We wczorajszej Gazecie Wyborczej prof. Janusz A. Majcherek znowu pisze o nauczaniu matematyki i fizyki w szkole. Majcherkowi tym razem niby to chodzi o etykę – i spieszę przyznać, że z jego końcową tezą
Jeśli etyka miałaby zostać wprowadzona do szkoły jako kolejna porcja dogmatycznej wiedzy i autorytatywnych ustaleń normatywnych, opartych na jednej doktrynie aksjologicznej, to może lepiej, że jej tam nie ma. Bo w etyce autonomia moralna jest równie istotna jak wiedza.
jestem skłonny się zgodzić. Ale ta argumentacja! Samej etyce Majcherek poświęca niewielką część swojego tekstu, pisze zaś głównie o tym, że polska szkoła przedstawia wiedzę w sposób dogmatyczny i tłumi wszelką dyskusję. Zaczyna Majcherek, a jakże, od matematyki i fizyki:
Na lekcjach fizyki uczeń nie dowie się o istnieniu różnych i rozbieżnych interpretacji mechaniki kwantowej ani o jej niespójności z mechaniką relatywistyczną (teorią względności), podobnie jak z lekcji matematyki – o twierdzeniach limitacyjnych, wykazujących niespójność czy niezupełność wiedzy matematycznej. Ma wkuć definicje i umieć rozwiązywać równania, które – jakżeby inaczej – mają tylko jedno właściwe rozwiązanie.
O tym, że nauka nie powinna polegać na „wkuwaniu definicji”, ale że, niestety, w wielu szkołach się do tego sprowadza, pisałem wielokrotnie. To wielka tragedia polskiego systemu szkolnego, ale dotycząca nie tylko przedmiotów ścisłych i przyrodniczych, humanistycznych też. Odnośnie do „jednego właściwego rozwiązania” mógłbym złośliwie zauważyć, że uczniowie, choćby przy okazji nauki równań kwadratowych, jak najbardziej uczą się, iż niekiedy rozwiązanie jest więcej, niż jedno, ale rozumiem, że Majcherkowi chodzi o coś innego, a mianowicie o to, że w szkole uczy się, iż istnieje „jedynie słuszna” (według Majcherka) czy też „jednoznaczna” (według mnie) droga od sformułowania zadania do znalezienia zbioru rozwiązań. Jednak to, co Majcherek najwyraźniej uważa za defekt matematyki, w istocie stanowi o jej potędze i użyteczności. Żeby nie szukać daleko, ani komputer, na którym Majcherek napisał swój tekst, ani wiadukt, przez który dojeżdża do pracy, ani samolot, którym lata na konferencje, nie mogłyby działać, gdyby narzędzia matematyczne, których użyto do ich zaprojektowania, nie dawały jednoznacznych odpowiedzi na postawione pytania.
Przejdźmy jednak do pierwszego, ważniejszego zdania z zamieszczonego cytatu. Majcherek powiada, że istnieje wiele interpretacji mechaniki kwantowej, ponadto zaś mechanika kwantowa jest niespójna z teorią względności. Obawiam się, że wiedza Janusza Majcherka na te tematy jest cokolwiek przestrzała. Po pierwsze, rzeczywiście istnieją rozmaite interpretacje mechaniki kwantowej, przy czym dwie dominujące, kopenhaska (z wariantami i współczesnymi modyfikacjami) oraz nielokalna teoria zmiennych ukrytych, czyli mechanika Bohma (z braku miejsca nie wyjaśniam tu znaczenia kluczowego przymiotnika „nielokalna”), choć są kompletnie różne w warstwie pojęciowej i interpretacyjnej – pierwsza bowiem głosi indeterminizm, druga zaś całkowity determinizim na poziomie fundamentalnym – prowadzą do dokładnie takich samych przewidywań obserwacyjnych, a zatem nie mogą być odróżnione na drodze eksperymentalnej. Po drugie, co z rzekomą sprzecznością mechaniki kwantowej z relatywistyką? Nie jestem pewien, o co Majcherkowi chodzi, ale domyślam się, że ma on na myśli tak zwany paradoks EPR. Akronim ten pochodzi od nazwisk trzech gigantów fizyki, Alberta Einsteina, Borisa Podolsky’ego i Nathana Rosena, którzy we wspólnym artykule opublikowanym w roku 1935 przewidzieli istnienie pewnego zjawiska kwantowego i jednocześnie postawili tezę, iż zjawisko to łamie zasadę przyczynowości, będącą podstawą mechaniki relatywistycznej. Otóż okazuje się, że przewidziane zjawisko naprawdę zachodzi, ale zasady przyczynowości nie łamie. Obecnie są na to tak bardzo silne dowody eksperymentalne, jak i głębokie wyjaśnienia teoretyczne, a cały ten krąg zagadnień jest polem intensywnych badań w ciągu ostatnich lat. Historia paradoksu EPR dowodzi, że mechanika kwantowa była pojęciowo trudna nawet dla geniusza pokroju Einsteina. Czyżby prof. Majcherek chciał to wprowadzić do programu szkolnego, jak się należy domyślać, wraz z całym niezbędnym aparatem matematycznym? Nie sądzę, żeby był to szczególnie udany postulat.
