Podobno są ludzie, którzy czytają prawicową publicystykę dla rozrywki. Ja do nich nie należę, ale znajomy polecił na fb tekst z portalu niezalezna.pl. Wiem dobrze, że „prawicowcy” uważają, że wolnej Polski nie ma, żyjemy rosyjsko-niemieckim kodominium, a kto nie wyznaje religii smoleńskiej, nie ma prawa uważać się za Polaka (zobacz także Polak mały). Wiem o tym, jednak każde zetknięcie z takimi poglądami wywołuje u mnie uczucie zdumienia i zażenowania, większego nawet niż oburzenie, że głosiciele tych idei uzurpują sobie prawo do decydowania, kto należy do wspólnoty narodowej.
Autor omawianego artykułu stwierdza, że otacza go
obcy żywioł: ludzie oderwani od polskości.
Muszę przyznać, że jest to spójne z oficjalnie i całkiem na serio głoszonym programem PiS. W PiSowskim Raporcie o stanie Rzeczypospolitej czytamy, że rządy Kaczyńskiego były
syntezą dwóch projektów. Pierwszy dotyczył Narodu jako realnej wspólnoty połączonej więzami języka i – szerzej – całego systemu semiotycznego, kultury, historycznego losu, solidarności. Dzięki temu jednostka mogła się odnaleźć jako człowiek, jej życie nabierało sensu, a poprzez mechanizm demokratyczny państwa narodowego zyskiwałateż podmiotowość we wspólnocie.
Innymi słowy, naród jest nadrzędny, pierwotny, bez niego nie można zyskać pełni człowieczeństwa. Kto jest „oderwany od polskości”, jest właściwie godzien współczucia, ale autor artykułu z niezależnej odczuwa raczej wzgardę. Na ironię zakrawa fakt, że choć „prawicowcy” nigdy nie wybaczyli Szymborskiej jej wierszy z czasów stalinizmu, współczesne sentymenty „prawicowe” doskonale oddaje Gawęda o miłości ziemi ojczystej (1954):
Jakiej miłości brakło im,
że są jak okno wypalone,
rozbite szkło, rozwiany dym,
jak drzewo z nagła powalone […]
Wracając do niezależnej, czytamy tam, że Polska była
dumnym państwem w sercu Europy, o które potykały się imperia.
Bardzo mnie ciekawi, jakie to imperia się o nas potykały, odnoszę bowiem wrażenie, że my za sukces często braliśmy to, że choć kolejni wrogowie chcieli nas zmiażdżyć, myśmy jednak za każdym razem przetrwali, choć na ogół bardzo poturbowani. To prawda, 600 lat temu pokonaliśmy Krzyżaków, ale czy dalej mamy na tym budować naszą tożsamość? Tym bardziej, że nie umieliśmy tego zwycięstwa wykorzystać. 500 lat później, w wojnie 1920 roku, Polska rzeczywiście powstrzymała imperialne plany bolszewików, ale, jak się okazuje, tylko na pewien czas. W dodatku nikt, poza nami, nie dostrzega tego sukcesu, choć to był prawdziwy sukces, bo gdyby rewolucja bolszewicka połączyła się, po trupie Polski, z rewolucją proletariacką w Niemczech, losy Europy mogłyby wyglądać zupełnie inaczej.
Najlepsze na koniec: Autor niezależnej wprost odwołuje się do mesjanizmu:
Nasze uparte trwanie byłoby próżne, gdyby nie miało zmienić oblicza Polski i Europy
Wierzyć mi się nie chce, że ktoś to pisze poważnie, inni zaś to jak najpoważniej czytają. Dawniej Polacy ginęli w źle zorganizowanych, zazwyczaj bezsensownych powstaniach, wznosząc hasło „Za wolność waszą i naszą”, teraz prawdziwi Polacy mesjanistycznie
gromadzą się w umówionym miejscu, najczęściej w salkach parafialnych lub pod pomnikami narodowych bohaterów.
To ci dopiero bohaterska walka. Świat zamiera w zadziwieniu. A to drzewo to pewnie była brzoza.