Na platformerskich forach trwa nieśmiała próba analizy przyczyn porażki wyborczej. Dominuje skarga na fatalny PR, na nieumiejętność wykazania fałszu tez i obietnic PiSu, wreszcie na nie dość przekonywające przedstawianie osiągnięć ostatnich ośmiu lat. To wszystko też przyczyniło się do klęski Platformy, ale w stopniu mniejszym, niż inne czynniki. Weźmy na przykład niedostatki narracji o tym, co w Polsce udało się podczas rządów Platformy osiągnąć. Otóż wczoraj wysłuchałem kpin pewnej zwolenniczki zmiany: Czy PiS zamknie autostrady i zburzy Stadion Narodowy? No przecież wiadomo, że nie. Z drugiej strony PiSowskie przedstawienie „Polski w ruinie” zupełnie się nie udało, ale ani nie odebrało to PiSowi wielu głosów, ani nie przydało ich Platformie. Ludzie nie kwestionują osiągnięć materialnych, ale skoro one już dokonały się, nie są argumentem na przyszłość. Na pierwszy plan wysuwa się raczej to, czego Platforma nie zrobiła, co zrobiła źle i w czym zawiodła.
Jedną z ważniejszych przyczyn porażki PO była afera taśmowa, nielegalne podsłuchy z warszawskich restauracji, upublicznione przez sprzyjające PiSowi media. Nie chodzi jednak o to, co podsłuchani politycy mówili: usiłowano się tam dopatrywać niemalże planów zamachu stanu czy złamania konstytucji, ale nic takiego nie miało miejsca. Także język tych nagrań, choć miejscami dość wulgarny, a przynajmniej dosadny, nie zrobił wielkiego wrażenia – dużo ludzi w wypowiedziach prywatnych, w gronie znajomych, mówi podobnie. Nie chodzi też o to, iż politycy płacili służbowymi kartami kredytowymi – no, to faktycznie niezbyt piękne, aby za prywatne posiłki płacić z budżetu instytucji państwowych, ale kultura wyłudzania czegoś od państwa – od nienależnych zwrotów kosztów poselskich podróży (posłów ze wszystkich partii – Jakie czasy, taki prezydent), do afery SKOKów, gdzie senator Bierecki jego koledzy biznesowi i polityczni wzbogacili się nie kosztem zwykłych ludzi, których można wskazać z imienia i nazwiska, ale kosztem abstrakcyjnego Bankowego Funduszu Gwarancyjnego – jest, czy nam się to podoba, czy nie, dość ugruntowana. Płacenie służbowymi kartami za prywatne wydatki, choć niewątpliwie jest zachowaniem moralnie nagannym, nie jest traktowane jako wybryk oburzający, byle tylko nie przesadzić, jak poseł Adam Hofman, no i nie dać się złapać, bo to wstyd.
Niszczycielskie dla Platformy okazały się dwa inne aspekty.
Według klasycznej definicji Maxa Webera, państwo jest instytucją dążącą do monopolizacji przemocy. Wydobywanie od obywateli informacji, których ci nie chcą zdradzić, jest formą przemocy, choć nie musi temu od razu towarzyszyć przemoc fizyczna. Państwo do wydobywania informacji ma swoje służby policyjne i prokuratorskie. Za odmowę zeznań lub za zeznania fałszywe może obywatela spotkać kara. Państwowe służby specjalne mogą też obywateli podsłuchiwać (teoretycznie za zgodą sądu), ale nielegalne podsłuchy są karane za bezprawne pogwałcenie prywatności obywateli: bezprawne, czyli naruszające prerogatywy państwa w zakresie monopolu na dostęp do skrywanych sekretów obywateli. Jeśli podsłuchanymi są ważni urzędnicy państwowi, w tym minister spraw wewnętrznych, któremu formalnie podlega policja i służby specjalne, a państwo jest bezradne, nie może powstrzymać wycieku nielegalnie zdobytych informacji ani ukarać sprawców, ani nawet w sposób nie budzący wątpliwości wykryć tych sprawców i ich mocodawców, znaczy to, że państwo w istotnym aspekcie nie działa. Ktoś złamał monopol państwa na wydobywanie informacji od obywateli wbrew ich woli. Państwo i jego funkcjonariusze zostali ośmieszeni, co uzasadnia postulat radykalnej zmiany. To już trafnie zauważył Cezary Michalski.
Nie zwrócił on jednak uwagi na drugi, równie destruktywny dla Platformy element afery taśmowej: ośmiorniczki. Początkowo ośmiorniczki, element menu podsłuchanych ministrów, były wymieniane mimochodem, jako nieistotna ciekawostka. Z czasem niemalże zapomniano co ci politycy mówili, ale o ośmiorniczkach pamiętają wszyscy. Stały się symbolem całej afery. Dlaczego? Nie na darmo w opisie upadku i dekadencji wszelkich elit poczesne miejsce zajmują uczty i wykwintne potrawy, które elity spożywają, podczas gdy lud głoduje, a przynajmniej musi zadowalać się znacznie prostszą żywnością. Ośmiorniczki i policzki wołowe, popijane drogimi winami – owszem, w połączeniu z dosadnym językiem, ujawniającym brak nabożnego szacunku dla państwa – dowodzą alienacji, oderwania i zepsucia platformianych elit. A skoro elity są wyalienowane i zepsute, należy je wymienić. Ich merytoryczne kompetencje i dokonania przestają mieć znaczenie.
Jestem przekonany, że gdyby ministrowie jedli schabowego i popijali go zwykłą wódką, skutki afery byłyby znacznie mniejsze. Politycy chętnie pokazują się w czasie różnych imprez ludowych, targów żywności, gdzie jedzą zwykłe potrawy: ogórka kiszonego, kaszę, kiełbasę, gdyż ma to dowodzić ich zwykłości, bliskości z wyborcami. Premier Ewa Kopacz w czasie kampanii wyborczej – nie wiem, czy świadomie, czy tylko intuicyjnie – zaglądała do talerza podróżnym w wagonach restauracyjnych. Miało to pokazać, że jest ona taka sama, jak zwykli ludzie. Niestety, było już za późno. Nieodwracalna szkoda już się dokonała.
Hm, w Krakowie jest taka włoska restauracja, która podaje doskonałe ośmiorniczki. Mam się bać tam chodzić? Mam się wstydzić?