Na pociechę Majcherkowi wspomnę jednak, iż wciąż nie udało się pogodzić mechaniki kwantowej ze współczesną teorią grawitacji, czyli z Ogólną Teorią Względności. Jest to jednak zagadnienie tak trudne, że wykracza poza kompetencje większości zawodowych fizyków, nie ma też żadnych danych doświadczalnych, na których moglibyśmy oprzeć postulowaną nową teorię łączącą. Nie wyobrażam sobie, jak mogłaby wyglądać próba wprowadzenia tej problematyki do programu szkolnego.
Co zaś się tyczy zacytowanych poglądów Majcherka na temat matematyki, to, jako żywo, nic mi nie wiadomo o twierdzeniach na temat niespójności (wewnętrznej sprzeczności) matematyki. Owszem, istnieją za to twierdzenia o tym, iż pewne teorie matematyczne są niezupełne (w ściśle określonym sensie). Zagadnień w rodzaju teorii prawdy Tarskiego czy twierdzenia Gödla uczą się studenci bardzo elitarnych kierunków studiów. Wprowadzenie ich do programu szkolnego miałoby podobny sens, jak posadzenie młodzieńca, który właśnie odbył pierwsze lekcje w szkółce Nauki Jazdy, za kierownicą bolidu Kubicy lub – może ten przykład do profesora Majcherka bardziej przemówi – wymaganie, aby uczniowie, w ramach szkolnego kursu etyki, przygotowali krytyczną analizę poglądów Emmanuela Lévinasa na temat myśli Martina Heideggera.
W dalszej części artykułu Janusz A. Majcherek polemizuje z poglądami Jana Hartmana (o którym też zresztą pisałem):
W przeciwieństwie do prof. Hartmana nie uważam, że dopuszczenie do dyskusji wymaga uprzedniego przyswojenia obfitego zasobu wiedzy, a więc dyskutować mogą tylko ci, którzy dużo wiedzą. Tak powinno być na konferencjach i sympozjach naukowych. W nauczaniu szkolnym, a nawet akademickim, może i powinno być inaczej: to ciekawa dyskusja ma zachęcić do szukania argumentów, a więc sięgania po opracowania i do źródeł, czyli poszerzenia wiedzy na dany temat.
Rozumiem intencje Majcherka. Szkoła nie powinna zabijać dociekliwości, nie może też przedstawiać interpretacji i systemów wartości jako danych z góry, niewzruszonych, musi za to uczyć krytycyzmu. Ale szkoła powinna też nauczyć, że kompetentna dyskusja musi być oparta na rzetelnej wiedzy rzeczowej, dyskutant zaś musi niekiedy uznać wyższość wiedzy i argumentacji swojego oponenta. „Gentlemani nie dyskutują o faktach, gentlemani je znają”. Jak można dyskutować hipotetyczne sprzeczności pomiędzy mechaniką kwantową a Szczególną Teorią Względności nie znając tych teorii? Jak można dyskutować różnice pomiędzy Lévinasem a Heideggerem nie przeczytawszy dzieł tych filozofów? Wiadomo przy tym, że dyskusja inaczej będzie wyglądać na różnych poziomach nauczania. Inaczej pisze się o paradoksie EPR na blogu i w komentarzach do wpisu, inaczej mówi się o nim na kursowym wykładzie z mechaniki kwantowej, inaczej w najnowszym artykule w Nature. Dyskusja o Lévinasie i Heideggerze także wygląda inaczej na seminarium studenckim, inaczej wśród specjalistów zajmujących się analizą myśli tych filozofów. Zawsze jednak trzeba wiedzieć, o czym się mówi, żeby mówić sensownie, przy czym poziom wiedzy dyskutantów jest jednym z najważniejszych czynników determinujących poziom dyskusji.
Nie można obecnie od nikogo oczekiwać, aby był kompetentny we wszystkich dziedzinach wiedzy, jednak czynienie ze swojego braku kompetencji argumentu w dyskusji publicznej jest całkowicie niewłaściwe. To dość obrzydliwa nowa, świecka tradycja.