłyby jakąś cząstkę międzynarodowej wiarygodności – to odpuści, przestanie forsować Lex TVN, gdyż trwając w uporze, może zaszkodzić Polsce.

To samo założenie, że PiSowi zależy na dobru Polski, czynią politycy w Sejmie, publicyści i analitycy w mediach, wreszcie zwykli ludzie nad kuflem piwa lub talerzem zupy. Ach, gdyby tylko PiS zrozumiał, że dobro Polski pojmuje opacznie, poszedł by po rozum do głowy i choć trochę zmienił swoją politykę.

I co? I nic. Jak grochem o ścianę.

Moim zdaniem założenie, że Jarosławowi Kaczyńskiemu, panu Zbyszkowi i innym przywódcom PiS zależy na dobru Polski, jest całkowicie błędne. Im zależy jedynie na władzy. Na tym, żeby było tak, jak oni chcą. Bez żadnych ograniczeń. Żeby ich słowo stawało się ciałem. Żeby mieli błogie poczucie sprawowania całkowitej kontroli. Licznym PiSowcom ulokowanym (nieco) niżej w piramidzie władzy zależy też na pieniądzach (im niżej w piramidzie, tym pieniądze bardziej się liczą) i osobistym prestiżu, wreszcie innym, żeby było tak, jak postanowił ich guru, któremu kiedyś zawierzyli, a teraz boją się mu przeciwstawić. To, co stanie się z Polską i jej mieszkańcami, jest dla nich niemalże bez znaczenia. Polska wraz ze swoimi obywatelami potrzebni są do tego, aby dać władzę Kaczyńskiemu i całej reszcie, a także materialne profity tym, którym one się po prostu należą. Kaczyński i reszta przywódców PiS uważają zresztą Polaków za ludzi raczej głupich: część wystarczy przekupić doraźnymi korzyściami, innych zastraszyć i cześć. Wystarczy. A jaki naprawdę będzie los Polski w perspektywie dalszej, niż najbliższych wyborów, guzik ich obchodzi. Ci nieliczni bardziej przyzwoici pewnie myślą, że „jakoś to będzie”, inni nie myślą nawet tego.

Jeśli więc w sprawie koncesji dla TVN Kaczyński uznał, że dla zachowania władzy musi zniszczyć tę stację, to będzie ją próbował zniszczyć bez względu na międzynarodowe reperkusje. Nie wiem, czy Kaczyński rozumie, że wejście w konflikt z Ameryką zaszkodzi Polsce, jestem natomiast pewien, że konsekwencje takiego konfliktu nic a nic go nie obchodzą.

Tłumaczenie Jarosławowi Kaczyńskiemu i pozostałym przywódcom PiS, że szkodzą Polsce, nie ma najmniejszego sensu. Ich Polska nie obchodzi. Należy to natomiast tłumaczyć „miękkim” zwolennikom PiS, ludziom wahającym się oraz niezdecydowanym by wziąć udział w wyborach. Odsunięcie PiS od władzy jest teraz największym, najważniejszym zadaniem, jakie stoi przed naszym krajem.

1 sierpnia

Moja mama zawsze mocno przeżywała rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Było to związane z jej osobistymi wspomnieniami. Nie, nie była warszawianką. W chwili wybuchu Powstania miała 14 lat i mieszkała u swej babki w Radomyślu nad Sanem, zajętym już wtedy przez Sowietów. Radomyśl przez kilka miesięcy był sowieckim miasteczkiem wojskowym, wojengorodem, ale z głośników zawieszonych na słupach słychać było audycje Radia Londyn. Takie czasy. A w radio w kółko jęk, zawodzenie: Warszawa walczy, Warszawa płonie, Warszawa ginie! I Chorał, upiorny Chorał Ujejskiego. Lokalni AKowcy, wzywani przez Sowietów, zbierali się, by ruszyć na odsiecz Warszawie; na szczęście oddział dowodzony przez mojego ukochanego Wujka Leszka, w którym służyło jeszcze dwóch innych moich wujów, w porę dowiedział się o losie innego oddziału – po stawieniu się na miejscu zbiórki, wszyscy zostali aresztowani przez Sowietów i wywiezieni Bóg wie, gdzie – więc nie wpadli w pułapkę, a Wujek Leszek oddział rozwiązał.

Na mamie to doświadczenie, jej osobista recepcja Powstania, zrobiła wstrząsające wrażenie. By uczcić pamięć Powstania, za PRLu kilkakrotnie jeździła do Warszawy specjalnie po to, by 1 sierpnia być na Powązkach. Oczywiście nie było tam żadnych władz, ale byli ludzie: dość jeszcze liczni powstańcy, zwykli warszawiacy i ci, którzy jak moja mama, specjalnie przyjechali na tę okazję.

Tak byłem wychowany. A jeszcze byłem harcerzem z tego odłamu, który kultywował, wręcz czcił pamięć o Szarych Szeregach. Kamienie na szaniec, przeczytane z jakiegoś tuż-powojennego wydania, znałem praktycznie na pamięć. Ale potem przeczytałem – z biblioteki Wujka Leszka – Pamiętniki żołnierzy baonu Zośka, gdzie znacznie więcej, niż heroizmu i opisu bohaterskich walk z Niemcami, było potworności i rozpaczy. I coś mi zaczęło nie pasować.

A potem przeczytałem więcej. Przeczytałem i starałem się to przemyśleć.

Powstańcom Warszawskim – żołnierzom, sanitariuszkom, łącznikom, ale także cywilom, którzy zmuszeni byli przejść przez to piekło – należy się cześć i szacunek: za ich bohaterstwo, poświęcenie, odwagę, determinację, a także za ich śmierć, cierpienia, rany, przerażenie, rozpacz. Wieczna cześć i szacunek. Jednak samo Powstanie Warszawskie było naszą największą klęską w XX wieku, zupełną, niepowetowaną katastrofą. Śmierć dwustu tysięcy ludzi, śmierć miasta z jego zabytkami, dokumentami, archiwami, zasobami, infrastrukturą, ze wszystkim. Symboliczna zagłada naszej stolicy. Niepotrzebna śmierć ludzi, bezsensowna zagłada miasta. Jedna z naszych największych tragedii narodowych, być może największa, o długotrwałych konsekwencjach porównywalnych, czy ja wiem, do Konfederacji Barskiej, z której, nie wiedzieć czemu, też jesteśmy dumni, lub do najazdu tatarskiego z 1241, do którego, o dziwo, wcale żeśmy się nie przyczynili.

***

Anna Świrszczyńska, Niech liczą trupy

Ci co wydali pierwszy rozkaz do walki
niech policzą teraz nasze trupy.

Niech pójdą przez ulice
których nie ma
przez miasto
którego nie ma
niech liczą przez tygodnie przez miesiące
niech liczą aż do śmierci
nasze trupy

Anna Świrszczyńska, sanitariuszka AK, poetka