Na początku lipca prezydent Duda odmówił nominowania dziesięciu sędziów, których kandydatury wysunęła Krajowa Rada Sądownictwa. W jednym wypadku chodziło o pierwszą nominację, w dziewięciu o awans do sądów wyższego szczebla. Prezydent w żaden sposób swojej decyzji nie uzasadnił, ale jest tajemnicą poliszynela, że z odmową spotkali się sędziowie, którzy poprzednio wydawali wyroki niekorzystne dla PiSu lub niemile widziane przez prawicę.
Środowisko sędziowskie jest oburzone. KRS domaga się od prezydenta przedstawienia uzasadnienia negatywnych decyzji. Niepowołani sędziowie składają skargi do sądów administracyjnych, a do prezydenta apeluje europejskie stowarzyszenie sędziów.
Wszystko to jest, jak się wydaje, zupełnie chybione. Nawet nieco się dziwię, że sędziowie zachowują się tak bardzo nieprofesjonalnie.
Nie chodzi bowiem o to, czy decyzja prezydenta była słuszna (moim zdaniem, nie była), ale czy była formalnie poprawna. Otóż była. Prezydent mógł omówić nominacji i nie musiał tej decyzji uzasadniać.
Zacznijmy od tego, że był już precedens: Prezydent Lech Kaczyński także odmówił dokonania nominacji sędziowskich, co również głośno krytykowano, ale raczej nie kwestionowano samej zasady. Niektórzy z niepowołanych wówczas sędziów – jak możemy przeczytać – składali skargi do sądu administracyjnego, a potem do NSA, które uznały, że powoływanie sędziów jest „osobistą prerogatywą” prezydenta i że prezydent nie działa w tym zakresie jako organ administracji publicznej, a więc jego (odmowna) decyzja nie wymaga uzasadnienia.
A jak to wygląda z punktu widzenia konstytucji?
Zacznijmy od przepisu nie dotyczącego sędziów. Mianowicie art. 161 powiada, że
Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, dokonuje zmian w składzie Rady Ministrów.
„Dokonuje”. Powszechnie interpretowane jest to w ten sposób, iż prezydent musi dokonać zmian w składzie rządu (odwołać ministra, powołać następcę) ilekroć zażąda tego premier. Prezydent może uwielbiać odwoływanego ministra i serdecznie nie znosić powoływanego, ale nie ma wyboru: premier składa wniosek, prezydent go wykonuje. Decyduje o tym tryb gramatyczny (tryb orzekający, strona czynna) użyty w konstytucji. Nawiasem mówiąc, taki sam tryb użyty jest we wcześniejszym przepisie konstytucyjnym – art. 159 ust. 2:
Prezydent Rzeczypospolitej odwołuje ministra, któremu Sejm wyraził wotum nieufności […]
Tu nie ma najmniejszych wątpliwości: prezydent musi odwołać ministra, wobec którego wyrażono wotum nieufności. Prezydent nie może powiedzieć „mógłbym w tej sytuacji odwołać, ale tego nie zrobię”. Nic z tych rzeczy. Prezydent odwołać musi.
A jak to jest w wypadku sędziów? Mówi o tym art. 179 konstytucji:
Sędziowie są powoływani przez Prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, na czas nieoznaczony.
Ponadto art. 144 ust. 3 pkt. 17 wyłącza nominacje sędziowskie z obowiązku uzyskania kontrasygnaty premiera, czyniąc z tego „osobistą prerogatywę” prezydenta.
Zwróćmy uwagę, że brzmienie, tryb gramatyczny użyty w art. 179 jest inny, niż w przywołanych dla porównania art. 159 i 161. Przepis art. 179 nie zmusza prezydenta do wykonania określonej czynności (tu: powołania sędziów na wniosek KRS). Przepis ten mówi jedynie, że
- tylko prezydent może powoływać sędziów (nie premier, nie minister, nie prezes sądu, nie pan Staszek z sąsiedniej ulicy)
- prezydent może to zrobić wyłącznie na wniosek KRS (nie sam z siebie, nie na wniosek premiera czy pana Staszka)
ale nie implikuje, że prezydent musi postąpić zgodnie z wnioskiem KRS. KRS – i tylko KRS – może złożyć wniosek o powołanie (awansowanie) sędziego i KRS ma swoje, dobrze zdefiniowane i dość przejrzyste procedury prowadzące do sformułowania takiego wniosku, prezydent zaś może, ale niekoniecznie musi się do takiego wniosku przychylić. Ba, można sobie wyobrazić racjonalne powody, dla których prezydent mógłby się do wniosku KRS nie zastosować – na przykład już po sformułowaniu wniosku wyjdzie na jaw, że kandydat na sędziego to jednak jest gnida lub też prezydent, opierając się na informacjach niejawnych (od służb specjalnych), do których on ma dostęp, KRS zaś nie, uznaje, że kandydat na sędziego jest agentem obcego mocarstwa; prezydent przy tym nie chce ujawnić powodów swojej odmowy żeby nie zdekonspirować służb. Jest jasne, że prezydent, który w naszej tradycji ma symbolizować jedność i ciągłość państwa, stać ponad podziałami, powinien decyzje odmowne wydawać z najwyższym umiarem – zgodzić się bowiem należy, że prezydent, w przeciwieństwie do KRS, nie ma środków i mechanizmów do dokonania merytorycznej oceny kandydata na sędziego – ale formalnie nie musi być posłuszny KRS i decyzji nie musi uzasadniać.
Stanowisko to jest spójne z… wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, wydanym w innej, choć powiązanej sprawie. Mianowicie, po ekscesach prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który, jako się rzekło, odmówił nominowania niektórych kandydatów, ale przede wszystkim przez bardzo długie miesiące zwlekał z podjęciem jakiejkolwiek decyzji, ustawodawca chciał zobowiązać prezydenta do nominowania sędziego w ciągu miesiąca od wpłynięcia wniosku z KRS. Trybunał w roku 2012 uznał ten przepis za niezgodny z konstytucją, jako że godzi on w „osobistą prerogatywę” prezydenta. W uzasadnieniu wyroku TK czytamy:
Trybunał uznał, że nieokreślenie wprost w art. 179 konstytucji terminu na powołanie sędziów należy odczytywać w ten sposób, że Prezydent ma obowiązek działania niezwłocznego. Taka interpretacja dopuszcza wystąpienie uzasadnionego opóźnienia w realizacji przez Prezydenta jego kompetencji, przykładowo, gdy konieczna jest analiza kandydatur zgłoszonych przez KRS i pozwala prawidłowo ją wykonywać, umożliwiając rzetelną ocenę kandydatur na stanowiska sędziowskie.
TK uznał zatem, że prezydent może analizować i oceniać kandydatury przedstawione przez KRS. I choć Trybunał nie mówi tego wprost, należy, jak przypuszczam, rozumieć, że skoro prezydent może „analizować” i „oceniać”, logicznie dopuszczalne jest, że prezydent, w wyniku analizy i oceny, niektóre kandydatury odrzuci.
Inne prawnicze uzasadnienie decyzji prezydenta Dudy można znaleźć tutaj.
Pisałem już gdzie indziej, że nadanie stopnia generalskiego, powołanie na urząd sędziego i (opisane nie w konstytucji, ale w ustawie) nadanie tytułu profesora – przez głowę państwa, w ceremonialnej oprawie – traktowane są w Polsce jak przyjęcie do stanu szlacheckiego. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego mają inną pozycję: zgodnie z art. 194 ust. 1 konstytucji, sędziów TK nie powołuje prezydent, ale są oni wybierani przez Sejm (w konstytucji nie ma nawet nic o ślubowaniu składanym na ręce prezydenta!). Z tej perspektywy Trybunał Konstytucyjny jest innym, niż sądy (powszechne, administracyjne i wojskowe), bardziej republikańskim sektorem władzy sądowniczej, symbolicznie niezależnym od monarszej pozycji głowy państwa. W średniowieczu (i dawniej, patrz choćby biblijny sąd Salomona) to król sprawował sądy; nominując sędziów, cedował na nich cząstkę swojej osobistej władzy. Ceremonialny charakter powoływania na urząd sędziego, z podkreślanym – choćby w cytowanych wyrokach TK i NSA – charakterem „osobistej prerogatywy” prezydenta w dokonywaniu tej nominacji, jest śladem, pozostałością starego, quasi-sakralnego zwyczaju. Natomiast sędziowie Trybunału Konstytucyjnego nie zyskują swej władzy z woli głowy państwa, ale z woli demokratycznie wybranego Sejmu. Być może dlatego (między innymi dlatego) PiS tak usilnie próbuje Trybunał Konstytucyjny ubezwłasnowolnić. Nie do pomyślenia jest bowiem, aby ktoś w Polsce sprawował władzę i mógł wydawać wiążące postanowienia nie z nadania PiSu.
Wróćmy jednak do lipcowej decyzji prezydenta. Andrzej Duda, wręczając nominacje sędziom, których wówczas powołał (bo przecież nie wszystkich odrzucił), mówił:
Bardzo ważne jest byście byli państwo niezależni od polityków. Nie pozwólcie aby ktokolwiek wywierał na was presję. Chciałbym żebyście zawsze mieli poczucie, że nie możecie ulegać żadnej presji – wpływom, namowom czy wręcz szantażom
Aż dziw, że dr Duda nie zakrztusił się własnymi słowami. Odmawiając awansu sędziom źle widzianym przez PiS, zrobił bowiem to, przed czym powoływanych sędziów ostrzegał: Zaszantażował całe środowisko sędziowskie „jeśli będziecie orzekać nie po naszej myśli, zaszkodzimy wam w karierze”.
Decyzję prezydenta Dudy można – i, moim zdaniem, wręcz należy – krytykować jako partyjniacki i pełen hipokryzji atak władzy wykonawczej na władzę sądowniczą. Ale prezydent miał formalną możliwość tak postąpić, co jest przyczynkiem do obserwacji, że konstytucja pisana była z myślą o ludziach stosujących ją w dobrej wierze. Wypowiedź prezydenckiego rzecznika, Marka Magierowskiego, że prezydent „może, ale nie musi” powoływać sędziów, jest arogancka, ale zgodna z prawdą.
Amicus Plato…